Z power metalu wyrosłem jakieś 10 lat temu, kończąc liceum. Ten rodzaj narracji i patosu w muzyce zwyczajnie przestał mi pasować, choć oczywiście szanuję wszystkich miłośników stylu. Sam sięgam po niego od wielkiego dzwonu, głównie z obowiązków dziennikarskich. Piątą płytę Van Canto - podobnie jak poprzednie - też pewnie bym zignorował, gdyby nie przesyłka z Redakcji i hasło: masz ochotę się z tym zmierzyć?
Szybki grzebing w sieci i nagle moja ciekawość skoczyła o kilka poziomów w górę. Oto niemiecka załoga gra metal... a capella. Oprócz perkusji wszystkie partie wykonują wokalnie - łącznie z dudnieniem basu i "gitarowymi" solówkami. Mówiąc szczerze - ominęła mnie ta nowalijka, więc po krążek "Voices Of Fire" sięgnąłem z niekłamanym zainteresowaniem.
Z grubsza rzecz ujmując kontakt z Van Canto mógłbym porównać do słuchania klangu przez blisko godzinę. Nie sposób docenić pomysłu i kunsztu ekipy. Zarówno panowie, jak i panie kapitalnie operują swoimi głosami, śpiewając i unisono, i na wielogłosy. Tło pięknie maluje im chór, który w power metalu leży przecież dobrze jak nigdzie indziej. Sęk w tym, że gdzieś przy 3-4 piosence ta forma przestaje zachwycać, a zaczyna nudzić, miejscami nawet śmieszyć. Partia basu w stylu burczącego "rom-pom-pom-pom-pom-pom" przypomina naśladowanie ciągnika, a nie dudnienie czterostrunowca. Kąciki ust mimowolnie unoszą się ku górze.
Drażni mnie także narrator - zdecydowanie tu koleżki za dużo, przez co zamiast podnosić, obniża dramaturgię. Choć nie ukrywam - nie miałem ochoty wgryzać się w historię opowiedzianą na "Voices Of Fire". Metalowe opery mają to do siebie, że są okrutnie sztampowe i nudne - z tego, co udało mi się wyłapać, ta także.
I jeszcze jedna uwaga - oryginalne podejście do nagrywania nieco przesłania samą muzyczną treść, przez co podchodząc do płyty czterokrotnie nie udało mi się zakochać choćby w jednej piosence. Nie to, że są słabe. Sęk w tym, że z powodu wspomnianego " rom-pom-pom-pom-pom-pom" i "solówek gitarowych" przypominających bzyczenie komara ciężko skupić się na melodii.
Konkludując: Van Canto - choć to zespół kunsztowny - to dla mnie kolejny przerost formy nad treścią. Sądzę jednak, że znajdzie swoich amatorów, stąd nienajgorsza ocena ode mnie.
Jurek Gibadło
earMusic