Rockowa grupa nagrała nieomal trip-hopowy album z metal-core'ową okładką o progowej długości 80 minut. O co w tym wszystkim chodzi?
O Archive trudno mi się pisze, gdyż jest to dla mnie zespół, którego nie potrafię w pełni zrozumieć. Na początku ich kariery, gdy bezsprzecznie kojarzyli mi się z Pink Floyd, upatrywałem w nich kontynuatorów dzieła jednej z największych grup wszech czasów. Naturalnym dla mnie było również, że w pewnym momencie zaczęli sprowadzać ten rodzaj muzyki do XXI wieku, dodając elementy charakterystyczne bardziej dla wykonawców pokroju Massive Attack niż prog rockowych mistrzów. Później było jednak medialne "Fuck U" i Archive, które znałem, stało się Archive, o którym nie miałem bladego pojęcia. Dzisiaj wiem o nich najmniej w całej historii.
Jest jednak kilka pewnych rzeczy. Płyta " Controlling Crowds" niewątpliwie pochodzi z Wielkiej Brytanii. Na pewno też łączy wiele gatunków i jest cholernie długa. Wprowadza w bardzo specyficzny klimat, ale to jest normą u panów z Archive. Talent kompozytorski i świetna produkcja jest ich domeną już od dawna. To co świeże, to nowe określenia na ich twórczość, jakie pojawiają się po wysłuchaniu "Controlling Crowds".
Gdyby trip-hopowi giganci zaprzęgli na swoje płyty rockowe instrumentarium, pewnie właśnie wyszłoby im coś takiego. Płyta ma charakter. Nie jest przełomowa czy historyczna, ale za to dobrze się ją pamięta i kojarzy jej brzmienie. Gdy ma się wrażenie, że Archive zaczyna wędrować w stronę banału, okazuje się, że to tylko etap przejściowy, w którym z sekundy na sekundę melodia zaczyna coraz bardziej się rozwijać i przybierać na znaczeniu. Płyta potrafi momentami uśpić czujność śłuchacza. Przy pierwszym odsłuchu wzbudza to zaskoczenie, przy kolejnych wyczekuje się kolejnych fragmentów z okazyjnym znużeniem.
Archive jeszcze raz nagrało bardzo równy album. Płytę opowiadającą o kontrolowaniu ludzi przez media, pokazującą, że pod przykrywką kolorowych reklam kryje się depresyjny świat, w którym ludzie coraz bardziej izolują się od siebie i ukrywają w swoich ciasnych pomieszczeniach. Zespół tego nie zrobił i nagrał płytę, w której nadal otwiera się na nowe dźwięki. Szkoda, że momentami wydaje się, że album jest na siłę wydłużony o jakieś 15 minut.
M. Kubicki
Warner Music Poland