Różne są definicje musicalu. Na ogół nieprecyzyjne, a często błędne. Większość z nich określa go jako rodzaj amerykańskiej operetki skrzyżowanej z rewią. Tymczasem, po pierwsze, nie jest to gatunek ściśle amerykański, bowiem stanowi - podobnie jak jazz - zlepek elementów europejskich: rewia, kabaret, brytyjska ballads-opera, operetka; oraz amerykańskich: burleska, wodewil, extravaganza, minstrel-show, a przede wszystkim jazz.
Nawet pierwsze pozycje nowego gatunku pojawiły się jednocześnie. W Ameryce - "Statek komediantów" i w Europie - "Opera za trzy grosze". Po drugie, musical różni od operetki wiele cech, ale głównie to, że podstawą operetki są nieskomplikowane treści będące tylko pretekstem do tańczenia i śpiewania, zaś musical to logiczne libretto, oparte na ogół na bardziej lub mniej znanym i wartościowym dziele literackim.
Do niedawna obcowaliśmy z musicalem dzięki filmom i nagraniom. Od pewnego czasu polscy twórcy próbowali zaszczepić ten gatunek i u nas. Marne to były próby aż do czasu, gdy zajął się tym Wojciech Kępczyński. Efekty możemy usłyszeć na czwartej płycie "The Best Musicals...Ever!" i porównać je z najlepszymi kreacjami Judy Garland, Shirley Bassey czy Topola. Nie mamy się czego wstydzić.
Barbara Tenderenda
EMI 2011