Tak na kuchennym stole powstało urządzenie w nieopisanym, aluminiowym pudełku, które absolutnie nie miało być niczym innym niż było – przedwzmacniaczem DIY. A stało się zaczątkiem błyskotliwej kariery. Tak narodził się Musical Fidelity i wzmacniacz A1. Minęło ćwierć wieku i otrzymujemy nową wersję tego kultowego produktu, a także dedykowany mu odtwarzacz CD.
Musical Fidelity A1 CD PRO
Odtwarzacz CD Musical Fidelity A1 CD PRO jest niewielkim urządzeniem o wyjątkowo dyskusyjnej aparycji. Tak jednak ma być - to powielenie wyglądu wzmacniacza AI, z którym ma pracować. Chassis skręcono z grubych aluminiowych płyt, przy czym górna ścianka jest wyjątkowo masywna i sztywna (także dzięki karbowaniu). CD PRO jest odtwarzaczem typu top-loader, z ręcznie podnoszoną, wykonaną z czarnego akrylu płytką.
To nie pierwsze tego typu urządzenie w ofercie Musicala, pierwszeństwo przypada odtwarzaczowi A1008 z wyższej linii. Klapka jest dość długa i nie ma żadnego mechanizmu spowalniającego upadek, należy się więc z nią obchodzić ostrożnie. Z przodu widać mlecznobiały wyświetlacz ciekłokrystaliczny, zaś pod nim cztery przyciski sterujące napędem.
Przycisk mechanicznego wyłącznika sieciowego umieszczono z boku. Po odkręceniu górnej ścianki ukazuje się nie mniej ciekawy widok, właściwie jest on dostępny już po otworzeniu klapy – oto w CD PRO zastosowano, i stąd wzięła się nazwa odtwarzacza, doskonały napęd CD PRO-2LF Philipsa, spotykany w znacznie droższych urządzeniach. Został on przykręcony do sztywnej ramy, a ta z kolei do spodu i do przedniej przegrody usztywniającej wnętrze.
Napęd Philipsa dostarczany jest jako "kit" wraz z kompletną płytką ze sterowaniem oraz wyświetlaczem. Musical z tych elementów zrezygnował i samodzielnie zaprogramował kość sterującą, dlatego brakuje charakterystycznej płytki z tymi układami pod napędem – w Musicalu sygnał ze wzmacniacza za soczewką przesyłany jest na główną płytkę, gdzie umiejscowiono mikroprocesor odpowiedzialny za dekodowanie sygnału i sterowanie napędem.
Z boku odtwarzacza Musical Fidelity A1 CD PRO widać niewielki transformator toroidalny, któremu towarzyszą zasilacze. Układy wyjściowe zaczerpnięto z przetwornika X-DACv8, którego pierwsza wersja wprowadzona została do sprzedaży w roku 1996, a więc też dość dawno, jednak od tamtego czasu pojawiło się kilka kolejnych inkarnacji tego urządzenia.
Obok niego widać upsampler asynchroniczny (Musical stosuje je we wszystkich swoich odtwarzaczach) SRCA4391 Burr-Browna, który zamienia sygnał 16/44,1 z płyty CD do postaci 24/192.
Dalej pracuje przetwornik cyfrowo-analogowy DSD1792 Burr-Browna, będący podstawą wielu drogich urządzeń. Ponieważ potrafi on dekodować w natywnej formie sygnał DSD, znajduje się także w dużej części odtwarzaczy SACD. Wyjść z niego można zarówno sygnałem zbalansowanym, jak i niezbalansowanym, ale w Musicalu skorzystano tylko z tego ostatniego rozwiązania.
Konwersją I/U, filtracją oraz wzmocnieniem i buforowaniem zajmują się trzy (na kanał) układy scalone JRC 5532. Elementy pasywne to dobrej klasy polipropylenowe kondensatory i metalizowane oporniki. Bez wyskoków, ale solidnie; tylko nóżki są symboliczne, a pilot raczej niepiękny.
To samo mamy z tyłu, gdzie oprócz gniazda sieciowego IEC ulokowano również stereofoniczne wyjście analogowe na gniazdach RCA oraz dwa wyjścia cyfrowe S/PDIF – elektryczne RCA oraz optyczne TOSLINK.
Wzmacniacz Musical Fidelity A1
Wzmacniacz A1 nazywa się dokładnie tak samo jak słynny poprzednik, jest jednak nieco inny. Według specyfikacji mamy dostać 36 W, zamiast niegdysiejszych 20 W. Ciekawe, czy cała ta moc będzie oddawana w klasie A - już poprzedni model grzał się jak diabli.
Zmiana dotyczy również funkcjonalności – do dyspozycji mamy nie tylko wejścia liniowe, ale także wejście USB do podłączenia komputera oraz wejście z przełącznikiem Home Theater. Z frontu zniknęły pokrętła, a pojawił się wyświetlacz (mleczny – taki sam jak w odtwarzaczu Musical Fidelity A1 CD PRO) i małe przyciski zmieniające poziom wysterowania i aktywne wejście.
Przycisk wyłączający sieć jest mechaniczny. Ale przednia ścianka, jak i cała bryła, wciąż przypominają to sprzed kilkunastu lat – czarne, płaskie pudło z solidną ścianką górną i niebieskimi opisami manipulatorów.
Tył jest w tej wersji dość zatłoczony – poza wspomnianymi wejściami USB i HT mamy również wejście dla gramofonu (MM), a także trzy wejścia liniowe; jest także wyjście do nagrywania oraz wyjście z przedwzmacniacza. Zaciski głośnikowe są pojedyncze, złocone, z plastikowymi nakrętkami.
Nowicjuszom nie znającym oryginalnego wzmacniacza A1 wypada wyjaśnić, jak udało się z tak niewielkiego urządzenia wycisnąć tak wysoką moc w klasie A. Częściowo poprzez sposób chłodzenia – cała górna ścianka jest przedłużeniem wewnętrznego radiatora, śruby mocujące górną ściankę mają ślady pasty przewodzącej ciepło.
Układ został zmontowany na jednej bardzo dużej drukowanej płytce; przez jej środek przebiega radiator, oddzielający sekcję końcówki od przedwzmacniacza. Z wejść trafiamy do scalonego selektora Sanyo.
Sygnał jest buforowany i wzmacniany w pojedynczym scalaku JRC5532, po czym przesyłany do drabinki rezystorowej Burr-Browna PGA2320. To stereofoniczny układ o wysokiej dynamice (120 dB) i niskich zniekształceniach.
Wejście gramofonowe skonstruowano porządnie, na bazie tranzystorów. Wejście USB obsługuje z kolei dość prosta kość Burr-Browna PCM2706, będąca interfejsem USB, przetwornikiem A/D oraz D/A.
Po drugiej stronie radiatora rozlokowano elementy końcówki mocy. Musical przez lata stosował układy Darlingtona z serii SAP japońskiego Sankena, jednak w A1 jest inaczej – mamy po jednej parze czteronóżkowych układów STD03N+P (tego samego producenta).
Jest tam również dioda pozwalająca kompensować wpływ temperatury na pracę układu. Firmy coraz częściej zwracają uwagę na ten element – np. testowany obok Arcam. Zasilacz oparto na średniej wielkości transformatorze toroidalnym.
Przy mostku mamy dwa kondensatory, zaś przy końcówkach dodatkowo cztery (po dwa przy każdej). Nie mają dużych gabarytów, jednak ich łączna pojemność to niezłe 60 000 mikrofaradów.
Do radiatora przykręcono czujnik temperatury, który automatycznie odcina napięcie zasilające, jeśli urządzenie jest zbyt gorące. Steruje tym mikroprocesor umieszczony tuż przy wejściach. Odpowiada on również za sterowanie wyświetlaczem. Nóżki są plastikowe, zaś pilot równie poręczny, jak ten w odtwarzaczu Musical Fidelity A1 CD PRO – bo to dokładnie taki sam sterownik.
A1 CD PRO + A1 - odsłuch
Jeśli weźmiemy pod uwagę obiegowe opinie o klasie A i "przeszłość" wzmacniacza A1, to aktualne brzmienie nie będzie zaskoczeniem. Bez wątpienia mamy do czynienia z kontynuacją. I nic dziwnego, skoro samym wyglądem konstruktor wyraźnie odwołuje się do sentymentów.
Musical Fidelity A1 CD PRO to zaproszenie do podróży w czasie. Brzmienie jest wyjątkowo nasycone, ciepłe i angażujące. Głosy, jeśli są zarejestrowane z dużym wolumenem, jak na płycie "Sleep Trough The Static" Jacka Johnsona, dostaną jeszcze coś ekstra. Pojawia się głębia i trójwymiarowość. Zjawisko jest stałe i można je wyizolować jako "charakter" Musicala.
To samo dotyczy instrumentów działających w zakresie niskich częstotliwościach, co świadczy o dość mocnym prowadzeniu średniego i wyższego basu oraz przejścia do średnicy.
Bajkowo zagrają więc wszystkie płyty jazzowe z kodowaniem K2, jak np. "Incredible Jazz Guitar of Wes Montgomery". Scena jest przy tym przybliżana. A taki charakter temu systemowi nadaje - znowu nie ma tu zaskoczenia - przede wszystkim wzmacniacz. Odtwarzacz jest pod tym względem znacznie bardziej powściągliwy; choć nie zapewnia takich emocji, to lepiej różnicuje nagrania i odciska na nich mniejsze piętno.
Pogłosy i przestrzeń za instrumentami nie są specjalnie rozbudowywane, jednak urządzenie koncentruje się na maksymalnie wiarygodnym, rzetelnym oddaniu pozycji instrumentu.
Wzmacniacz z kolei prezentuje duże i nasycone źródła pozorne, ignorując nieco ich lokalizację. Razem daje to bardzo plastyczny, zaskakująco wiarygodny przekaz, chociaż bez specjalnie rozbudowanych relacji przestrzennych.
Dźwięk Musical Fidelity A1 CD PRO przypomina to, co można usłyszeć z nasyconej lampy, np. z testowanego w Audio CEC-a TUBE53. Wszystkie płyty nabierają z Musicalem rumieńców.
Dynamika nie jest rozciągnięta w skali absolutnej, chodzi przede wszystkim o coś, co nazwałbym szykiem czy "glamour" dźwięku. Różnice między różnymi realizacjami można zidentyfikować, ale nie one stają się najważniejsze; system dąży do ukazania wszystkiego w równie atrakcyjny, przyjemny sposób, co część różnic jednak zaciera lub przesuwa na drugi plan.
Balans tonalny skupia się wokół średnicy. Nie znaczy to jednak, że wszystko się na niej zaczyna i kończy. Góra też wykazuje aktywność i to chyba jednak różni nowy wzmacniacz od starszego A1 – oryginalna wersja grała często tak, jakby ktoś zarzucił na głośniki koc.
Ale to również można wyjaśnić potrzebami adresata – przedstawiciele generacji pamiętającej oryginalny A1 ze względu na swój zaawansowany wiek słyszą dziś właśnie tak, jakby zarzucić im koc na głowę, więc A1 nie powinien deficytu wysokich tonów pogłębiać.
Żartuję, mam nadzieję że będzie mi to wybaczone. Teraz góra ma złocisty i perlisty charakter, ale potrafi przekazać także takie drobne elementy, jak np. wielkość talerza, siłę z jaką został uderzony itp. Atak jest nieco zaokrąglony, wzmacniacz wyraźnie dodaje substancji, dzięki czemu dźwięk jest duży i obszerny. Pięknie grają wszelkie kawałki popowe, bluesowe, a nawet dużą część rocka, jak "Speak To Yourself" Imogene Heap, ponieważ są zwykle zbyt "cienko" i jazgotliwie zarejestrowane.
Należy oczywiście uważać z kolumnami. Powinny być raczej szybkie, ale też zrównoważone, wcale nie rozjaśnione. System potrafi bowiem zagrać dość mocną wyższą średnicą, szczególnie przy wyższych poziomach dźwięku. Razem urządzenia grają w bardzo koherentny i synergiczny sposób, dając jednak wyraźną sygnaturę dźwiękową. CD jest bardziej neutralny, wyrastając ponad wysoką średnią tego zakresu cenowego, ale przecież sercem i duszą tego systemu pozostaje wzmacniacz.