Na szczęście audiofil zainteresowany właśnie tym sprzętem wie, że trzeba słuchać (i zmieniać kable), słuchać (zmieniać kolejne kable) i jeszcze raz słuchać (ponownie zmieniać kable). My byliśmy w stanie sprawdzić, jak sobie radzi Luxman bez żonglowania kablami.
I stwierdziliśmy w naszym laboratorium, że ma jeszcze więcej mocy niż podają to w katalogu. Zestaw C600 + M-600A jest jednym z dwóch "dzielonych" wzmacniaczy Luxmana – ten drugi to referencyjny komplet C1000F + M800A, zaprojektowany z okazji 80. jubileuszu firmy.
Nowy design i nowe koncepty konstrukcyjne świadczą o tym, że nie zamierza ona tylko czerpać z niemal wiekowej tradycji i odwoływać się do sentymentu wiernych klientów, pamiętających "stare, dobre Luxmany". Firma może sobie liczyć 80 lat, ale klienci w tym wieku... myślą już o trochę innych luksusach niż potencjometr na drabince rezystorowej i połączenia XLR-ami.
Przedwzmacniacz Luxman C-600F
Przedwzmacniacz Luxman C-600F jest większy i cięższy od wielu hiendowych wzmacniaczy zintegrowanych. Urządzenie zbudowano, podobnie jak końcówkę mocy, z ogromnym rozmachem, chociaż wymiary preampu są nieco mniejsze.
Wykonana w całości z satynowanego aluminium obudowa jest przyjemna w dotyku, na przednim - nie zatłoczonym – panelu mamy oprócz pokręteł głośności i selektora wejść zaledwie trzy przyciski: wyboru wyjścia, trybu monitorowania oraz konfiguracji wejścia zbalansowanego.
Finezja projektu i montażu budzi najwyższe uznanie, a elementem który dodatkowo zwraca na siebie uwagę, zarówno w przedwzmacniaczu, jak i w końcówce mocy, jest wyfrezowane i lakierowane logo firmy. Tym razem - nawet tak duże - wygląda wyjątkowo szlachetnie.
Czytelny wyświetlacz (w kolorze bursztynowym) zdradza, że wewnątrz kryją się nowoczesne układy sterowania cyfrowego. Podstawową funkcjonalność preampu uzupełnia pilot, z którego otrzymujemy dostęp do bardziej zaawansowanych opcji, takich jak choćby regulacja barwy.
• Przyłącza
Luxman C-600F ma pięć wejść RCA i dwa XLR, a do tego pętlę monitorującą (już tylko w ramach RCA). Sygnał wyjściowy może pojawić się także w standardach XLR oraz RCA - dla każdego przewidziano dwie pary gniazd.
Podobnie jak w końcówce mocy, gniazdko zasilające IEC nie ma bolca uziemiającego, warto więc skorzystać z oddzielnego, pozłacanego trzpienia. Luxman również w C-600F dodał charakterystyczny panel testera fazy zasilania, są także realizujące koncepcję firmowego systemu sterowania gniazdka RJ-11, które umożliwiają zdalne włączanie i wyłączanie dwóch końcówek mocy.
Terminale XLR kupiono w firmie Neutrik; jak wskazuje doświadczenie są to może nie bezwzględnie najdroższe, jednak bardzo solidne elementy, od lat sprawdzające się w wielu urządzeniach studyjnych.
• Wnętrze
Wycieczka do wnętrza przedwzmacniacza nie była łatwym zadaniem, bowiem w typowych miejscach (na górze i z boku) nie ma żadnych wkrętów mocujących. Odkręcając dolną płytę można ujrzeć całą strukturę kształtowników spinających, jednak najważniejszy sekret konstrukcji przedwzmacniacza leży jeszcze gdzie indziej.
Tuż pod górną ścianką, oddzieloną gumowymi przekładkami, zawieszono (gdyż mocowane jest przez absorbery do dolnej ścianki) wewnętrzne sub-chassis, podtrzymujące wszystkie układy audio i separujące je zarówno od drgań zewnętrznej powłoki obudowy, jak i wpływu elementów sterowania, które zostały na nie zamontowane. Poza obszarem obróbki sygnału znalazły się więc zasilacz, sterowanie cyfrowe i czujniki pokręteł.
Zasilanie w Luxman C-600F jest dostarczane niezależnie do: sekcji wejściowej, sterowania głośnością, komputera logicznego oraz buforów na wyjściach. Chociaż Luxman ma pełen komplet wejść i wyjść XLR, nie jest konstrukcją z pełną symetryczną ścieżką sygnału.
Po wyborze źródła (do tego celu służą przekaźniki) sygnał konwertowany jest na formę niezbalansowaną i w takiej trafia do regulatorów barwy (można je pominąć) i modułu sterowania głośnością. Tam do gry wkracza stosowany także w końcówce mocy obwód inteligentnego sprzężenia zwrotnego ODNF.
Z kolei samą regulację powierzono znakomitym obwodom LECUA (Luxman Electric Controlled Ultimate Attenuator), w których pracują sterowane cyfrowo drabinki - nie scalone, tak jak w większości przypadków, ale rezystorowe.
Całość skonstruowano z dwóch grup - regulacji zgrubnej (co 12 dB) i precyzyjnej (co 1 dB). W ten sposób powstają łącznie 72 kroki pracy pokrętła głośności. Po ustaleniu żądanego wzmocnienia sygnał wędruje prosto do gniazd RCA, jeśli jednak wybierzemy wyjścia XLR, musi on jeszcze przejść przez układ symetryzujący.
Opis przedwzmacniacza jest również okazją do oceny instrukcji obsługi. W dostarczonym egzemplarzu znalazłem jedynie oryginalną, japońską wersję. Niestety, niewiele z niej zrozumiałem, ale przyjemność przekładania kartek wydanego na przepięknym papierze "manuala” zachęca, by przynajmniej przejrzeć rysunki i schematy. Produkty japońskie, poczynając nawet od słodyczy, mają często tak luksusową oprawę.
Wzmacniacz Luxman M-600A
Z takimi kolosami można się spotkać wertując głównie oferty amerykańskich firm - tam wszystko jest duże i czasami piękne. Potężne urządzenia z USA nie były chyba jednak wzorem dla konstruktorów Luxmana; poza gabarytami wzmacniacz Luxman M-600A prezentuje się zgoła odmiennie - po europejsku, w najlepszym tego słowa znaczeniu.
• Budowa
Nie znam drugiego urządzenia, które przy podobnej wielkości prezentowałoby się tak lekko, powabnie i pięknie. Zamiast robić wzmacniacz ciężkozbrojny z wystającymi napierśnikami pancernego frontu i husarskimi skrzydłami radiatorów, Luxman idzie zupełnie inną drogą.
Wszystko jest tu delikatne, ale jednocześnie bardzo solidne. Zamiast grubych blach i wielkich śrub widzimy wręcz zegarmistrzowską precyzję w montażu i dopasowaniu elementów. Nie jest to więc też klasycyzujący styl pełen manipulatorów i dużych wskaźników, z jakiego do tej pory znaliśmy Luxmana a także Accuphase’a i McIntosha.
Wszystkie ścianki wykonane są z aluminium, krawędzie tylko delikatnie zaokrąglono, a całość złożona bez widocznych śrub wygląda niemal jak monolit. Aby dostać się do środka, trzeba odkręcić dolną płytę, dopiero wtedy zobaczymy mocowane od wewnątrz kształtowniki, spinające poszczególne fragmenty chassis.
Minimalizm formy ma swoje smaczki – pod duży przycisk sieciowy przygotowano wyfrezowanie, a nieco z boku umieszczono panelik kontrolny z pionowymi, tajemniczymi, podświetlanymi na żółto szczelinami.
Okazuje się, że zmienna intensywność światła skorelowana jest z poziomem sygnału wyjściowego - to właśnie szczątkowa pamiątka po dużych wskaźnikach wychyłowych, tak lubianych przez Luxmana, które do nowego designu jednak zupełnie nie pasowały.
Nawet tę sygnalizację możemy wyłączyć; szczerze mówiąc, jej zastosowanie wydaje mi się problematyczne, bo nie ma przecież żadnej skali, żadnego punktu odniesienia, abyśmy mogli odgadnąć, czy znajdujemy się w okolicach 1 czy 50 W.
Jedynie w trakcie uruchamiania końcówki, zmieniające się nasycenie żółci potwierdza poprawne wykonanie procedury załączania kolejnych obwodów. Trzy małe diody informują o stanie czuwania, aktywnym wejściu oraz aktywacji trybu mostkowego.
• Przyłącza
Końcówka ma wejścia typu RCA i XLR; wyjścia głośnikowe zajmują przeciwległe bieguny tylnej ścianki. Przy terminalach, wprawdzie pojedynczych, warto się na chwilę zatrzymać. Mimo plastikowych nakrętek, to jedne z najbardziej masywnych i najmocniejszych złącz - wystarczy dobrze je dokręcić, a zakleszczą nawet najpotężniejsze kable "na amen”.
W katalogu można przeczytać, że wzmacniacz Luxman M-600A obsłuży nawet 2-omowe obciążenie, wręcz dwukrotnie zwiększając moc w stosunku do 4 omów., co świadczyłoby o jego fantastycznej dyspozycji (nie rozstrzygając tu prawdziwości tej obietnicy zwracam tylko uwagę, że na tylnej ściance deklaracje są znacznie ostrożniejsze, bo w ogóle ograniczają zakres impedancji podłączanych kolumn do 4-16 Ω).
Miniaturowym przełącznikiem uaktywnimy tryb mostkowy, wówczas dolna granica przesuwa się na 8 Ω (tyle znowu na tylnej ściance), a w katalogu... możemy w ten sposób "ciągnąć" nawet 2 Ω.
• Wnętrze
Podobnie jak w przedwzmacniaczu, zamontowano czujnik fazy zasilania oraz gniazdo bez bolca uziemiającego. Wnętrze podzielono wspornikami na kilka komór. Pomagają one utrzymać sztywność konstrukcji a jednocześnie tworzą ekranowanie.
Z przodu w wąskiej szczelinie upchnięto moduł sterujący, którego odcięcie od układów audio jest szczególnie istotne. Przy gniazdach znajdują się przekaźniki odpowiadające za zabezpieczenie wyjść. Środkową komorę zajmuje zasilacz. Transformator odizolowano; co ciekawe, Luxman konsekwentnie odrzuca trafa toroidalne, przekonując, że dobrze wykonane klasyczne trafo jest w urządzeniach audio zwyczajnie lepsze.
Niezależne napięcia symetryczne wyprowadzono dla każdej z końcówek mocy oraz wstępnych stopni wzmocnienia, natomiast sekcja odpowiedzialna za sterowanie posługuje się własnym, oczywiście mniejszym, transformatorem.
Końcówki mają niezależne radiatory i dedykowane im drukowane płytki, kanał lewy i prawy leżą po dwóch stronach obudowy, lokalizację radiatorów zdradzają zresztą kratki wentylacyjne na górnej płycie. W stopniach wyjściowych pracuje osiem tranzystorów. Kontrola parametrów obejmuje test na obecność napięcia stałego oraz czujnik temperatury.
Choć wiele lat temu Luxman opatentował układ globalnej pętli sprzężenia zwrotnego dla stopni końcowych wzmacniacza, to już nie stosuje tego rozwiązania; na potrzeby najlepszych końcówek mocy opracowano inny system o nazwie ODNF (Only Distortion Negative Feedback), który wprawdzie wykorzystuje ideę sprzężeń zwrotnych, jednak realizowaną tylko w wybiórczym zakresie filtrowanych sygnałów (szumy, zniekształcenia) poddawanych korekcji - jak przekonuje producent, było to możliwe...
Odsłuch
Czego oczekujemy po tak drogich wzmacniaczach? Pytanie pozornie banalne. Nasunęło mi się podczas testowania zestawu Luxmana i "ewoluowania” jego oceny. Brzmienie w pierwszej chwili mało efektowne i nie obiecujące wielkich wzruszeń, w końcu zdobyło sobie nie tylko moją sympatię, ale nawet podziw i pełną akceptację przy cenie, jaką trzeba za nie zapłacić.
Do końca mogłem jednak mieć wątpliwości, czy mój podziw podzielaliby wszyscy - i stąd pytanie postawione na wstępie, i stąd całe to filozofowanie. Bo mnie też nie jest obce oczekiwanie na dźwięk "nadprzyrodzony", ponadnaturalny, podświadoma nadzieja na jakieś objawienie, które kiedyś przyjdzie wraz z pierwszymi taktami muzyki...
Gdy zamierzamy wydać kilkadziesiąt tysięcy na wzmacniacz, chcemy po prostu wiedzieć, dlaczego nie wystarczy wydać tysięcy kilku. Postanowiłem więc porównać zestaw Luxmana z - będącym pod ręką - zestawem (preamp z końcówką) Cambridge Audio 840, prezentowanym i bardzo chwalonym w tym samym numerze AUDIO przez Wojtka Pacułę.
Komplet Cambridge kosztuje 10 000 zł, co z jednej strony oznacza, że trzy i pół razy droższy Luxman powinien okazać się znacznie lepszy, ale z drugiej strony... kto odważy się podjąć zakład, że w ślepym teście wskaże na zwycięzcę takiej konfrontacji?
Wzmacniacz za 10 000 zł, tak jak odtwarzacz za 10 000 zł, może osiągać już takie poziomy, że różnica między nim a dowolnie drogim modelem może sprowadzać się do subtelności, zaś recenzja do lekkiego fantazjowania...
Nie miejsce tu na ocenianie zestawu Cambridge, bo ma on swój własny test, a krytykowanie czegokolwiek na tle wzmacniacza kilka razy droższego byłoby nie fair; nie chodzi tutaj o to, ale o wskazanie porządku rzeczy, o umocowanie w faktach wniosku, że Luxman jest po prostu lepszy.
O ile lepszy? Tego już się nie da zmierzyć. Tak czy inaczej, za takie brzmienie trzeba zapłacić o wiele więcej niż dziesięć tysięcy. Nie mówiąc o wyglądzie!
Wzorowo poukładane brzmienie Luxmana unika wszelkich skrajności, stąd też nie jest on ani porywczy, ani leniwy. "Brakuje" mu więc charakteru, który polaryzuje opinie – nie wykazuje się twardą dynamiką, która basem wciska w fotel i dzwoni konturami średnicy, nie mówiąc o ewentualnym wyostrzeniu detali (chociaż może to być przejaw jeszcze innego stylu), ani nie otula ciepłym kocem gęstych dźwięków, nie generuje "łuny basowej" i nie głaszcze delikatnym, lecz jednostajnym aksamitem wysokich.
Już nie po raz pierwszy łatwiej jest pisać o brzmieniu, którego nie ma, niż o tym, z jakim mamy do czynienia. Tym razem ma to jednak głębszy sens - na końcu sesji byłem przekonany, że Luxman jest bardzo bliski referencji, do której trudno na poważnie się przyczepić.
Można bowiem pisać, że na płycie takiej to a takiej bas miał doskonałą definicję - bo tak go nagrano, a na innej był trochę tłusty – z powodu złej realizacji... Analogicznie - w stosunku do innych podzakresów i kwestii przestrzenności, barwy, dynamiki.
Aby jednak tradycyjnej ceremonii stało się zadość, to stwierdzam że: skala emocjonalna basu rozciąga się od zupełnej nieśmiałości aż po dostojność, ale nie pompatyczność - Luxman nie napompuje niskich tonów poza granice bezpieczeństwa, będzie trzymał kontrolę i kontur, zarazem nie utwardzając tego zakresu, nie skupiając się tylko na uderzeniach, dbając też o tkankę wybrzmień. Nie jest to więc bas, który rozkłada tranzystorowych rywali na łopatki po kilku ciosach, kończąc walkę w pierwszej rundzie.
Bas Luxmana wydaje się zgrabniejszy, swobodniejszy, mniej napięty i jednocześnie bardziej zróżnicowany. A przy tym, bez wątpienia, doskonale rozciągnięty – tu nie powinno być żadnych niedomówień, że jakakolwiek powściągliwość Luxmana odbija się na zdolności obsłużenia najniższych rejestrów.
Znam większą łobuzerię wśród wzmacniaczy, lecz grzeczność Luxmana nie wiąże się z ukrywaniem czegokolwiek, tyle że dysponuje on wielką paletą środków wyrazu, co nadaje jego prezentacji bardziej wykwintny charakter, w całkowitej opozycji do sytuacji, kiedy to nieustannie żylastym lub ciepłym basem jesteśmy przekonywani, iż taka jest jedyna prawda o "muzykalności”.
Luxman nie wylewa też z siebie żaru, a dotyczy to również zakresu średnich tonów; nie są one przegrzane i zaokrąglone. Właśnie tutaj można było najwyraźniej usłyszeć przewagę nad Cambridge – tam dźwięki są szybkie, porozdzielane, bogate w harmoniczne i może się wydawać, że stuprocentowo dokładne.
Jednak Luxman pokazuje lepsze nasycenie, które ani trochę nie obniża notowań za neutralność i precyzję; jest więcej żywości i "obcowania" z muzyką, mniejszy dystans i żadnej sztuczności. Dzięki temu świetnie czuje się już w małych składach, które nabierają rumieńców, gdzie liczy się zarówno plastyczność, jak i wykończenie każdego dźwięku.
Równie dobrze Luxman obsługuje skomplikowane struktury, potrafi wtedy zachować porządek i pełną klarowność, nie musi w tym celu uciekać się do suchości, utrzymuje soczystość głównych źródeł na pierwszym planie.
Dobra przejrzystość w całym pasmie przeniesie wszystkie smaczki, a przy naturalnej płynności wydaje się, że wszystko to osiąga bez żadnego wysiłku, o ostrości nie wspominając. Nie ma żadnego dogmatu - to co ma być separowane, jest separowane, to co ma być połączone, takim pozostaje.
Nie odczuwamy ani pędu do kawałkowania muzyki na cząstki elementarne, ani też ograniczeń w rozdzielczości. Luxman nie jest mikroskopem czy chirurgicznym skalpelem - działa dokładnie, ale "po ludzku". Najtrudniej chyba opisywać wysokie tony jako takie - są doskonale wplecione w całość, dostarczają lekkość najwyższych rejestrów i dynamikę w niższym podzakresie.
Jest więc wszystko, co potrzebne, by uwierzyć w prawdziwość muzycznego zdarzenia. Luxman świetnie pokazuje różnice w realizacjach i oczywiście promuje te, które przygotowano z podobną starannością, jak on sam został przygotowany do tego zadania, ale nie jest okrutny w piętnowaniu niedociągnięć: do ewentualnych "cyfrowych" naleciałości nie dodaje bowiem podobnych wad, a nagrania zbyt ciemne nie są pogrążane przez jego wybrzmienie – wcale nie nazbyt ciężkie i słodkie.
Może jego wygląd jakoś wpłynął na takie pozytywne wrażenia, bo faktycznie – gra tak elegancko, nowocześnie i solidnie, jak jest zbudowany.
Radosław Łabanowski