Jak ten czas leci. "The Great Misdirect" to świadectwo już nieomal dziesięciu lat istnienia grupy Between The Buried And Me na scenie metalcore`owej. Z tym określeniem nie ma jednak co szarżować - Between The Buried And Me jest w obecnej chwili o wiele bardziej grupą grającą metal progresywny. Nagranie materiału podczas tej sesji musiało być nie lada wyzwaniem, biorąc pod uwagę fakt, że nowy krążek jest następcą uznawanego dotychczas za najlepsze dzieło Amerykanów "Colors".
Bardzo kreatywne "Colors" mogło stać się zmorą Between The Buried And Me. Od razu trzeba napisać, że "The Great Misdirect" nie jest tak dobre jak słynny poprzednik, jednak wyrasta na drugą najlepszą płytę w dyskografii kapeli. Dzieje się tak w pewnym sensie dzięki ponownemu wykorzystaniu patentów znanych z "Colors", przy jednoczesnej próbie nie popadania w stagnację i autoplagiat.
Kompozycji jest jeszcze mniej niż ostatnio - sześć zamiast ośmiu, co jest kolejnym dowodem na prog-zapędy bandu z Północnej Karoliny. Poza trzymaniem klasycznie wysokiego poziomu pojawia się parę niespodzianek. Największą z nich jest wprowadzenie drobnych elementów funku i aż dwóch dość wolnych utworów. Na najlepszy utwór na "The Great Misdirect" wyrasta zamykający płytę "Swim To The Moon".
Trwający nieomal 18 minut, dołącza do plejady ciekawszych propozycji zespołu w jego karierze, mimo że, jak na ironię, pokazuje, że grupa powoli traci swoją świeżość. Z drugiej strony panowie są teraz bardziej doświadczeni i przekonywujący w swojej robocie. Krótko mówiąc: coś za coś. Należy pamiętać, że plusów dodatnich jest więcej, bo i solówki są fantasyczne i refreny wpadają w ucho. Gdyby nie genialny Mastodon w tym roku to pewnie i zachwytów byłoby więcej, a takto improwizacje tylko bardzo cieszą - bo ta godzina muzyki to przecież niezbity dowód na talent tych ludzi.
"The Great Misdirect" to kolejna ciężka, ale zarazem piękna płyta. Przy okazji pod względem technicznego przygotowania muzyków, jedna z lepszych w tym roku. Widać, że każdy z nich wie co potrafi, wykorzystuje to i współgra z resztą zespołu. A to procentuje. Już kolejny raz.
M. Kubicki
Victory Records