Jesienią 2015 r. Melody Gardot miała trasę koncertowa po Europie. 9 grudnia wystąpiła na Torwarze, a 26 i 27 października zaśpiewała w słynnej sali paryskiej Olympii. Te koncerty zarejestrowano i wydano w formacie DVD i Blu-ray. Do recenzji trafiła wersja oszczędnościowa - DVD w "polskiej cenie". Nie byłem na warszawskim koncercie, a recenzenci ocenili go wysoko, niektórzy nawet wyżej niż wcześniejszy występ Diany Krall.
W lipcu 2015 r. miałem szczęście oklaskiwać Melody Gardot w Wiener Staatsoper, gdzie po raz pierwszy wokalistka zaśpiewała w 2010 r., a więc na początku europejskiej kariery. Koncerty w Operze Wiedeńskiej i paryskiej Olympii były bardzo podobne, choć oczywiście przed francuską publicznością Melody czuła się swobodniej, więc koncert wypadł lepiej. Nawet kolejność utworów była podobna.
Amerykańska wokalistka częściej występuje w Europie niż w Ameryce, gdzie jej fani narzekają na ten fakt. Teraz mają zapis wideo, bo co innego słuchać, a co innego oglądać. Melody Gardot robi naprawdę wielkie show, ale na poziomie muzycznym, a nie cyrkowym. Mieliśmy okazję podziwiać ją w Warszawie już wcześniej. Garstka szczęśliwców była na koncercie w Studiu im. A. Osieckiej, transmitowanym przez Trójkę i w Sali Kongresowej podczas festiwalu Warsaw Summer Jazz Days.
Widząc ją na scenie, fani, których serca podbiła niezwykłym, delikatnym głosem i zmysłowymi interpretacjami wydanymi na płytach, zakochują się w niej bez pamięci. Film z koncertu reżyserował Thierry Villeneuve zbliżeniami podkreślając urodę artystki i to, jak z gracją porusza się po scenie. Długa rekonwalescencja po wypadku, kiedy potrącił ją samochód, dobiegła końca. Jeszcze trzy lata temu poruszała się na scenie o lasce, a teraz zupełnie swobodnie.
Film rozpoczyna tajemniczy wstęp instrumentalny, podczas którego Melody jedzie samochodem przez nocny Paryż mijając oświetloną trzema kolorami wieżę Eiffla. Już samo pojawienie się artystki na scenie (ubranej na czarno, w obcisłych skórzanych spodniach i w nieodłącznym kapeluszu) zelektryzowało widownię. Intonuje oniryczną balladę "Don`t Misunderstand" z najnowszego albumu "Currency of Man".
Melody Gardot moduluje głos, różnicuje jego siłę od szeptu do krzyku. Utworem "Same To You" otwierała koncerty w Wiedniu i Warszawie, a w Paryżu chwyciła gitarę i przyłączyła się do zespołu grającego wręcz "odlotowy" wstęp. Sekcja instrumentów dętych odegrała fanfary w filadelfijskim stylu, a saksofonista zagrał krótką ekspresyjną solówkę w jazzowym stylu. Snop świateł spłynął pionowo na wokalistkę, która po dynamicznej wokalizie zaśpiewała główne przesłanie nowego albumu: jeśli będziesz kochał, miłość wróci do ciebie. Zmiany świateł i wtrącane czarno-białe obrazy urozmaicają przekaz wizualny.
Melody Gardot prowadzi monolog poprzedzający temat "She Don`t Know" i po mistrzowsku buduje dramaturgię swojej opowieści. Znakomicie wykorzystuje potęgę brzmienia dęciaków, znowu świetna solówka saksofonisty Irwina Halla. Siada wreszcie do ustawionego pośrodku sceny pianina i prowadzi monolog o wielkich jazzmanach, wymienia: Charliego Mingusa, Ornette’a Colemana, Charliego Hadena. Odzew publiczności jest niewielki, mniejszy niż w Wiedniu.
- Artyści mają prawo być kompletnie szaleni, czyż nie? Muzyka to ekspresja, nie technika. Jesteśmy dziećmi płyt, winyli, których słuchaliśmy. Dla naszych ojców przygotowaliśmy kompozycję "March For Minus". Na kontrabasie zagra Edwin Livingstone, na saksofonie Irwin Hall - zapowiedziała temat o free-jazzowym charakterze z odrobiną szaleństwa.
Ukłonem dla francuskiej publiczności była piosenka "Les Etoiles" z wcześniejszego albumu "My One And Only Thrill". Koncert kończy znakomicie zaaranżowany utwór "Preacher Man", ale nie mogło zabraknąć długiego bisu i zabawy we wspólne śpiewanie z publicznością w "It Gonna Come". Świetny koncert zjawiskowej artystki, dobry do oglądania i słuchania.
Marek Dusza