Ósmy studyjny album kanadyjskiego wokalisty Michaela Bublé raczej nie powtórzy sukcesu bestsellerowego "Call Me Irresponsible" sprzed sześciu lat. Artysta powierzył produkcję Bobowi Rockowi, rozstając się z Davidem Fosterem, który kierował jego karierą od początku, czyli od wydanej w 2003 r. płyty "Michael Bublé".
To Foster uczynił z niego współczesnego Franka Sinatrę, aranżując utwory w tradycyjnym stylu z jazzowym, orkiestrowym akcentem. Michael Bublé wziął teraz karierę w swoje ręce. Śpiewając dla publiczności w różnym wieku, także młodej, uznał, że musi bardziej zróżnicować stylistycznie repertuar, a brzmienie uczynić bardziej na czasie.
Tak powstał eklektyczny album "To Be Loved", który nie zbiera już tak entuzjastycznych opinii, jak wcześniejsze. Ale trzeba dać krytykom i fanom czas, żeby się osłuchali z nowymi brzmieniami.
Nowymistarymi, bo Kanadyjczyk czerpie inspiracje z wczesnego rock and rolla w "Who`s Lovin` You", starego popu w duecie z Reese Witherspoon i klasyka "Something Stupid", rocka w "It`s A beutiful Day".
Michael Bublé sięga do pierwszego przeboju The Bee Gees "To Love Somebody", zmierza się z ikoną wokalistyki i zapewne swoim idolem Frankiem Sinatrą w swingującym "You Make Me Feel So Young". Są też echa soulu w "Who`s Lovin` You" Smokey Robinsona. Czyli dla każdego coś znanego.
Grzegorz Dusza
REPRISE / WARNER