Abdullah Ibrahim jest artystą szczególnym, bo zarówno jego wczesne nagrania sprzed pięciu dekad, jak i te z ostatnich lat reprezentują poziom co najmniej wysoki, nigdy przeciętny. Zawsze ambicją Ibrahima, zwanego początkowo Dollarem Brandem, było zagrać i tworzyć jak najlepiej. W konsekwencji jego zapał twórczy udzielał się licznym kompanom.
Artysta stał się szybko najskuteczniejszym ambasadorem jazzu z Afryki Południowej o wyraźnym zabarwieniu etnicznym, ze zmysłowo falującymi rytmami, zamiłowaniem do chwytających za serce linii melodycznych i bogactwem polifonicznych harmonii. Pamiętając zawsze o swych afrykańskich korzeniach, Abdullah Ibrahim wybrał na jazzowych mentorów Duke’a Ellingtona (który dopomógł mu w zaistnieniu na światowych scenach) i Theloniousa Monka, lecz nie w sensie naśladownictwa obu, a źródła inspiracji. Jednym z osiągnięć Ibrahima jest to, że jako jeden z pierwszych grał koncerty solo na fortepianie ze zblokowanych utworów już w połowie lat 60.
W swej długiej karierze Abdullah Ibrahim występował i nagrywał z muzykami afrykańskimi, amerykańskimi, a nawet europejskimi, w składach: od duetu po big-band; ba nawet z orkiestrą symfoniczną. Jego muzykę cechuje czasem hymniczna, czasem emocjonalna, lecz najczęściej rzewnie ludowa aura wywołująca automatycznie dobry nastrój.
Choć daleki od używania środków typowych dla smooth jazzu, produkcje Abdullaha Ibrahima są przystępne swą melodyjnością, ciepłem i bezpośredniością. Nie inaczej mają się sprawy na niniejszym albumie, gdzie Ibrahimowi przy interpretacji kompozycji własnych towarzyszy słynny big-band West Deutscher Runfunk prowadzony przez nieżyjącego już Steve’a Graya.
Fortepianowa introdukcja do "Green Kalahari" zapowiada podróż w typowo afrykańskich klimatach i ten pełen dostojnego spokoju wstęp zaowocował pięknie łagodnym, a zarazem podniosłym brzmieniem saksofonu altowego w "Song for Sathima" Potem nastrój ten podchwyciła cała orkiestra i do końca utworu byliśmy czarowani na przemian wyważonymi solówkami i pastelowym tłem sekcji dętej.
Marszowy temat "Mandela" prowadzi radosną partią fletu Karolina Strassmeyer, przekazując pałeczkę rozmarzonemu puzonowi Ludwiga Nussa, ten zaś tenorowi Paula Hellera, by zakończył sztafetę ponownie flet. Utrzymany w transowym rytmie "District Six", otwiera partia solo fortepianu bogata w wyszukane akordy, pełne alikwotowych smaczków, absolutnie nie do podrobienia. Jakiż malowniczy finał nadał Ibrahim temu utworowi, gdy po popisach trąbki i puzonu w konwencji Ellingtonowskieggo jungle sound wyindukował w orkiestrze ducha melancholii.
Wyraźnie goręcej i w konwencji głównego nurtu zrobiło się w tytułowej "Bombelli", by w medytacyjnym "Joan Capetown Flower" odmalować na klawiaturze piękno kwiatu z rodzimych stron. Kolejne swingujące utwory to hołdy dla Ellingtona i Monka. Z rozkołysanym "Excursions" powracamy do afrykańskich klimatów i pozostajemy w nich w kończącym kompakt "African River", pełnym celnych wtrąceń fortepianu w tle.
Na podkreślenie zasługuje fakt, że sekcji rytmicznej udało się odtworzyć charakterystyczny dla Afryki Południowej sposób swingowania, z równym rozkładem akcentów w takcie. Imponuje też zgranie sekcji dętych. Nie jest to pierwszy kompakt nagrany z niemieckim big-bandem, gdyż dekadę temu powstał równie wyśmienity tytuł "Ekapa Lodumo" we współpracy z Nord Deutscher Rundfunk. Tamten był bardziej spontaniczny i żywy, tutaj Ibrahim i Gray (który aranżował oba projekty) postawili na ton sentymentalny. Obie orkiestry pięknie wyczuły klimaty, którymi potrafi uwodzić Ibrahim.
Jakości brzmienia nie można nic zarzucić, lecz chyba odrobinę brakuje dynamiki i klarowności w partiach poszczególnych sekcji, aby uznać nagranie za w pełni audiofilskie.
Cezary Gumiński
INTUITION / MULTIKULTI