Nazwisko Henry'ego Selicka nie jest powszechnie znane. Niewiele osób wie, że tak naprawdę to on wyreżyserował popularną animację "The Nightmare Before Christmas", którą większość osób kojarzy raczej z Timem Burtonem. Po wielu latach wrócił z kolejną mroczną bajką. "Koralina" zdobyła moje serce szybko, bo nie dość, że wyszła spod rąk mistrza tematu to jeszcze jest adaptacją książki wielbionego przeze mnie Neila Gaimana. To tyle od strony wizualno-fabularnej. A co z muzyką?
Tę napisał francuski kompozytor, Bruno Coulais, znany z nagrywania ścieżek dźwiękowych do bardzo zróżnicowanych obrazów. Jego muzyka ubarwiła takie dzieła jak "Les Choristes" czy "Microcosmos". "Coraline" jest jednak pierwszą jego ścieżką dźwiękową do produkcji hollywoodzkiej. Można było się obawiać, że Coulais zagra z tego powodu bezpiecznie. Na szczęście tak się nie stało. Muzyka jest przede wszystkim ciekawa. Nie jest łatwo powiedzieć już na początku czy podoba się czy nie. Nikt nie powinien również wydawać na niej osądu czy będzie do niej wracał w przyszłości. Choć ścieżka dźwiękowa intryguje, to jednak śmiałe mówienie o niej jest raczej nierealne. Nierealne jak sama muzyka, oderwana od naszego świata, zupełnie jak "inna" kraina, w której ludzie zamiast oczu mają przyszyte guziki.
Bruno Coulais zaskakuje. Jego dzieło zupełnie jak film można określić jako makabryczną baśń. Pewnie, że instrumentarium jest typowe. Przecież to tylko harfy, dzwoneczki i harmonijka, którym to towarzyszy dziecięcy chór. Skrzypce i marimba - czemu tu się dziwić? A jednak. Kompozytor potrafi użyć każdego ze swoich "narzędzi" w sposób iście mistrzowski. Już od pierwszej kompozycji, którą jest, uwaga, "End Titles", niepokój mogą wprowadzać dzieci śpiewające w trudnym do zrozumienia języku. Dalej wcale nie jest lżej. Z jednej strony otrzymujemy dawkę delikatnych, wręcz uroczych melodii, z drugiej zaś sporo zapierających dech w piersiach, nieoczekiwanych zwrotów akcji, wzbudzających strach i żal. Jakby tego roller coastera było mało, Coulais serwuje nam też odrobinę jazzu, rytmów latynoskich i popowych. By cały materiał był zwarty, odmienne gatunkowo utwory posiadają wspólną cechę: odrobinę szaleństwa.
Muzyka nagrana do "Coraline" jest prawdziwie unikalnym zbiorem kompozycji. Nie jest to sztuka dla sztuki, choć na pewno dla specyficznego odbiorcy. Słuchacz musi być naprawdę otwarty na ciekawe aranżacje, niespotykane pomysły i nieszablonowość. Aż dziw bierze, że tak interesujące dzieło reklamuje jedyny na płycie utwór, który nie jest autorstwa Bruno Coulaisa, a grupy They Might Be Giants. Ten, być może byłby interesujący, gdyby nie fakt, że trwa zaledwie pół minuty...
M. Kubicki
Koch Records