Minęło parę lat od czasu kiedy widziałam i słyszałam Votum po raz ostatni. Zmieniło się dużo. Bardzo dużo. Chociaż właściwie, jak rzecze zespół o nazwie Machine Head, the more things change, the more they stay the same.
Votum pracowało parę lat na swój mniejszy czy większy sukces. Początki były różne, zaczynając od nazwy, kończąc na pomysłach odnośnie twórczości. I chociaż panowie bardzo często mieli więcej szczęścia i przyjaznych dusz koło siebie, niż czegokolwiek innego, z perspektywy czasu widać, że konsekwentnie trzymają się wytyczonej ścieżki.
Do "Harvest Moon" podchodziłam jak pies do jeża. Z której strony ich dziabnąć i jak to wszystko zebrać do kupy. Votum lubuje się w koncept albumach i snuje swoje historie, opowiedziane dźwiękami poszczególnych instrumentów i głosem fenomenalnego Maćka Kosińskiego. Co prawda ten ostatni zaskoczył mnie dość negatywnie przy odsłuchu tej płyty, szczególnie, że mam w pamięci jego głos niszczący ściany pewnej niewielkiej salki. Samej barwie głosu, dykcji czy akcentowi Maćka absolutnie nie byłabym w stanie nic zarzucić (i nawet nie mam zamiaru próbować!) niemniej jednak w połączeniu z muzyką przekazywanych emocji jest jak dla mnie za mało. Po prostu Maciek sobie śpiewa. Chłopie! Stać Cię na znacznie więcej!
Gitarę Alika Salamonika poznałabym najprawdopodobniej w nocy o północy i podczas klasówki z chemii i tu, jak widzę, przez lata nic się nie zmieniło. No, poza tym, że Alik już do zespołu nie należy. Niemniej jednak, jako współuczestniczący w popełnianiu "Harvest Moon", absolutnie zasługuje na wspomnienie. Jego charakterystyczne wstawki i solówki idealnie wypełniają kompozycje i świetnie wybijają się z całej masy dźwięków serwowanych przez poszczególnych muzyków. Panowie skomasowali ich taką ilość w każdej kompozycji, że zaczyna to powoli graniczyć z przyzwoitością. Po prostu dźwięków jest tak dużo, że chwilami trudno je wszystkie porozkładać na czynniki pierwsze i dojść do porozumienia z własnymi synapsami kto z kim i dlaczego. Chociaż muszę przyznać, że w tym szaleństwie jest metoda.
Bardzo subtelnym, ale niezwykle istotnym elementem "Harvest Moon", są klawisze. Bardziej znikają, niż pojawiają się, ale nadają kompozycjom lekkości i delikatności. Dokładając do tego konkretną, bardzo konsekwentną perkusję, mamy zestaw nie do pogardzenia. Muszę również wspomnieć o dwóch wersjach numeru o dźwięcznej nazwie"Numb". Ten zabieg bardzo fajnie ilustruje plastyczność muzyczną zarówno muzyków, jak ich zmysł koncepcji. Chociaż wolę wersję numer jeden to i do wersji numer dwa nie zgłaszam żadnych zastrzeżeń.
"Harvest Moon" jest płytą muzycznie od początku do końca przemyślaną. Zrealizowaną konsekwentnie, z zaznaczonym stylem. Zresztą, po stajni Mystica nie można się spodziewać czegokolwiek innego. Wszak byle grajków tam nie trzymają. Z perspektywy lat widzę, jak ogromne postępy Votum zrobił od czasu pierwszego koncertu w "dawnej" Progresji, gdzie skład dorobił się dożywotniej, prawie tajnej ksywki.
Niemniej jednak na tej płycie zabrakło mi jednej, bardzo ważnej rzeczy. Emocji. Wiem, do czego część z panów jest zdolna i to jest mój osobisty zarzut wobec nich. Opowieść płynie, ale trochę mało tutaj trząchania słuchacza za serducho. Oczekuję, że (chyba każda ) płyta, wywoła moje zdziwienie, zaskoczy mnie, czasem zaszokuje, czego idealnym przykładem jest "Cinematic" Lebowskiego lub chociażby płyty genialnego projektu Mariusza Dudy - Lunatic Soul. Tutaj odnalazłam po prostu opowieść czytaną głosem lekko znudzonego lektora. I w tym konkretnym przypadku mam na myśli odpowiedzialność zbiorową.
Nie twierdzę oczywiście, że moje zdanie jest "najmojsze", ale być może jest to coś nad czym warto popracować? Ostatecznie myślę, że Votum lubi to co robi i ta muzyka bynajmniej nie jest pisana dla pieniędzy, a następna płyta będzie kolejnym przykładem na to, że w kraju nad Wisłą dzieją się ciekawe rzeczy i że należy się tym rzeczom wnikliwie przyglądać. Bo warto.
Julia Kata
Mystic