Po trzech latach od wydania studyjnego albumu "Quiet Nights" najważniejsza jazzowa wokalistka Diana Krall powraca płytą, która zaskoczy jej fanów. Na "Glad Rag Doll" śpiewa piosenki z lat 20., ale w zupełnie nowym stylu, który kojarzy mi się ze wczesnym rock and rollem. Za sprawą nowego producenta, nowego zespołu, nowego inżyniera dźwięku i odmienionej samej Diany, słuchamy muzyki XXI wieku, innej niż ta, która jako wokalistka i pianistka podbiła świat i miliony serc.
Teraz wiem, ze zwiastunem tej odmiany był koncert w Sali Kongresowej w listopadzie 2009 r. Z wyjątkową swobodą, na całkowitym luzie śpiewała standardy, jak w małym klubie dziesiątki lat temu. Akompaniowała sobie na fortepianie w ragtime’owym stylu, który odnajdziemy z łatwością na nowej płycie, choćby w utworze "There Ain`t No Sweet Man That`s Worth the Salt of My Tears" Freda Fishera.
Do zmiany stylu Diany Krall przyczynił się z pewnością producent T Bone Burnett, który przygrywa jej tu także na gitarze. Wirtuozów tego instrumentu jest jeszcze trzech. Obok fortepianu wokalistki, starego Steinwaya, to wlaśnie gitary są eksponowane. W tytułowym temacie "Glad Rag Doll" słyszymy Marka Ribota tworzącego z wokalistką intymny duet.
Na akustycznym instrumencie gra całkiem przyjazne dla ucha, wręcz tradycyjne dźwięki. Ale w innych utworach potrafi zaszaleć także na banjo. Na gitarze barytonowej gra Howard Coward, na różnych gitarach, w tym dobro Colin Linden, oryginalne akordy dodaje Bryan Sutton. Subtelny, lecz znaczący udział ma grający na elektronicznych klawiaturach Keefus Green. Nową sekcję rytmiczną, zawsze ważną w zespołach wokalistki, utworzyli perkusista Jay Bellerose i basista Dennis Crouch.
Producent T Bone Burnett i inżynier Mike Piersante wykreowali nowe brzmienie Diany Krall, myślę, że bardziej przyjazne dla miłośników popu, bo nawiązujące do dawnych nagrań. Wokalistka wybrała repertuar z lat międzywojennych, szczególnie z czasów prohibicji, a producent podsunął jej kilka tematów z ery rock and rolla.
Przebój Betty James "I`m a Little Mixed Up" z 1961 r. zawiera fortepianową solówkę Diany, której nie powstydziłby się Jerry Lee Lewis. Ciekawostką jest kompozycja Raya Charlesa "Lonely Avenue" z 1956 r. zaaranżowana w stylu "A Tribute to Jack Johnson" Milesa Davisa, jak twierdzi Burnett, chociaż w wolniejszym tempie. To najnowocześniej brzmiący utwór na płycie. - Ten album najlepiej opowiada o tym, jaka jestem.
Nagranie go zajęło mi 40 lat - mówi artystka, wspominając kolekcję płyt 78-obrotowych ojca, których namiętnie słuchała w dzieciństwie. Wybrała spośród nich 35 piosenek i listę przekazała producentowi. - Nie miałam pojęcia, które wybierze T Bone. Chciałam być zaskoczona i polegać na własnych improwizacjach - podkreśla. To były tematy, których słuchała, zanim odkryła Louisa Armstronga i Nat King Cole’a.
Na płytę trafiły interpretacje piosenek z lat 20. "We Just Couldn`t Say Goodbye" i "Just Like a Butterfly (That`s Caught in the Rain)" zainspirowane nagraniami Annette Hanshaw. Miłośnicy starych, wodewilowych nagrań słusznie skojarzą zrelaksowany styl wokalny Diany Krall z Bingiem Crosbym. Swoje nagrania zaprezentowała ojcu. - Bardzo mu się spodobały - twierdzi Diana Krall.
Pewien amerykański krytyk porównał niegdyś głos Diany Krall do dzikiego miodu z odrobiną whisky. Siłą wokalistki jest nie tylko wyjątkowo ciepły, lekko zachrypnięty głos, ale jej niepowtarzalne emocjonalne interpretacje standardów tchnące nowe życie w stare piosenki.
Po raz pierwszy mieliśmy okazję przekonać się o tym na żywo w czasie kameralnego koncertu jej tria w Studiu im. Agnieszki Osieckiej podczas Jazz Jamboree ’97. - Bardzo dobrze pamiętam tamten koncert, występowałam w trio z gitarzystą Russellem Malone i basistą Benem Wolfe. Zostałam wtedy gorąco przyjęta, choć byłam jeszcze mało znana - powiedziała mi później w rozmowie.
O swoim stylu interpretacji powiedziała wtedy bardzo ważną uwagę: - O piosenkach myślę tak, jakby to były filmy. Śpiewając, wyobrażam sobie kolejne sceny. To tajemnica charakterystycznego stylu Diany Krall. Słuchając, zatapiamy się w jej muzyczny świat.
Co więcej, jej fortepianowy styl jest zintegrowany ze śpiewem. Nawet kiedy gra solówkę, jest ona przedłużeniem partii wokalnej. Chociaż na nowym albumie znajdziemy nowe brzmienia, to Diana Krall pozostaje sobą. Zmysłową dziewczyną, która śpiewając i grając doskonale się bawi i wciąga w tę zabawę słuchaczy. Przy jej płytach zapomina się o codziennych troskach. Czy można sobie kupić lepszy prezent?
Marek Dusza
VERVE / UNIWERSAL