Melody Gardot jest nie tylko wspaniałą wokalistką, zdobywającą coraz większą popularność na świecie, ale również symbolem zwycięskiej walki z kalectwem. Gardot jechała kiedyś po Filadelfii na rowerze (gdzie się urodziła i dorastała pod opieką babci Polki), gdy wpadł na nią samochód, którego kierowca zlekceważył czerwone światło. Z poważnymi urazami głowy, rdzenia kręgowego i miednicy miała małe szanse na to, by stanąć kiedyś na nogach, ale już całkiem nikłe, aby stanąć na scenie i czarować głosem.
Cudownym zbiegiem okoliczności pomógł jej podjąć wyzwanie terapeuta, który wierzył, że właśnie muzykoterapia wyciągnie ją z zapaści psychicznej i fizycznej. Nie do wiary, że osoba z poważnymi zaburzeniami pamięci, mowy, widzenia, która po szeregu zabiegów leżała rok w łóżku na wznak, mogła jeszcze w szpitalu nauczyć się gry na gitarze i rozpocząć pisanie piosenek.
Zaczęło się wszystko od mruczenia sobie pod nosem, a zakończyło nagraniem pięciu piosenek na prywatną EP-kę, której repertuar wyemitowała stacja radiowa w Filadelfii. Zwróciło to uwagę firmy Universal, która w 2006 r. wydała pełnometrażowy kompakt "Worrisome Heart" firmowany przez Melody Gardot, który otworzył jej drogę do sukcesów.
We wczesnej młodości Melody Gardot pobierała lekcje muzyki i już jako nastolatka grała na fortepianie mieszankę jazzu i popu w barach Filadelfii. Wydaje się więc logicznym, że coś zakorzenionego w jej podświadomości wcześniej pomogło jej wydobyć się z dołka w przełomowym okresie. Lekarze zobrazowali ten przypadek jako uszkodzony komputer, który nadal ma zapełnioną sferę pamięci, ale brakuje do niej akcesu.
Melody Gardot szczęśliwie ten akces w sobie odnalazła i swym sukcesem stara się inspirować do walki ludzi poszkodowanych w wypadkach i chorobach. Tych traumatycznych przejść nie wyczuwa się jednak w śpiewie Gardot, w którym właściwie brak tonów dramatycznych, ale też nie karmi nas ona papką sloganów sączonych naiwnym głosem. Potrafi być wytrawnym interpretatorem jazzowych standardów, jak przekonała nas ostatnio piosenką na albumie Charliego Hadena "Sophisticated Ladies".
Tym razem zabiera nas w podróż muzyczną po świecie, którego zakątki niedawno odwiedziła i który ją zafascynował. Album o przekornym tytule "The Absence" spowiła aura południowoamerykańska, a zawiera on piosenki w rytmie delikatnie sączącej się samby, tanga, calypso czy fado. Aby przybliżyć nas do poszczególnych miejsc, pojawia się w tle szereg charakterystycznych odgłosów.
Producentem płyty został akustyczny gitarzysta Heitor Pereira, z którym praca okazała się być bardzo owocną. Stał się on współautorem dwóch piosnek i kapitalnie zaaranżował napisaną przez Melody Gardot resztę. Dodał do przewodniej linii gitary łagodnie pulsującą sekcję rytmiczną, liczne wtrącenia sekcji smyczków i wyważone sola na saksofonie, klarnecie lub gitarze. Centralną rolę pełnią oczywiście piękne wokalizy Melody Gardot, gdy instrumentacja pozostaje zawsze na drugim planie, dość oszczędna, ale niebywale akuratna.
Niebanalne, choć proste melodie dają szerokie pole Melody Gardot do interpretacji pełnej smaczków. Ona ma już solidnie ukształtowany, własny styl, w którym trudno doszukać się bezpośrednich wzorców. Nawet gdy intonację jej głosu określilibyśmy jako spokojną, to jest ona pełna zmysłowości, lekko intrygująca. Artystka nie stara się na siłę, co jest wielką zaletą albumu, kopiować artystów z odwiedzanych stron, ale wyśpiewuje absolutnie osobistą interpretację wrażeń i emocji rozbudzonych w tamtych miejscach.
Najprawdopodobniej większość repertuaru z tej doskonałej płyty (tak w sensie artystycznym jak i technicznym) wykona podczas występów: 29.07 - w Sali Kongresowej (Warszawa) i 30.07 – w Teatrze Letnim (Szczecin). Poprzednia wizyta wywarła bardzo mocne wrażenie na stu szczęśliwcach w Studio Programu III Polskiego Radia we wrześniu 2009 r. Wtedy szybko przekonaliśmy się, że mamy do czynienia z nieprzeciętnym talentem.
Cezary Gumiński
DECCA / UNIVERSAL