Przedwzmacniacz Rotel RC1082
Po raz pierwszy widzę coś takiego - przedwzmacniacz większy od końcówki. Rotel RC1082 ma gabaryty poważnego wzmacniacza zintegrowanego. Urządzenie sprawia wrażenie solidnego i zaawansowanego, profesjonalnego.
Aluminiowa rama swoimi bokami tworzy skrzydła i stanowi podstawę montażową dla pozostałych części obudowy. Na środku umieszczono potencjometr wzmocnienia, po jego prawej stronie puszczono dwa rzędy przycisków wyboru wyjść i wyjść.
Niby trąci to myszką, bo guzikomania święciła triumfy w latach 80., jednak jakież to wygodne, a ostatnio odświeżył ten pomysł nawet Krell. Dwa mniejsze pokrętła to regulacja sopranów i basów oraz balansu między kanałami.
Na szczęście regulacja barwy może być poza torem sygnału, uaktywniamy ją małym przyciskiem. Są dwa gniazda mini jack - jedno jest wejściem dla urządzenia typu i.Pod, drugie to wyjście na słuchawki.
Z tyłu mamy aż siedem wejść liniowych, w tym dwie pętle magnetofonowe oraz wejście dla gramofonu z wkładką MM/MC (przełącznik obok). Wyjścia na końcówkę występują w dwóch parach RCA, jest też gniazdo CAT-5 (Ethernet) oraz rządek triggerów 12 V.
Ponieważ systemy instalacyjne są ważne dla projektantów Rotela, znalazły się też dwa wyjścia elektryczne z sygnałem sterującym oraz wejście dla zewnętrznej czujki podczerwieni.
Rotel RC1082 zawdzięcza swoją imponującą jak na preamp masę zarówno obudowie, jak i ekranowanemu transformatorowi toroidalnemu. Mostki prostownicze są oddzielne dla lewego i prawego kanału, wraz z nimi pracują cztery duże, znakomite kondensatory T-Network. Sygnał za złoconymi gniazdami RCA wybierany jest w małych, hermetycznych przekaźnikach NEC-a.
Za nim jest zaś, podzielony na kilka sekcji, właściwy preamp. Na wejściu mamy po jednej kości Burr-Browna OPA277, skąd krótkimi kabelkami trafiamy do sekcji opartej na tranzystorach. Stąd ścieżkami drukowanymi biegniemy do niebieskiego potencjometru Alpsa. Za nim jest kolejny stopień na tranzystorach i wyjścia.
Uwagę zwracają świetne elementy bierne, np. drogie oporniki Dale'a, kondensatory BC (dawniej Philips) czy Sanyo. Tak dobrych podzespołów nie spotyka się na tych poziomach cenowych, chyba że... w Rotelach. Zupełnym odlotem jest przedwzmacniacz gramofonowy. To nie jakaś płyteczka, a rozbudowany, świetnie wyglądający układ z doskonałymi elementami.
To jedno z najlepiej dopracowanych urządzeń Rotela, w kategorii przedwzmacniaczy w tym zakresie ceny nie ma sobie równych.
Końcówka mocy Rotel RB1072
Wraz z najnowszym systemem Rotel rozwija to, co po raz pierwszy zobaczyliśmy w siedmiokanałowej końcówce RB-1077, a mianowicie wzmacniacze oparte o moduły pracujące w klasie D.
Z jednej strony znacząco poprawiła się jakość wzmacniaczy tego typu, a z drugiej spadły ich ceny. Sprawdza się tym samym scenariusz, jaki nakreślił kiedyś szef Audioneta, a mianowicie, że wzmacniacze tego typu opanują średnie przedziały cenowe.
W dodatku w takim przypadku rozdzielenie urządzeń na przedwzmacniacz i końcówkę ma wyjątkowe poparcie w teorii, jako że wzmacniacze klasy D mocno 'szumią' naokoło i odseparowanie ich od delikatnego sygnału w preampie to dobry ruch.
Wzmacniacz mocy Rotel RB1072 wygląda przy przedwzmacniaczu Rotel RC1082 jak młodszy brat - nie tylko ze względu na niemal całkowity brak manipulatorów, ale głównie przez swoje niewielkie rozmiary. To ostatecznie klasa D... Obudowa jest jednak tak samo solidna, ze sztywną ramą.
Z przodu mamy jedynie przycisk sieciowy z niebieską diodą, czerwona dioda wskazuje na zadziałanie zabezpieczenia. Z tyłu mamy po jednym wejściu RCA na kanał oraz zdublowane, złocone, duże zaciski głośnikowe. A obok kolejny element przypominający, że w dzisiejszych czasach najlepszym interesem są instalacje - gniazda triggerów.
Po rozbuchaniu przedwzmacniacza wnętrze końcówki Rotel RB1072 wydaje się wręcz ascetyczne. Cały układ mieści się na dwóch płytkach zawieraj ących po jednym kanale wzmocnienia wraz z zasilaczem impulsowym.
Pod perforowanymi klatkami Faradaya umieszczono moduły firmy Bang&Olufsen ICEPower ICE200 ver F. Jak podają materiały firmowe, zostały one opracowane wspólnie przez inżynierów B&O i Rotela.
Tranzystory końcowe (po dwa na kanał) nie są chłodzone radiatorami, za nimi znajduje się element indukcyjny, który działa jak filtr rekonstrukcyjny, od niego w dużym stopniu zależy końcowa jakość wzmacniacza oraz to, czy będzie on odporny na zmianę okablowania - rzecz w klasie D kluczowa. Tutaj mamy do czynienia z budżetową wersją, jest więc jedynie kilka zwojów na rdzeniu.
Rotel i Balans Design Concept
Firma została założona w roku 1961 w Tokio, przez ojca obecnego właściciela, Boba Tachikawę. Początkowo nastawiona wyłącznie na rynek śM, związany z radiem, w roku 1979 pojawiła się na arenie hi-fi. Do dzisiaj pozostaje w prywatnych rękach, chociaż jest związana kapitałowo z B&W Group.
I chociaż biuro firmy i jego właściciel pozostają w Japonii, jest to w istocie przedsięwzięcie międzynarodowe. Dział rozwoju i laboratorium znajduje się w Wielkiej Brytanii, a produkcja ulokowana jest w 200-osobowej fabryce na północ od Hong-Kongu. Słabym z geografii wyjaśniam ten eufemizm - na północ od Hong-Kongu są Chiny.
Najważniejszym 'patentem' firmy jest Balanced Design Concept. Chociaż z nazwy można by wnioskować, że chodzi o prowadzenie sygnału w formie zbalansowanej, tak naprawdę nie chodzi o to, ani o żadne inne konkretne rozwiązanie konstrukcyjne.
To raczej opatentowana nazwa filozofii. Pierwsze urządzenie oparte o nią, czyli wzmacniacz zintegrowany R-820B, powstał w wyniku współpracy Boba Tachikawy i Michaella Barletta, obecnie wiceszefa Rotel America.
Balanced Design Concept to, jak napisano w materiałach firmowych: 'zdyscyplinowana synteza fizyki, elektroniki oraz inżynierii materiałowej i mechanicznej'.
Rzecz więc w tym, aby na urządzenie spojrzeć całościowo, aby zrównoważyć jakość wszystkich układów i elementów w taki sposób, aby przy określonych nakładach, uzyskać jak najlepsze rezultaty.
Aby nie przeinwestować w jednym miejscu, zaniedbując inne. Stąd nie należy stosować drogich elementów bez zastanowienia i sprawdzenia, czy to rzeczywiście potrzebne. Ale tam, gdzie słychać płynące z tego profity, i są one warte koniecznych wydatków i owszem. W końcu i tak za wszystko musi zapłacić audiofil...
Odsłuch
Elementy systemu Rotela są do siebie dobrze przykrojone. Rozdzielone prezentują lekkie przechyły w pewnych miejscach, zaś wspólnie dają zrównoważony, spójny i do tego bardzo przyjemny dźwięk. Ciepły, ale i dynamiczny, plastyczny i żywy. W dużym stopniu jest to brzmienie, które można by przypisać fajnej lampie, gdyby nie to, że bas jest tutaj szybszy i lepiej kontrolowany.
Cechą charakterystyczną jest mocna, gęsta średnica. Dlatego spokojne granie i niewielkie składy wychodzą znakomicie. Niższa średnica jest nieco podbajerowana, co obniża punkt ciężkości, jednak skutkuje to nie zmuleniem dźwięku, a podawaniem dużych źródeł dźwięku. To szczególna umiejętność, którą ludziska kochają, a którą we wzmacniaczach tranzystorowych bardzo trudno osiągnąć.
Często mamy szkielet - nawet duży - ale bez wypełnienia, albo na odwrót - nasycone, ale małe źródła, a przy nagraniach mono punkt wielkości główki od szpilki. Wraz z Rotelem głosy są duże, instrumenty są duże i pogłosy im towarzyszące też są duże. Rotel robi tym samym coś niesłychanie ważnego, zbliżając nas do realizmu wydarzenia.
Dynamika jest naprawdę niezła, każdy rodzaj muzyki, od wspomnianej Norah Jones po grany z japońskiej reedycji Hotel California, zabrzmi z rozmachem. Minimum-Maximum Kraftwerku to fantastyczna rejestracja, z niesamowicie głębokim basem. Z Rotelem była też potężna przestrzeń i głęboka barwa.
Wyraźnie słychać było, z którego miasta nagranie było lepiej, a z którego gorzej zarejestrowanie. A najlepsze były... z Warszawy. Szkoda, że nie z Krakowa. Przy mikrodynamice, w obrębie danego instrumentu czy głosu, dźwięk jest raczej zrelaksowany, nieco uspokojony.
To sygnatura końcówki, preamp potrafiłby bowiem pokazać dramaturgię w każdym momencie. W systemie daje to dość szczególny dźwięk, bo z jednej strony mocny, wyrywny, nieskompresowany, a z drugiej strony bez dokładnych przepisów na faktury instrumentów.
Prezentacja góry pasma przez końcówkę jest nieco złagodzona, bez mocnego i dokładnego uderzenia, raczej słodka i w sumie ładna, ale nie do końca neutralna - jak brzmienie wzmacniaczy lampowych na EL34. To chyba komplement?
Tutaj w sukurs przychodzi przedwzmacniacz, grający intensywnie i klarownie. To odejście od tradycyjnego dla Rotela ciepłego, ale nie do końca rozdzielczego dźwięku starszych modeli z wyższej półki. Dokładność Rotel RC1082 dostajemy wraz z dobrodziejstwem inwentarza, czyli razem z nieco podkreślonym wyższym środkiem.
Próbowany z referencyjną końcówką nieco podkreślał więc wyższe składowe wokali z płyt zabezpieczonych przed kopiowaniem (Copy Control Disc), np. "On An Island" Davida Gilmoura.
Po wpięciu do systemu tańszego i obiektywnie słabszego Rotel RB1072 ten wątek momentalnie się prostował. Stąd znacznie lepiej wypadają małe składy, niewymagające rozdzielczości, ale pewnego klimatu, niż duże, oczekujące na pełny potencjał mocy i precyzji.
To w dużej mierze takie możliwości i taki dźwięk, o jakim myślą ludzie teoretycznie chcący grać na wzmacniaczu lampowym, a z różnych praktycznych względów niemogący (czy jednak ostatecznie niechcący...) tego zamiaru zrealizować.
Dźwięk jest nasycony, mocny, z dużym wolumenem i łagodnymi, słodkimi blachami. To, co różni ten system od lampy to znacznie lepszy bas - dynamiczny, pełny i głęboki. Końcówka dobrze radzi sobie z różnymi kolumnami, przedwzmacniacz to bardzo dokładne, dynamiczne urządzenie.
Kilka słów należy się dodatkom - wzmacniaczowi słuchawkowemu i preampowi gramofonowemu. Pierwszy ma rzetelny dźwięk, bez wyskoków. Sekcja gramofonowa jest, tak jak można się było spodziewać po jej konstrukcji, fantastyczna. Klasa nawet drogich gramofonów była w pełni ukazana i doceniona.
Myślę, że proponowane przez tego samego dystrybutora gramofony Clearaudio ze swoim szybkim, dokładnym dźwiękiem będą w sam raz. Warto także spróbować wkładki Denona DL-103. To genialna, supertania - jak na swoje możliwości - wkładka MC, która z Rotelem pokazała się z najlepszej strony.
Wojciech Pacuła