Wrocław, potencjalny kandydat do miana Europejskiej Stolicy Kultury, jeszcze metalem nie stoi, choć ma ku temu zadatki. W metalowym środowisku miasto znane jest z klubu Firljey, pretendującego do miana najlepszego w Polsce, i nie mniej dobrego festiwalu Asymmetry. Gdzieś tam, między muzyczną awangardą a doskonałym brzmieniem, rodzą się młode kapele poszukujące własnego brzmienia, a przede wszystkim - odpowiedniej stylistyki.
I tutaj, jak wiadomo, najłatwiej wybić się z metalcore, co pewnie prędzej czy później udowodni nam Beyond The Awakened. Zanim to jednak nastąpi, warto zwrócić uwagę nie tylko na The Sixpounder, lecz także Smash of Broken Glass. Obie formacje nie mają punktów wspólnych, ale dowodzą zróżnicowania tamtejszej sceny.
Twórczość tejże załogi oscyluje wokół groove metalu spod znaku Chimaira, mechanicznych rytmów znanych z płyt Fear Factory a melodyką tożsamą dla metalcore z połowy ubiegłej dekady. Jednymi słowy - debiut Smash of Broken Glass to solidna dawka gitarowej muzyki utrzymanej w nowoczesnej konwencji, rzadko kiedy nawiązującej do dzieł z lat 90. (a dokładniej do Sepultury, i najlepszego oblicza Korn). Lwia część materiału utrzymana jest w średnio szybkich tempach bez silenia się na pokazy szybkości i techniki.
Numery Smash of Broken Glass mają to do siebie, że nawet w słabszych fragmentach nie nudzą. Za to odwrotnie jest w przypadku wokali. O ile czyste wypadają naprawdę fajnie (pal licho, że dodają nu-metalowego posmaku), tak tych niby krzyczanych/growlowanych (przypomina się maniera Bayera z Hedfirst) ni cholery nie mogę słuchać. Trudno.
Debiut Smash of Broken Glass ma dwie wady - czas trwania i brzmienie. Pokusiłbym się o skrócenie tego matexu do czteroutworowej epki, która byłaby w miarę reprezentatywna dla całości, bo prawdą jest, że taki "Shadow" ma mało wspólnego z "Fear of destruction" i vice versa. Umieszczanie akustycznej wersji "Pure Desire" (swoją drogą, strasznie podoba mi się solówka!) według mnie mija się z celem, ponieważ w ich przypadku lepszy metalowy cios niż alternatywne zapędy.
Wracając do brzmienia – niestety za dużo siary no i wokal mógłby być nieco w tyle. Gdyby tak poprawić selektywność i rzeczywiście uwypuklić bas (a słychać, że między innymi taki był zamiar) to mówilibyśmy tutaj o naprawdę zajebistym materiale – przemyślanym i dobrze gadającym. A tu, mówiąc brzydko - dupa.
Grzegorz "Chain" Pindor