Przedwzmacniacz Musial Fidelity M8sPREE
Najpierw wrażenie robi sama wielkość Musical Fidelity M8sPRE. W high-endzie można spotkać jeszcze większe, wielosegmentowe preampy, jednak większość nawet najbardziej zaawansowanych jest mniejsza. Obudowa Musical Fidelity M8sPRE jest tylko odrobinę mniejsza (o kilka centymetrów płytsza) od końcówki mocy M8s500s.
Przedwzmacniacz jest też bardzo ciężki (waży aż 17 kg), a boczne ścianki w formie radiatorów sugerują, że mógłby to być kompletny wzmacniacz zintegrowany. To tylko pozory, w środku oczywiście nie ma końcówek mocy, ale do pewnego stopnia obecność radiatorów tłumaczy fakt, że układy M8sPRE pracują w klasie A.
Do pewnego stopnia, bo nagrzewają się nieznacznie; powodem nie były też względy wzornicze i zamiar dopasowania do końcówki mocy, bowiem tutaj pojawia się wizualna niekonsekwencja – radiatory przedwzmacniacza są zorientowane poziomo, a końcówki pionowo.
Musical Fidelity M8sPRE jest trochę nowoczesny, a trochę (a może nawet bardziej niż trochę) tradycyjny. Niewielki wyświetlacz sygnalizuje poziom głośności, którą regulujemy dużym pokrętłem, układ sterujący jest elektroniczny, połączony z układami scalonymi.
Selektor źródeł to zestaw dziewięciu przycisków, przy każdym znajduje się dioda potwierdzająca wybór. Nie licząc włącznika zasilania, na tym podstawowa obsługa przedwzmacniacza w zasadzie się kończy. Bez menu, z kilkoma dodatkowymi funkcjami (mechanicznymi przełącznikami) dostępnymi na tylnej ściance.
Tryb szybkiego wyciszania wywołamy tylko za pomocą pilota. Musical Fidelity wprowadził do swoich wzmacniaczy zintegrowanych wejścia cyfrowe, jednak M8sPRE to specjalista analogowy.
Sygnałów cyfrowych tutaj nie dostarczymy, służy do tego zewnętrzny DAC; taki tradycyjny podział ról to wciąż znamię dużej części sprzętu wysokiej klasy. Tor sygnału jest zbalansowany (tak jak w końcówce mocy).
Do dyspozycji są dwa wejścia XLR, a RCA w sumie sześć - cztery liniowe, jedna pętla dla rejestratora oraz jedno gramofonowe. Szczególną konfigurację przygotowano dla dwóch wybranych wejść liniowych (jednego XLR i jednego RCA).
Towarzyszą im przełączniki zmiany trybów standardowego oraz dodatkowego HT (kino domowe), w tym ostatnim sygnał omija regulację głośności (to zadanie dla zewnętrznego procesora wielokanałowego). Dwa warianty pracy ma także sekcja gramofonowa; nieopodal wejścia znajduje się niewielki przełącznik, którym wybieramy typ wkładki - MM lub MC.
Wertując dokumentację, nie znalazłem informacji o parametrach wejść (ważnych zwłaszcza dla trybu MC) poza czułością (3,5 mV dla MM oraz 0,44 mV dla MC, a więc raczej standardową).
Sekcja wyjść obejmuje jedną parę RCA i jedną XLR – oczywiście dla podłączenia końcówki mocy. Producent pominął nie tylko wejścia cyfrowe, ale także wyjście słuchawkowe. Słabe to pocieszenie, że w ofercie Musicala jest kilka wzmacniaczy słuchawkowych. Szkoda, że chociaż najprostszy nie zmieścił się w budżecie M8sPRE.
Piękno tego urządzenia opiera się nie na rozbudowanej funkcjonalności, lecz na solidności i elegancji układu elektronicznego, odpowiedzialnego za jakość brzmienia.
Zasilanie przygotowano bezkompromisowo, w konwencji dual mono, a więc z dwoma transformatorami toroidalnymi. Zazwyczaj większość układów audio znajduje się na płytce (lub płytkach) w dolnej części obudowy.
W M8sPRE jest inaczej – widoczny obok dwóch transformatorów moduł to głównie rozbudowany zasilacz, sekcja audio jest gdzie indziej. Zajmuje ona dwie płytki zainstalowane tuż przy tylnej ściance – jedna za drugą.
W ten sposób tor sygnału jest nie tylko odsunięty od zasilacza, ale też skupiony bezpośrednio przy gniazdach, co skraca ścieżki i redukuje połączenia kablami; z wyjątkiem krótkich odcinków, np. do gniazd XLR, które nie są wlutowane na płytki.
Skoro Musical Fidelity M8sPRE to układ w pełni zbalansowany, to intrygującym elementem jest regulacja głośności. Symetryczne regulatory są zawsze wyzwaniem, chociaż ostatnio łatwiej je projektować dzięki dostępności układów scalonych.
W każdym kanale pracują dwa Burr-Browny PGA23201 sterowane mikroprocesorem odpowiadającym także za przełączanie źródeł.
Końcówka mocy Musical Fidelity M8s500s
Konstruktorzy wzmacniaczy, zwłaszcza gdy na pierwszym planie stawiają wysoką moc, coraz częściej sięgają po klasę D. Wyciśnięcie kilkuset watów jest tam relatywnie łatwe, podczas gdy w klasie AB wymaga znacznie większych środków. Takie konserwatywne podejście ma jednak wciąż zwolenników zarówno po stronie konstruktorów, jak i użytkowników.
Musical Fidelity też trzyma się klasy AB i przekonuje, że tym sposobem też można – zresztą tak jak dawniej – osiągnąć moce wystarczające praktycznie w każdych warunkach. Producent obiecuje 2 x 500 W i to już przy 8 Ω. Jak na taką moc i pracę w klasie AB, Musical Fidelity M8s500s nie jest wcale ogromny.
Musical Fidelity wszystko zaprojektował "po staremu" – z liniowym zasilaniem oraz liniowymi układami wzmacniającymi. Mamy szansę zmieścić końcówkę nawet w typowej szafce, jej szerokość wynosi standardowe 44 cm, ale głębokość to aż 46 cm, a masa – 29 kg.
Musical Fidelity M8s500s wygląda w sumie… niepozornie, surowo, w czym można też dostrzec urok minimalistycznego, poważnego high-endu. Masywna bryła, gruby front, tylko delikatne ścięcia w górnej i dolnej części – dokładnie, ale bez popisów.
Nie ma efektownych wskaźników wychyłowych, stylowych przełączników, ani tym bardziej nowoczesnego wyświetlacza. Tylko płytka z symbolem urządzenia, mały włącznik zasilania (a właściwie przełącznik między trybami pracy i czuwania, sygnalizowanymi diodami).
Musical Fidelity M8s500s to końcówka mocy – ma sygnał wzmacniać, a nie nim żonglować, a my mamy słuchać jej działania, a nie bawić się ustawieniami. Potężnymi radiatorami wypełniono niemal całe boki, czy będzie gorąco?
Jeżeli zagramy bardzo głośno, zrobi się ciepło, to jednak klasa AB, a nie klasa A, w której Musical też zapisał piękną kartę… Ale to już inna historia. Nadzieję na funkcjonalne dodatki daje jeszcze tylny panel.
Wyboru dokonujemy przełącznikami. Jest jeszcze drugi zestaw RCA/XLR (w każdym kanale), tym razem jako wyjścia… Producent liczy na to, że na jednej końcówce M8s500s nie poprzestaniemy i podłączymy drugą (a może i trzecią?), tworząc układ bi-ampingowy (lub tri-ampingowy). Ostatnim elementem funkcjonalnym tylnej ścianki są gniazda wyzwalaczy 12 V.
Choć deklarowana moc wyjściowa Musical Fidelity M8s500s sięga jednego kilowata (łącznie w obydwu kanałach), to złącze zasilające jest zwykłe, w skromnym wariancie 10 A. To jednak w zupełności wystarczy; wzmacniacz pobiera z sieci maksymalnie 2000 W, co przy napięciu 230 V oznacza natężenie 8,7 A.
Tak jak w przypadku preampu, wewnątrz od razu pojawia się układ dual-mono w bezkompromisowym wydaniu. Z wyjątkiem kilku mniejszych modułów rozplanowanie podzespołów jest wzorowo symetryczne.
Każdy kanał ma kompletny zasilacz z niezależnym transformatorem toroidalnym oraz blokiem czterech kondensatorów filtrujących; końcówki zainstalowano przy bocznych ściankach, do zewnętrznych radiatorów dodano jeszcze wewnętrzne profile, pod którymi znajdują się tranzystory (układy Darlingtona) Sanken z rodziny STD03.
Musical Fidelity stosuje elementy tego typu od bardzo dawna. Ciekawą konstrukcją jest też blok wejściowy. Na sporej, bo tym razem wspólnej dla obydwu kanałów płytce znajdują się obwody symetryzujące (scalone wzmacniacze operacyjne) sygnały z wejść RCA. Sygnały z wejść XLR docierają tutaj przewodami i podobnie są odsyłane dalej, do płytek z końcówkami mocy.
Musical Fidelity M8sPRE / M8s500s - odsłuch
W ciągu ćwierć wieku zetknąłem się z wieloma wzmacniaczami Musical Fidelity zarówno w ramach formalnych testów, jak i mniej oficjalnych okazji, które swoją drogą znaczą bardzo wiele dla poznania brzmienia i opinii o marce, bowiem często wiążą się z osobistym zainteresowaniem i tym większym zaangażowaniem.
Nie wszystkie były "odkryciami" i wywoływały aż entuzjazm, jednak zawsze pozostawiały na tyle dobre wspomnienia, że z ochotą i bez znudzenia witam w testach kolejne propozycje Musical Fidelity.
To brzmienie wciąż ma w sobie "coś", czasami wręcz magnetyzującego, czasami po prostu przyjemnego. Musical nigdy nie grał nijako, bezosobowo. Chociaż niechętnie wspinał się na szczyty precyzji, to może właśnie dzięki temu znajdował inne, lepsze sposoby na zaangażowanie słuchacza.
Muzyczne emocje nie muszą być tożsame z wiernością reprodukcji, której z kolei oczekuje duża grupa audiofilów pragnących przede wszystkim poznać "prawdę" o nagraniu, jednak taka alternatywa zaznacza się znacznie bardziej w działaniu zespołów głośnikowych, wprowadzających więcej różnego rodzaju podbarwień i zniekształceń.
Źródła i wzmacniacze też różnią się brzmieniem, inaczej byśmy ich nie testowali… jednak pojawiająca się tutaj dawka własnego charakteru jest przez recenzentów często wyolbrzymiana i przeciwstawiana neutralności, która w takich urządzeniach jest rzadko poważnie zaburzona.
Czy zestaw Musical Fidelity M8sPRE/ M8s500s zapiszemy do ekskluzywnego grona urządzeń o unikalnych właściwościach, zależy zarówno od przyjętych kryteriów, jak też od… upływu czasu. Czy zapadnie w pamięć, przekonamy się za kilkanaście lat…
Po przeprowadzeniu prób z różnymi wariantami połączeń wybrałem konfigurację zbalansowaną. Zgodnie z rekomendacjami producenta i ze stwierdzonymi faktami – jednoznacznie najlepszą. W taki sposób połączony był przedwzmacniacz z końcówką mocy, sposób podłączenia źródła również miał znaczenie, chociaż już różne dla konkretnych przypadków.
Generalnie w formule zbalansowanej zestaw Musical Fidelity M8sPRE/ M8s500s gra bardziej bezpośrednio, dynamiczniej, swobodniej i czyściej.
Ale nawet wtedy nie jest to dźwięk jak żyleta, krystaliczny i analityczny, ani piorunujący i powalający. M8s, zgodnie ze swoją posturą i mocą, potrafi zagrać zamaszyście, potężnie, lecz oszczędzając uderzeń twardych i gwałtownych.
Rytm pulsuje bez szarpania, dźwięki są optymalnie selektywne i połączone akustyczną przestrzenią, przenikają się, wybrzmiewają głęboko i bogato.
W tej soczystości i obfitości nie toną delikatniejsze informacje, zachowując swoją proporcjonalną, mniejszą rolę. Muzyka w tym wydaniu nie absorbuje detalami, lecz przyciąga spójnością, nasyceniem, plastycznością, odrobiną ciepła i miękkości. Czy komuś kojarzy się to z działaniem wzmacniaczy lampowych?
Zgoda, pod względem barwy M8s jest z nimi spokrewniony, lecz nie podlega ich ograniczeniom. Dysponuje potencjałem dynamicznym, związanym oczywiście z rezerwuarem mocy, operuje też specjalnym basem, który nie mieści się ani w schemacie wyrazistych konturów, do których przyzwyczajają nas wzmacniacze w klasie D, ani lampowej kleistości.
To coś pomiędzy i coś jeszcze innego. Bezkompromisowe zejścia w najniższe rejestry, grube "pociągnięcia" i delikatne muśnięcia wyzbyte suchości i żylastości, oddane muzyce, a nie technice.
Ze sprawnym oddaniem rytmu i ataku nie ma problemu, tyle że M8s nie "napina się" na dyscyplinę, za to chętniej i częściej niż wiele innych równie potężnych końcówek mocy pokazuje swoje muskuły.
Rozwija skrzydła przy każdej dobrej okazji, nie żałuje basowego sosu. Jeżeli nie od razu, to szybko usłyszymy, że nie jest to pierwszy lepszy wzmacniacz.
Jak przystało na "musikalowe" (czy już "oldskulowe"?) tradycje, średnica jest gęsta i bliska, w niektórych nagraniach można zauważyć jej łagodność, w innych jest bardziej ekspresyjna, wokale jednocześnie ożywia i uspokaja, są obecne, ale nieagresywne, naturalne bez podkreślania artykulacji.
W takim kontekście wysokie tony są dość zaskakujące, bo wcale nie tylko dopełniające, lecz aktywne, otwarte, świeże, oddychające – mają duży udział w całej kreacji, ustawiając dobrą równowagę z siłą niskich częstotliwości; dźwięk jest masywny, ale nie zbyt ciężki i ciemny.
Przy wysokich poziomach głośności cieszymy się zdrową siłą, dużym wolumenem dźwięku, zachowaniem porządku i barwy. Stereofonia premiuje środek sceny i pierwszy plan, ale potrafi też zarysować głębsze plany.
Dojrzałe, stabilne, wszechstronne brzmienie o wyjątkowym nasyceniu, które nadaje muzyce nie tylko powagę, co przede wszystkim naturalność.