Na początku czterech wiolonczelistów nagrywało covery Metalliki. Później zaczęli prezentować nam swoją autorską twórczość i dołączył do nich nie byle jaki, powszechnie znany perkusista z grupy Slayer. Gościnne wokalizy upiększały muzykę Finów, aż pewnego dnia przestały być jednym ze środków na sukces, a stały się celem samym w sobie.
Na "7th Symphony" dotyka nas największa fala przeciętnych wokalistów w siedemnastoletniej historii tego zespołu. Jednocześnie wśród gości nawet genialny Joe Duplantier z francuskiej Gojiry nie jest w stanie uchronić utworu przed klęską, w którym się udziela. Przeciętne, nadające się do puszczania w radiu metalowe piosenki, z pewnością spodobają się młodszym odbiorcom, którzy będą żyć w przeświadczeniu, że obcują ze sztuką na wysokim poziomie, która jest przecież połączeniem ich ukochanej muzyki z elementami klasycznymi. Nic bardziej mylnego. Jedyne godne uwagi kompozycje to epicki początek i koniec "7-ej symfonii". Te dwa utwory to jednak tylko fasada, która miernie ukrywa komercyjne zapędy Apocalyptiki. Szkoda, bo przecież zespół ten stał się popularny nie dzięki mediom, a ludziom, którzy docenili jego autentyczność i oryginalność.
M. Kubicki
Sony Music