Stingray znaczy "płaszczka". I tak też ten wzmacniacz wygląda. Chassis z krótszymi bokami tworzącymi front i tył ma kształt sześciokąta. Żeby podkreślić efekt mimikry, kabel sieciowy wyprowadzono dokładnie w osi symetrii - toż to prawdziwy ogon!
Z przodu znajdują się dwie gałki wyglądające jak "oczy". Tak naprawdę nie są to gałki, ale wielofunkcyjne manipulatory - możemy nimi kręcić lub przyciskać. Wokół nich rozłożono niebieskie diody. Prawą gałką zmieniamy wejście - odpowiadają im cztery diody.
Poprzez naciśnięcie gałki przez dwie sekundy wchodzimy do menu, w którym mamy kilka opcji. Jedną z nich jest skokowe zmniejszenie wzmocnienia. Instrukcja podaje ciekawą okazję jego wykorzystania... " kiedy wydaje ci się, że słyszysz sąsiada mówiącego coś w rodzaju: jeśli nie ściszysz tej %$&# muzyki, to…"
Druga funkcja dotyczy zmiany poziomu wejściowego, a właściwie czułości wejściowej, w zakresie -12 dB do +11 dB. Możemy jeszcze wybrać tryb zdalnego sterowania. To znaczy?
Pilot jest duży, bardzo wygodny, przypominający sterowniki ze studia nagraniowego (w którym firma ma swoje korzenie). Nie to jest jednak wyjątkowe. Otóż pilot może pracować albo w podczerwieni, albo za pomocą fal radiowych - stąd jego krótka antenka i druga - dłuższa - z tyłu wzmacniacza.
Podczerwień zużywa mniej prądu (baterie wolniej się zużywają), jednak nadajnik musi "widzieć" odbiornik; z kolei radio działa na duże odległości, także zza ścian. Wzmacniacz Manley Stingray II ma obydwa tryby aktywowane fabrycznie.
Druga gałka służy do regulacji siły głosu. Jej położenie nie ma początku i końca, więc jest tu jedynie enkoder, a nie tłumik. Jeśli naciśniemy ją na dwie sekundy, wchodzimy w tryb ustawiania balansu między kanałami. I mógłbym tę wyliczankę ciągnąć... Żeby jednak zmieścić ten test w założonych ramach, odsyłam do (dobrze napisanej) instrukcji.
Każda z sześciu ścianek została zagospodarowana. Na tej z lewej strony umieszczono gniazdo mini-jack dla przenośnych odtwarzaczy, a z prawej - gniazdo słuchawkowe duży jack. Po wpięciu do niego słuchawek sygnał na wyjściach głośnikowych jest automatycznie odcinany.
Dwie kolejne tylne ścianki, lewą i prawą, zajmują wszystkie pozostałe gniazda sygnałowe. Widać, że układ został konsekwentnie rozdzielony między dwa kanały.
Gniazda wejściowe są bardzo dobre, zakręcane. Mamy (tylko) trzy wejścia liniowe, wyjście do nagrywania oraz wejście oznaczone "loop return" - omijające sekcję przedwzmacniacza - więc można użyć przedwzmacniacza zewnętrznego lub wpiąć wzmacniacz Manley Stingray II w system kina domowego. Jest jeszcze wyjście z przedwzmacniacza oznaczone "sub". Gniazda głośnikowe to solidne niemieckie WBT.
Manley Stingray II - lampy
Elementy na górze zostały rozmieszczone tak, żeby powielać układ ścianek bocznych. Lampy są szczególne - wszystkie ze starych zapasów NOS. W końcówce zainstalowano pentody mocy EL84 - tutaj w wojskowej wersji z rosyjskich zapasów EL84M - po cztery na kanał.
W każdym kanale mamy najpierw na wejściu podwójną triodę ECC81, jeszcze z jugosłowiańskiej fabryki EI, a w sterowaniu i odwracaczu fazy - dużą, podwójną triodę 6414, znaną niemal wyłącznie z amerykańskiego rynku.
Ustawianie biasu lamp końcowych jest ręczne, dlatego w komplecie ze wzmacniaczem dostajemy też elektroniczny miernik. Wzmacniacz stoi na czterech zakończonych ostro pilarach, które świetnie wpisują się w "płaszczkową" koncepcję.
Odsłuch
W jednym ze wstępniaków Stereophile`a wyczytałem kiedyś znakomitą, moim zdaniem, i trafną diagnozę dotyczącą audiofilów dzielących się, według autora tej koncepcji, na: levelers (starających się wypośrodkować to, o czym mówią, znaleźć za i przeciw, ale najlepiej w równych proporcjach) oraz sharpeners (wyostrzających różnice, znajdujących przyjemność w podgrzewaniu atmosfery).
Jeśliby to ekstrapolować na urządzenia (choć antropomorfizacja jest dla filologów wyklęta), to Stingray należałby do drugiej grupy. Jego dźwięk jest odważny, otwarty, muzykę odtwarza z wyjątkowym rozmachem.
Słuchając płyty "Silver Pony" Cassandry Wilson (pierwszej, koncertowej części), zwróciłem uwagę na lekkie wycofanie góry i wzmocnienie środka. Stopa perkusji miała znakomite, miękkie "tchnięcie" po właściwym uderzeniu, ale generalnie obraz był lekki i jednocześnie ocieplony, z nakierowaniem uwagi na wokal.
Potem posłuchałem studyjnego utworu z tej płyty "If It`s Magic", na którym głos Wilson jest pełny, mocny, ale trochę nosowy. Manley zmienił go - był on teraz całkiem otwarty i świeży.
Na samplerze, przygotowanym przez jednego z redaktorów japońskiego Stereo Sound, nagrania mają sporo góry, i to twardej - Manley Stingray II niczego nie zmiękczył, nie zaokrąglił, nie ocieplił, a wręcz podkreślił kontrasty dynamiczne.
Rytmika to numer 1 dla twórców tego urządzenia. Przy kawałkach z japońskiego samplera sprawa była oczywista, ale one tym właśnie żyją i trudno je z rytmu wykastrować.
Jeden rzut oka i wszystko wiadomo - to płaszczka! Jeszcze kabel sieciowy i mamy jej "ogon. "Szczególny pilot - pracujący zarówno na podczerwieni, jak i na falach radiowych. Jego wygląd oddaje filozofię studia nagraniowego: "lepiej niczego nie sp...".
Przy takich płytach jak The Gerry Mulligan Quartet, czy "Live!" Jima Halla, a jeszcze bardziej przy wysmakowanej reedycji Mobile Fidelity płyty "Folk Singer" Muddy`ego Watersa, nie jest to już tak jednoznaczne.
Ale to właśnie z tymi płytami - z jazzem i bluesem - Manley Stingray II pokazał swoją "czarną", szlachetną duszę. Nie chodzi o młóckę, o łomot; ani też o bezlitosne "konturowanie" wyższego basu. Przy beznamiętnej analizie sprawa będzie jasna - ta część jest mocniejsza i twardsza.
Ponieważ jednak średnica jest pełna, wyższy bas nie wyskakuje przed szereg, nie szarpie muzyki - po prostu zapewnia precyzyjny rytm, puls, panuje nad "basso continuo" każdego utworu.
Stingray przywróci do życia chyba każdy system. Nie jest nerwowy i "nadpobudliwy", nie ma skrócenia wybrzmień, jest witalność wywodząca się z kondycji i zwartości niskich rejestrów. Co znowu odsyła nas do wyczynów Naima… Manley Stingray II nie jest aż tak "bezwzględny", ma głębsze i łagodniejsze brzmienie.
Pierwsza wersja "płaszczki" miała czyste, dość przejrzyste brzmienie, jednak nowa jest pod tym względem wyraźnie lepsza.
Dzięki dobrej rozdzielczości, nagrania mają rozmach, scena - dużą "objętość", instrumenty się nie zlewają. Nie powiedziałbym, że to klasyczna "detaliczność", ponieważ szczegóły nie są podkreślane i wydobywane na pierwszy plan, lecz tylko - i aż - dobrze separowane, i pozostają w muzycznej tkance.
Manley Stingray II - to także wzmacniacz słuchawkowy i w tej roli spisuje się znakomicie, nie tylko zachowując, ale nawet podkreślając opisany charakter. Dźwięk jest niezwykle dynamiczny; ze słuchawkami Sennheiser HD800 był bardzo klarowny, zabrakło tylko' gładkości góry.
Rozdzielczość potwierdził odsłuch z wykorzystaniem słuchawek ortodynamicznych HiFiMan HL-5, jednak cieplejszy charakter AKG K701 wydawał mi się lepiej przygotowany do długich odsłuchów. A co z naszymi trybami?
Z wyrównanymi kolumnami głośnikowymi ultralinearny jest zdecydowanie lepszy. W triodowym wszystko jest, zwyczajowo, bardziej miękkie, pełniejsze, ale słabiej definiowane… Mimo to nie traci wigoru.
Wojciech Pacuła