Konkurenci są znacznie mniejsi, lżejsi, niektóre ich "pudełka" można nawet wrzucić do torby. Z Xindakiem taka sztuka już się nie uda, bo LP-1 waży niemal 10 kg, a wielkość opakowania sugeruje, że mógłby się w nim zmieścić wzmacniacz zintegrowany.
Urządzenie występuje w wersjach srebrnej oraz czarnej. Na froncie zainstalowano jedynie mechaniczny włącznik zasilania i kilka symboli odnoszących się do wewnętrznych układów.
Obudowa Xindaka LP-1 została wykonana z metalu, gruby front spina dwa niezależne bloki, z których składa się chassis; w niezależnych komorach oddzielono kluczowe sekcje przedwzmacniacza, zasilanie oraz obwody audio; połączono je tunelem, którym biegną niezbędne przewody. To podejście absolutnie bezkompromisowe, ale racjonalne, godne pochwały tym bardziej, że mamy do czynienia z bardzo delikatnymi napięciami.
Xindak LP-1 - przyłącza
Z tyłu mamy prosty, jednoznaczny komplet gniazd, jedno wejście i jedno wyjście, obydwa na złączach RCA; oprócz nich tylko trzpień uziemiający oraz standardowe złącze zasilania z sieci.
Specyfikacja producenta jest bardzo oszczędna, informuje właściwie tylko o tym, że LP-1 jest przedwzmacniaczem dedykowanym wkładkom MM, impedancja wejściowa wynosi 47 kΩ (to typowa wartość w tej sytuacji).
Nie jest możliwa współpraca z wkładkami typu MC, można tylko próbować z modelami o wysokim poziomie wyjściowym lub dodać do Xindaka LP-1 zewnętrzny transformator. Wzmocnienie ustalono na "sztywne" 42 dB, tutaj również brakuje jakichkolwiek regulacji.
Czytaj również: Jakiego typu wkładki są lepsze - MM czy MC?
Jedno wejście i jedno wyjście - LP-1 to urządzenie stworzone do obsługi najpopularniejszych wkładek typu MM.
Xindak LP-1 - układ elektroniczny
Gdy patrzymy na Xindaka LP-1 od przodu, zorientujemy się, że w lewej komorze zainstalowano wyjątkowo rozbudowany zasilacz - co ma zresztą związek z konstrukcją sekcji sygnałowej. Oprócz ekranowania, które zapewnia obudowa, główny transformator toroidalny jest umieszczony we własnej, dodatkowej "kapsule".
Przewidziano także dwa dodatkowe, rdzeniowe transformatory. Prawa część obudowy zawiera elektronikę audio. Do korekcji i wzmocnienia sygnału wykorzystano dwa stopnie oparte w sumie na czterech lampach - dwóch 12AX7 i dwóch 12AU7. Są to dość popularne jednostki, stosowane przez Xindaka także w innych konstrukcjach.
Układ lampowy generuje sporo ciepła, po podłączeniu do zasilania i wysłuchaniu jednej strony 12-calowej płyty, obudowa staje się wyraźnie ciepła, ale nie nagrzewa już bardziej w dłuższym okresie czasu. Xindak LP-1 ma też relatywnie wysoki, na tle innych przedwzmacniaczy (dla przykładu Lehmannaudio zadowala się 3 W), pobór prądu, sięgający 25 W. Audiofile tak lubią.
Obudowa za sprawą dwóch zespolonych skrzynek wygląda intrygująco, oddzielono sekcje zasilania i układów audio.
Odsłuch
Jeśli od urządzenia lampowego oczekujemy dźwięku o cechach oczywistych dla tego gatunku, to na Xindaku nie powinniśmy się zawieść. LP-1 nie ma ambicji łączenia różnych światów, godzenia sprzecznych interesów, wspinania się na szczyty jakichkolwiek parametrów i właściwości.
Ani nawet... wypracowania kompromisu. Trzyma się konkretnych założeń, trzyma dźwięk w określonych granicach rozdzielczości i dynamiki. Niczym nie imponuje i nie trzyma w napięciu, zapewnia spokój i wyważenie.
Xindak LP-1 skupia się na średnicy jeszcze bardziej niż Musical i Pro-Ject; pierwszy z nich miał mocniejszy bas, a drugi - bardziej otwartą górę pasma. LP-1 nie robi dalekich wycieczek ani nie sypie detalem z rękawa.
Wokale są skupione, spójne, oszczędne w sybilanty, dołem też niepodgrzewane, przez co zakres ich ekspresji i artykulacji jest ograniczony, ale na tle wielu instrumentów i w ogóle muzyki, która w wydaniu Xindaka LP-1 nie będzie ani potężna, ani ostra, zajmują i tak ważną, komfortową pozycję.
Zwykle z wyeksponowaniem średnicy wiążemy nadzieje na większe "analogowe" emocje; w tym przypadku rezultaty nie są takie jednoznaczne, LP-1 raczej konsekwentnie gra spokojnie, bez dobarwiania i dosycania. Pierwszy plan jest bliski i gęsty, ale dźwięki nie stają się przez to soczyste i wibrujące.
Bas raczej kołysze, niż podrzuca, wysokie tony delikatnie głaszczą. Brzmienie jest w tym bardzo konsekwentne - niczym nie zaczepia, nie elektryzuje, stara się przekonać łagodnym odcieniem... łagodności. Być może na wrażenie umiarkowanej dynamiki ma też wpływ zauważalny, choć jeszcze niedokuczliwy szum.
Delikatność wzmocnienia
Oprócz konieczności skorygowania charakterystyki częstotliwościowej zgodnie ze wzorcem założonej krzywej (najczęściej RIAA), przedwzmacniacz gramofonowy pełni jeszcze drugą rolę. Nie jest już ona, tak jak wspomniana korekcja, teoretycznie zależna od typu płyty i jej realizacji (chociaż w praktyce większość płyt spełnia normę RIAA), ale dopasowana do wkładki.
Zarówno w przypadku wkładek MM, jak i MC sygnały docierające z gramofonu mają bardzo niską wartość napięcia znamionowego; standardowa czułość wejść liniowych (nawet coraz rzadziej spotykane 200 mV) jest niewystarczająca, więc takie niedopasowanie sprawia, że podłączając gramofon wprost do wejścia liniowego wzmacniacza, dźwięk byłby bardzo cichy.
Wkładki różnią się diametralnie poziomem wyjścia, ale dla modeli MM jest to zwykle 3-5 mV, a dla MC nawet jeszcze mniej - do 0,2 mV. Poziom źródła liniowego, odtwarzacza CD czy sieciowego wynosi 2 V (względem 0,2 mV aż tysiąc razy wyższy, a względem przeciętnego poziomu z wkładki MM - sto razy wyższy).
Zadaniem dla przedwzmacniacza gramofonowego jest więc wstępne wzmocnienie sygnału z wkładki, tak by dopasować jego napięcie do wymagań wejścia liniowego.
Można więc tylko sobie wyobrazić jakie to ciężkie zadanie, bo nie dość tego, że mamy tak wysoką wartość wzmocnienia, to jeszcze operujemy na tak niskim poziomie sygnału, zbieramy z otoczenia dosłownie wszystko - ładunki elektrostatyczne na płycie, zakłócenia płynące z silnika napędowego.
Przy tym utrzymanie relatywnie niskiego poziomu szumów z samych stopni wzmacniających jest bardzo trudne, wymaga najwyższej jakości komponentów i niezwykłej staranności w projektowaniu całego układu, począwszy od zasilania, skończywszy na buforach wyjść.