Odtwarzacz Accuphase DP-500
Chociaż się tego oficjalnie nie mówi, również odtwarzacz Accuphase DP-500 jest bezpośrednim następcą modelu DP-67. Zmiany wymuszone zostały jednak nie przez 'moralne' zestarzenie się tego ostatniego, a przede wszystkim przez problem napędu. Tak, problem. Można powiedzieć, że produkcja tego wrażliwego elementu to ginący zawód. Sony już ich nie dostarcza, i najczęstszym wyborem konstruktorów cedeków jest w takiej sytuacji Philips - w tańszych modelach VAM1210, w droższych CD-Pro2M.
W Accuphasie wybrano jednak własną drogę. Opracowano oryginalny, niezwykle solidny mechanizm, z odlewanym, ciężkim mostem i równie ciężką platformą. Małe, a nawet średnie firmy nie są jednak w stanie zaprojektować i wykonać wszystkiego od początku do końca i bazują, choćby częściowo, na opracowaniach gigantów.
Wciąż widać więc ślady Sony - tak mi się przynajmniej wydaje, patrząc na sposób zamocowania głowicy i mechanizm jej przesuwu. Szuflada wykonana jest z aluminium, a układ śledzenia ścieżki odprzęgnięty za pomocą absorberów.
Aluminiowy front ma typowy dla Accuphase układ - na środku jest więc duża akrylowa płytka, za którą ukryto dwa niewielkie wyświetlacze o bursztynowym kolorze, na których możemy odczytać również poziom wyjściowy - a to stąd, że Accuphase stosuje jego cyfrową regulację. Cienka tacka wypływa gładko, jak przystało na odtwarzacz luksusowy.
Przyciski sterujące są sensownie rozmieszczone i mają różną wielkość. Tył, oprócz zwyczajowych wyjść analogowych RCA i XRCD, udostępnia również wejście i wyjścia cyfrowe. Można bowiem do Accuphase DP-500 podpiąć w cyfrowej pętli korektor akustyki pomieszczenia DG-38 (w Audio testowany).
Wnętrze jest też dla Accuphase typowe - wzorowo uporządkowane. Część urządzeń po prostu od pierwszego wejrzenia wprawia nas w komfortowy nastrój, jakby mówiąc swoją konstrukcją, że wszystko jest jak trzeba. Wnętrze podzielono metalowymi przegrodami na cztery komory. W środkowej umieszczono napęd, lewa zawiera dodatkowo ekranowany transformator (klasyczne EI) oraz wstępną filtrację, a prawa układ sterujący. Tylna, największa część zawiera dużą płytkę z elektroniką.
Same elementy wyglądają dość banalnie, bo to np. scalaki JRC 2114 i zwykłe foliowe kondensatory, jednak staranność montażu podpowiada, że producent doskonale wie, co i jak. Accuphase stosuje też patent polegający na prowadzeniu sygnału - już od samego napędu - kilkoma równoległymi biegami, które są na końcu sumowane. Uzyskuje się dzięki temu większy odstęp sygnału od szumu oraz zmniejszenie błędów konwersji.
W Accuphase DP-500 mamy do czynienia z przetwornikiem o nazwie MDS++ (Multiple Delta Sigma), złożonego z czterech stereofonicznych Burr-Brownów PCM1796, po dwa na kanał. Sygnał od początku do końca jest symetryczny. Żeby maksymalnie odizolować wyjście RCA i XLR, analogowe filtry wyjściowe zastosowano osobno dla każdej pary gniazd, a pomysł nazwano Direct Balanced Filter.
Odtwarzacz CD stoi na nóżkach z wysokowęglowej stali, zdolnych zamieniać drgania w ciepło. Rozwiązanie ma oczywiście swoją nazwę - 'High Carbon Feet'. Obudowa jest niezwykle solidna, i choć nie wyklejana mikrogumą jak w Luxmanie, to jednak składa się z kilku osobnych elementów, górną ściankę odkręca się niezależnie od boków.
Wzmacniacz Accuphase E-450
Zaawansowany, skomplikowany układ regulacji wzmocnienia, nazwany AAVA-II (Accuphase Analog Varii-gain Amplifier II) był dotychczas stosowany jedynie w najdroższych modelach firmy. Wzmacniacz wyposażony jest oczywiście w analogowe wskaźniki mocy wyjściowej. Po prawej stronie umieszczono gałkę siły głosu, a po lewej przełącznik wejść.
Do dyspozycji mamy ich osiem, z czego dwa zbalansowane oraz dwa wyjścia do nagrywania. Jest też wejście na końcówkę mocy i wyjście z przedwzmacniacza - obydwa niezbalansowane. Reszta manipulatorów ukryta jest pod uchylną klapką. Jest tutaj np. przycisk 'phono', jednak w przeciwieństwie do Luxmana, Accuphase nie jest standardowo wyposażony w przedwzmacniacz gramofonowy - zdecydowano się na coś innego: na tylnej ściance mamy dwa puste sloty, w które można wpiąć dodatkowe karty.
Jedna z nich to naprawdę świetny (słyszałem) przedwzmacniacz gramofonowy MM/MC, ale można także zastosować przetwornik D/A DAC-20 i wysłać do wzmaka sygnał cyfrowy z transportu, a można też wpiąć dodatkowe wejścia analogowe. Grzebiąc pod klapką możemy też zmieniać barwę dźwięku, całkowicie ją odpiąć, ustawić w tryb monofoniczny, wybrać sygnał do wyjścia record lub odłączyć sekcje preampu i końcówki.
Tył jest niemal identyczny jak u konkurenta - obok rządka gniazd RCA mamy dwa wejścia zbalansowane - nawet w tych samych miejscach. Gniazda głośnikowe i tu, i tam są solidne, zdublowane.
W największej komorze umieszczono zasilacz, oparty na dużym transformatorze toroidalnym i dwóch sporych kondensatorach. Układ końcówki jest zbalansowany i niemal w całości tranzystorowy - jedyna kość pracuje w prądowym sprzężeniu zwrotnym. W końcówce działają trzy pary bipolarnych tranzystorów Toshiby 2SA2121+2SC5949.
Także tutaj, podobnie jak w źródłach cyfrowych, sygnał prowadzony jest kilkoma równoległymi biegami - w tym przypadku nazywa się to MCS+. Przedwzmacniacz oparty jest o układy scalone, ale to normalne - AAVA-II działa na zasadzie regulacji napięcia i znajdziemy tam wiele scalaków.
Obudowa jest złożona z kilku warstw aluminium i stali. Urządzenie posadowiono na nóżkach znanych z odtwarzacza, i wyposażono w bardzo podobny pilot z metalowym frontem.
Accuphase DP-500 + E-450 - odsłuch
Accuphase DP-500 kupuje się - albo nie - po kilku pierwszych minutach odsłuchu. Jego dźwięk jest charakterystyczny, jest wynikiem jednoznacznego rozumienia tego, co w przekazie muzycznym jest najważniejsze. Ten gatunek brzmienia wpisuje się w szerszy nurt reprezentowany przez japońskie firmy - oczywiście te audiofilskie.
Chodzi przede wszystkim o genialną integralność brzmienia i związaną z nią, jak działalność gospodarcza z podatkami, na dobre i na złe, słodką sygnaturą. Tak gra Kondo, Tri, Shindo Lab., Jelco, Air Tight, Phase Tech i wiele, wiele innych produktów właśnie stamtąd.
I tak gra również Accuphase. Jego dźwięk definiowany jest przede wszystkim przez dużą, ciepłą średnicę, przypominającą działanie urządzeń lampowych. Podobna struktura, delikatna, ale bogata góra i energetyczny, choć nie absolutnie zwarty, bas.
Najlepiej wszakże wychodzą gitary - zarówno klasyczne, akustyczne, jak i elektryczne - od Davida Gilmoura z płyty "On An Island" po Vadera z "Future of the Past". Jest coś w dźwięku tego systemu, co powoduje, że uderzenie gitary przychodzi mocne i pięknie obudowane harmonicznymi, z głębią i poczuciem, że drga także powietrze wokół strun. Gilmour był szczególnie wdzięcznym przykładem.
To dobra płyta, której jednak nie słucham zbyt często, ponieważ brzmi tak, a nie inaczej, czyli według mnie słabo. 'Japończyki' wydobyły z niej jednak to, co najlepsze - ducha muzyki ukrytego w geniuszu Gilmoura i sprawności Preisnera jako aranżera. Każde nagranie, zarówno dynamiczne "Take a Breath", jak i balladowe "This Heaven" miały 'klimat', który powoduje właśnie, że kupujemy Accuphase DP-500, a nie cokolwiek innego.
Łagodna góra pasma leczy nerwowe soprany z zabezpieczanych płyt, naturalny porządek brzmienia powoduje, że można wreszcie docenić kunszt realizacyjny wczesnych nagrań cyfrowych. Kiedy Compact Disc wchodził do powszechnego użytku, w roku 1982, pojawiły się pierwsze nagrania w pełni cyfrowe - począwszy od nagrania, poprzez mastering i zgrywanie, na nośniku skończywszy.
Najbardziej znaną płytą rockową tego typu jest "Brothers In Arms" Dire Straits, ale także "Offramp" Pat Metheny Group oraz "Security" Petera Gabriela. Różna muzyka, całkowicie odmienne sposoby realizacji. A jednak obydwie płyty przez długi czas obwiniane były o 'techniczny', 'cyfrowy' dźwięk. Postęp w technice ukazał jednak ich inne oblicze.
Najwyższa góra jest wciąż wyraźnie ograniczone, jednak to, co nieco niżej, to majstersztyk. Nowe reedycje (remastery) tych płyt to zwykłe gnioty, które podobnie jak nowe kompakty The Doors mogą spokojnie wylądować w koszu. Najstarsze wersje mają fenomenalną dynamikę i naprawdę bogate zaplecze harmoniczne, są wyraziste i żywe. I przede wszystkim nie są permanentnie przesterowane.
I tak właśnie Accu gra - z pasją i zaangażowaniem, choć nie do końca neutralnie. Urządzenia ocieplają przekaz - bez dwóch zdań i bez wątpliwości. Daje to przewagę średnicy, wokale są na wyciągnięcie ręki, treściwe.
Podobnie trąbka Cheta Bakera i saksofon Arta Peppera z ich wspólnej płyty "The Route". Dźwięk jest tak ekspansywny, że literalnie wychodzi przed kolumny, a muzycy wchodzą do pokoju. Robią to jednak kosztem klarowności. Niestety, za wszystko trzeba kiedyś zapłacić. To jest element, który stawia absolutnie naprzeciw siebie Accuphase i Luxmana. Różnicuje te dwie marki właśnie rozdzielczość i witalność.
Wzmacniacz E-450 ma bowiem moc, jego bas jest obszerniejszy niż w L-590A Luxmana, jednak nie jest już lepiej kontrolowany. Duży, ciepły, mięsisty, ale nie startuje tak szybko.
Kiedy zaś do szuflady wrzucamy wyjątkowo ciepło zrealizowaną, z rozmysłem przesłodzoną płytę w rodzaju "Half The Perfect World" Madeleine Peyroux, to wiemy, że co za dużo, to niezdrowo - dźwięk jest zmulony i 'emerycki'. Ale taki miał tu być. W każdym razie poszukajmy do Accuphase kolumn o otwartym, świeżym brzmieniu.
Absolutnie fenomenalnie (w ramach danej stylistyki) zabrzmiały natomiast płyty z nowym graniem, jak np. "Yes, I`M Witch" Yoko Ono z remiksami jej utworów dokonanymi przez grupy 'nowego brzmienia', a więc z samplami itp.
Płyta nagrana jest dość twardo, z wywaloną górną średnicą, jednak Accu pokazał ją od lepszej strony - jako płytę przeznaczoną do zabawy, nie do medytacji, świetnie oddając aspekt rytmiczny tych nagrań.
Kiedy rozdzielimy urządzenia, okaże się, że za taki charakter odpowiedzialny jest przede wszystkim... odtwarzacz. To mistrz nastroju i chwili, pozwala wytchnąć po pełnym wrażeń dniu. Z drugiej strony... Ponieważ mam kilku znajomych, którzy słuchają muzyki metalowej, wiem, jak trudno im złożyć godziwy system.
Metal nagrany jest wyjątkowo kiepsko - rzęzi, świszczy i gwiżdże. Accuphase DP-500 wszystko porządkuje i nieco łagodząc górę i średnicę, pozwala wysłuchać płyt, wciąż oddając moc i dynamikę nagrań. To tak, jakby słuchać metalu na winylu - cel, który powinien przyświecać wszystkim metalowcom.
Wojciech Pacuła