Wzmacniacz Cary Audio SLI-80 Signature jest zdalnie sterowany, lecz wygląda bardzo tradycyjnie – front to niska aluminiowa płyta, na której znalazły się manipulatory. Na górnej ściance ulokowano odsłonięte lampy, a za nimi puszki z transformatorami.
Na skraju lewej strony mamy duży, hebelkowy wyłącznik sieciowy (nie ma trybu stand-by), a z prawej - gniazdo słuchawkowe duży-jack f 6,3 mm; obok niego znajduje się przełącznik, którym kierujemy sygnał do wyjść głośnikowych albo do gniazda słuchawkowego.
Cary Audio SLI-80 Signature to wzmacniacz lampowy od A do Z - zasilacz jest także lampowy. Ułożenie lamp na górnej ściance sugeruje zaprojektowanie układu dual-mono, przynajmniej od wtórnych uzwojeń transformatora zasilającego - mamy bowiem dwie lampy prostownicze 5U4 (opcja - CV-729) radzieckiej produkcji, typu NOS. To prostowniki pełnookresowe, więc osobno są zasilane kanały prawy i lewy.
Na wejściu umieszczono po jednej podwójnej triodzie 6922 produkcji Electro-Harmonix, dalej kolejną podwójną triodę (starszego typu) z oktalowym cokołem - pracującą w odwracaczu fazy lampę 6N7; naniesiono na nią logo Cary Audio, więc trudno stwierdzić, kto ją wyprodukował. W końcówce pracują po dwie, w push-pullu, tetrody strumieniowe KT-88EH Electro-Harmonix.
Oprócz nich mamy, osobno dla każdego kanału, duże hebelki, którymi przełączamy pomiędzy trybem triodowym (i pracą w klasie A) i trybem ulralinearnym (tetrodowym, w klasie AB-1).
Cary Audio SLI-80 Signature - przyłącza
Z tyłu Cary Audio SLI-80 Signature widać też, że kanały są odseparowane. Dokładnie pośrodku umieszczono gniazdo sieciowe IEC, a po jego bokach dwa bezpieczniki. Oddalając się od środka, znajdziemy kolejno wyjście z przedwzmacniacza (oznaczone "Sub-woofer Out"!) oraz trzy wejścia RCA.
Na skrajach znajdują się pojedyncze pary wyjść głośnikowych z hebelkiem z boku – wybieramy nim odczepy dla obciążeń 4- i 8-omowych. Wzmacniacz stoi na dużych, gumowych stopach produkowanych samodzielnie przez Cary Audio… co poświadcza stosowne logo.
Montaż wewnętrzny wykonano metodą punkt-punkt, bez użycia drukowanych płytek. Wszystkie elementy są najwyższej klasy – to drogie, metalizowane oporniki Dale, także w katodach lamp końcowych, o tolerancji 1 %, kanadyjskie polipropylenowe kondensatory Solen, a także kondensatory olejowe typu NOS, sprzęgające odwracacz fazy i lampy końcowe.
Opcjonalnie mogą to być jeszcze droższe kondensatory miedziane. Tam, gdzie to konieczne, zastosowano elektrolityczne kondensatory Nichicona. Podstawki pod lampy są też bardzo dobre – ceramiczne, ze srebrnymi pinami.
Wystające na zewnątrz kondensatory mają zaciski śrubowe, pozwalające na przenoszenie większych prądów; ich pojemność - 1200 mF (każdy). Transformatory nawinięto samodzielnie, dzięki czemu można było zastosować w nich kilka własnych rozwiązań, np. sprzężenie zwrotne (niewielkie – to tylko 4 dB) pobierane jest z osobnego uzwojenia wtórnego transformatora głośnikowego.
Obudowę wykonano z blach stalowych pokrytych lakierem proszkowym. Przed wysłaniem do dystrybutora każdy wzmacniacz jest wstępnie wygrzewany przez 100 godzin, mierzony, a także regulowany.
Odsłuch
Śmiało można powiedzieć, że Cary Audio SLI-80 Signature to wzmacniacz "uniwersalny". Jego moc i wydajność prądowa pozwalają na podłączenie szerokiej gamy kolumn, z wyłączeniem prawdziwych ekstremów - zarówno od strony niskiej skuteczności, jak i bardzo trudnego przebiegu (niskiej) impedancji.
Nie należy jednak wyolbrzymiać takich zagrożeń, "normalne" 4 omy nie będą niczym problematycznym. Wystarczy zapewnić mu wyrównane tonalnie kolumny i dobre źródło - a dostaniemy, jeżeli nie zawsze wszystko, to przynajmniej większość z tego, co ma do zaoferowania.
To jeszcze nie mocarz, którego ograniczeń nie dałoby się ustalić w teście odsłuchowym, a tylko w laboratorium; granica leży jednak naprawdę wysoko, raczej poza obszarem codziennego wykorzystania.
Cary Audio SLI-80 Signature to wzmacniacz o dużym potencjale, wygodny w tym znaczeniu, że strawny dla wielu kolumn, lecz - jak niemal w przypadku każdego urządzenia audio - okazuje się, że ma swoje mocniejsze i słabsze strony.
Tutaj wiąże się to nawet bardziej niż w Ayonie z wyborem trybu pracy lamp końcowych – ultralinearnym (a więc tetrodowym) lub triodowym. Ten pierwszy oferuje wyższą moc i lepszą kontrolę - nie tylko zwyczajną kontrolę basu, ale też precyzję na środku pasma.
Muzyka odtwarzana w tym trybie - niezależnie od roku, w którym została nagrana - brzmi w bardzo "nowoczesny" sposób, mocnym, bezpośrednim, impulsywnym dźwiękiem.
Takie granie może jednak wypaczać jej ducha - dlatego w przypadku Cary Audio SLI-80 Signature najczęściej wybierałem tryb triodowy, mimo że zwykle wolę ultralinearny (pentodowy czy tetrodowy).
Trioda, a także inne typy lamp pracujące w trybie triodowym, oferują lepsze wypełnienie, coś w rodzaju "magii", dzięki której nagranie brzmi subiektywnie w bardziej naturalny sposób, mimo że nie zawiera wszystkich szczegółów, nie jest bezwzględnie wierne.
W obiektywnej rzeczywistości okazuje się, że opiera się to na (albo prowadzi do) rozmiękczenia basu i pogorszenia rozdzielczości. Tutaj też - ale w stopniu satysfakcjonująco niewielkim.
Wygląda to tak, jakby Cary Audio SLI-80 Signature był wzmacniaczem studialnym, który ma nam udowodnić zalety trybu triodowego, trochę za pomocą "tendencyjnych pytań". Tryb ultralinearny jest jakby awaryjnym, wykorzystywanym, gdy potrzebujemy dużo mocy, bo urządzamy imprezę lub kolumny sprawiają kłopot.
Ale do delektowania się wybieramy tryb triodowy, który jest w Cary świetnie zrównoważony i dopieszczony. I tak sytuacja ma przecież sens – bo po co byłby nam potrzebny tryb triodowy, gdyby przy zawsze niższej mocy nie wygrywał z ultralinearnym w tzw. muzykalności?
Nawet w tym trybie wzmacniacz Cary Audio SLI-80 Signature gra w dość "nowoczesny" sposób, nie tłumi góry, podaje bas dynamicznie. Nie ma tu jednak "żyłowania", Cary nie udaje tranzystora. Dźwięk nie jest przejmująco czysty i przejrzysty, ale gładki, czytelny, różnicowany z pewną łagodnością i miękkością.
Wzmacniacz nie był na tyle sprawny, żeby pokazać, że wokal Astrud Gilberto w utworze "The Girl From Ipanema" został bezwstydnie doklejony, lecz dzięki temu nagranie to zabrzmiało przyjemniej i bardziej naturalnie niż ze wzmacniaczy grających z większą uwagą i wnikliwością...bo prawda o tym nagraniu nie idzie w parze z akustyczną "naturalnością".
I może tu jest pies pogrzebany - dobra lampa uczestniczy w kreacji, pozytywnie modyfikuje i maskuje niedoskonałości, które pojawiły się w studio. Czy powinniśmy się na to godzić? A czemu nie?