Improwizacje jak u Mars Volty, styl jak u Toola, instrumentarium jak u Skyclad, a ciężar gdzieś pomiędzy Enslaved a Meshuggah. Tak pokrótce można by opisać nowy album Indukti pt. "Idmen".
Piękne w muzyce progresywnej jest to, że nawet jeśli ta recenzja miałaby mieć 10 tysięcy znaków, i tak po jej przeczytaniu trzeba byłoby posłuchać albumu, żeby zrozumieć "co autor miał na myśli". W przypadku "Idmen" spróbuję opisać zjawisko, jakie usłyszałem jako rozbudowane dzieło, w którym na każdym kroku odkrywamy coś nowego.
Niewiele jest tu powtarzających się partii, za to zespół bezustannie stara się przykuć uwagę słuchacza. Plemienne pejzaże muzyczne łączą się z elementami folkowymi przy akompaniamencie klasyczych instrumentów. Brzmi łagodnie, ale nowa płyta Indukti jest dużo cięższa niż debiutancki "S.U.S.A.R.". Formuła przez większość momentów sprawdza się bardzo dobrze, męcząc jedynie momentami swoją wybitnością, kiedy marzy się powrót do jakiegoś motywu przewodniego albumu, który splótłby utwory w całość. Śpiewu jest niewiele i, zupełnie jak w przypadku Opeth, polega on na mieszaniu czystych wokaliz z growlem. Płyta dla wymagających, ale i otwartych fanów muzyki.
M. Kubicki
MYSTIC