Debiutancki krążek warszawskiej załogi bardzo przypadł mi do gustu. Piękny wokal Beli Komoszyńskiej mieszał się z nerwem w muzyce i bogactwem aranżacyjnym. Właśnie ten niepokój, który w jakiś irracjonalny spokój unosił się nad "Hard Working Classes", sprawiał, że do tej płyty lgnęło się niczym ćma do światła.
Tytuł nowego krążka sugerował, że możemy spodziewać się erupcji emocji, totalnego rozedrgania, zalania złowrogą lawą ale i może nutki nadziei. Tymczasem "Vulcano" jest zdecydowanie gładsze, bardziej subtelne niż pierwszy album Sorry Boys. Jeżeli powiem "nie tego się spodziewałem", zabrzmię banalnie, ale właśnie tak jest.
Utworów, które zmuszają mnie do zatrzymania się na dłużej, przyciągają jakąś nietypową emocją jest tu najwyżej kilka. Może "Phoenix" ze względu na bogactwo aranżacyjne (pobrzmiewające brzmienia dęciaków w tle), może brudne "Leaving Warsaw" i jeszcze nerwowe (wreszcie!), chłodne "This New World".
Nie chcę zostać źle zrozumianym - numery jak lekko ambientowe "The Sun" czy "Vulcano" oraz wielowątkowa "Dagny" to też kawał dobrej muzyki, wielowarstwowo zaaranżowanej, bezbłędnie brzmiącej (co nie dziwi, wszak za mix krążka odpowiada mistrz Adam Toczko), ale jakby, hmmm...zwyczajnej, typowej dla współczesnej alternatywy, taplającej się w elektronice, szukającej najróżniejszych brzmień, misternie tkającej tło, ale jakby z odklejonym bogactwem emocji.
"Vulcano" to więc dobra, przemyślana płyta, która jednak zamiast ugruntować oryginalny styl Sorry Boys, spycha zespół do grona "jednego z wielu".
Jurek Gibadło
Mystic