Nie są to czcze wspominki, zmierzam do tego, że Castle są takie, jakie były - nie w szczegółach, bo konkretne modele były wymieniane, ale wyrazisty styl pozostał i nawet nabrał specjalnej mocy przez swoje trwanie.
Już dwadzieścia lat temu można było darzyć firmę uznaniem, lecz nie aż takim sentymentem jak dzisiaj - była na to zbyt młoda. Kiedy jednak podupadła, podobnie jak wiele innych brytyjskich marek, kupił ją koncern IAG (Mission, Quad, Wharfedale...).
Mając tyle firm głośnikowych w swoim portfelu, Chińczycy mogą każdą "wyspecjalizować", aby na rynku się uzupełniały, a w możliwie najmniejszym stopniu ze sobą konkurowały. Castle też dostało specjalną rolę, o którą aż się prosiło - odpuszczono jej poważne zmiany zarówno techniczne, jak i estetyczne, pogoń za "technologiami" i trendami, pozwolono "być sobą" - z jej dawnymi, charakterystycznymi, "zamkowymi" konstrukcjami i ich staroangielskimi brzmieniami. Na to też jest klient, albo czujący smak wspomnień, albo po prostu taki klimat tu i teraz.
To, że poważna firma głośnikowa (lub właściciel danej marki) może sobie pozwolić na taki konserwatyzm, obliczony na sukces komercyjny, jest nie pierwszym dowodem na, mówiąc delikatnie, "stabilizację" w technice głośnikowej. Drugoplanowe udoskonalenia, jakimi mogą chwalić się Castle czy inne firmy, nie zmieniają takiej perspektywy.
Castle jednak nawet nie udaje, że jego współczesne konstrukcje są o wiele bardziej zaawansowane od dawnych - siłą tej oferty jest trwanie i wyjątkowość.
Howard vs Harlech
Minęło więc dwadzieścia lat od naszego pierwszego testu Castle, ale chyba dopiero teraz sięgamy na sam szczyt, po flagowy model - Howard. Ręki sobie nie dam uciąć, bo to jednak szmat czasu, a nie wszystkie testy mamy zarchiwizowane, lecz nie przypominam sobie, abyśmy wcześniej testowali Howardy.
Oczywiście mam na myśli poprzednie wersje Howardów, kiedy jeszcze firma był własnością Brytyjczyków. Obecna wersja Castle Howard S3, wprowadzona do produkcji w czasach IAG, wyraźnie się różni, ale - jak już zapowiadałem - nie oznacza to radykalnej zmiany stylu czy techniki. W czym więc tkwi różnica?
Hmm... Szczerze mówiąc, aktualne Howardy są czymś "pomiędzy" dawnymi Howardami a dawnymi Harlechami (kolumn o tej nazwie nie ma już w ofercie Castle), które kiedyś zajmowały drugą pozycję w hierarchii, a nawet są bliższe Harlechów.
Producent wolał jednak, co zrozumiałe, "podciągnąć w górę" nazwę nowej konstrukcji - skoro zaplanował, że teraz ona będzie na szczycie, to niech nosi imię dawniej najlepszego modelu Castle.
No dobrze, nie ma sprawy, jak zwał tak zwał, tym bardziej, że cena jest umiarkowana - dwadzieścia lat temu cena Howardów wynosiła ok. 10 000 zł, więc dzisiaj miałyby prawo kosztować dwa razy tyle... a Howardy S3 kosztują tyle, ile mogłyby dzisiaj właśnie kosztować Harlechy.
Pobieżne oględziny, a także podpowiedzi producenta, pozwalają na sformułowanie takiego skrótu: Castle Howard S3 mają obudowę wielkości dawnych Harlechów, ale nieco większe głośniki; jednak nie takie, jak w dawnych Howardach...
Decyzja: "Włóżmy większe głośniki do mniejszej obudowy" ma oczywiście wyraźne przesłanki ekonomiczne; na całkowitych kosztach produkcji (a potem transportu!) często bardziej ważą koszty związane z obudową niż z przetwornikami - a już na pewno w przypadku kolumn Castle, w których przetworniki są przyzwoite, lecz bez wielkich porywów, i zwykle nie jest ich wiele. Za to obudowy - wyjątkowe i właśnie one mają przyciągać oko.
Ale duże, piękne i do tego niedrogie... to niemożliwe, nawet w IAG. Za to różnica w kosztach między przetwornikami 14-cm (w dawnych Harlechach) a 16-cm (w Howardach S3) jest dla producenta marginalna. Zwykle kolumny z większymi przetwornikami są wyraźnie droższe, ale na skutek koniecznej dla ich optymalnego zastosowania, większej obudowy.
Włożenie "16-tek" w miejsce "14- tek" w obudowę zaprojektowaną dla mniejszych przetworników może wyglądać albo na błąd w sztuce, albo może zostać uzasadnione takimi ich parametrami, które na podobną wymianę pozwalają. Jak wszystko w Castlach, i ta sytuacja jest jednak nietypowa.
W labiryncie
Obudowa Castle nie poddaje się bowiem tak łatwo obliczeniom i dopasowywaniu jej parametrów do parametrów zastosowanych w niej głośników, jak obudowa typu bas-refleks czy obudowa zamknięta. Obudowa najdroższych Castli skrywa bowiem układ labiryntowy - który do dzisiaj nie doczekał się ostatecznego "rozszyfrowania" i opanowania przez wzory i symulacje, stąd jest wdzięcznym polem do eksperymentów przynoszących nieraz zaskakujące rezultaty.
Charakterystyki - zarówno przenoszenia, jak i impulsowe - z obudów bas-refleks i zamkniętych dość łatwo i wiarygodnie można uzyskać za pomocą symulacji komputerowych, ale z labiryntem wciąż czeka nas metoda prób i błędów, chociaż pomoże nam w tym kilka wzorów.
Prosta interpretacja działania obudowy labiryntowej czy linii transmisyjnej, widzi ją jako układ, którego rezonanse zależą od długości tunelu, a które powinny być ewentualnie skojarzone z częstotliwością rezonansową głośnika.
W labiryncie będą powstawać rezonanse ćwierćfalowe, półfalowe, całych fal i ich wielokrotności, niektóre z nich będą odciążać głośnik od dużych amplitud (podobnie jak rezonans obudowy bas-refleks), fala przebywając określoną przez długość labiryntu drogę, od głośnika do wylotu, będzie stamtąd wypromieniowywana w innej fazie, niż wyruszyła od tylnej strony membrany. I dobrze, bo przecież tylna strona membrany pracuje w przeciwfazie do strony przedniej (to podstawowy powód stosowania wszelkich obudów).
Zmieniające się przesunięcie fazy (zależne od tego, jaka część fali ułoży się w tunelu) będzie powodować albo wzajemne wzmacnianie, albo osłabianie się fal promieniowanych przez głośnik i otwór tunelu. Konstruktor labiryntu/ linii transmisyjnej ma za zadnie tak dobrać jej długość i wytłumienie, aby uzyskać niską częstotliwość graniczną i jak najgładszą charakterystykę przetwarzania.
Walkę z niekorzystnymi rezonansami i wygaszaniem się fal przy przeciwnych fazach prowadzi się różnymi sposobami, np. tworząc system dwóch tuneli o różnym rozkładzie rezonansów, które na charakterystyce wypadkowej będą się uśredniać, i właśnie do tego sposobu odwołuje się konstrukcja Howarda.
Jednak w takiej analizie nie ma miejsca na tak ważny parametr głośnika, jak Vas (objętość ekwiwalentna, w dużym stopniu pochodna właśnie powierzchni membrany).
Różne są recepty na to, jak traktować parametr Qts (dobroć układu rezonansowego) - a obydwa te parametry są jednoznacznie według znanych wzorów, tabel i modeli, uwzględniane w projektowaniu obudowy zamkniętej lub bas-refleks; nawet częstotliwość rezonansowa głośnika fs może być korelowana z rezonansami obudowy, ale niekoniecznie...
Kłopot wynika po części z tego, że układ obudowy labiryntowej może być bardzo różny - tunel może być prosty, może się zwężać, może też mieć komorę bezpośrednio za głośnikiem, a dopiero za tą komorą tunel...
Może więc łączyć w sobie cechy różnych systemów rezonansowych (labiryntu oraz bas-refleksu) i generować różne złożone zjawiska rezonansowe, których dotąd nikt spójnie i kompleksowo nie przeanalizował i już raczej tego nie zrobi, ponieważ minęła moda na linie transmisyjne, a te firmy, które je stosują, mają swoje własne recepty.
Jednak praktyka, a także zalążki rodzącej się kiedyś teorii o systemach labiryntowych, kazały uwzględniać powierzchnię membrany - przecież jej ignorowanie prowadziłoby do absurdu: sugerowałoby bowiem, że nawet z dużymi głośnikami można by stosować labirynty o mikroskopijnym przekroju, ale bardzo dużej długości, w "zwiniętej" formie układać w małych obudowach, i uzyskiwać bardzo niskie częstotliwości graniczne... Tak się nie da, dobrze działający labirynt musi mieć nie tylko długość, ale i powierzchnię adekwatną do powierzchni membran pracujących w nim głośników.
Widać z tego, że zarówno poprzednie Howardy, jak i Harlechy, miały korzystniejszy stosunek przekroju labiryntu do powierzchni membran, ale w jaki dokładnie sposób przekłada się to na wyniki - można by stwierdzić, przeprowadzając tylko pomiary i odsłuchy porównawcze.
Co jeszcze bardziej komplikuje (i uatrakcyjnia) temat, to fakt, że labirynt w Castle jest daleki od klasycznych linii transmisyjnych. Pozwolę sobie wykorzystać własny tekst, z testu Harlechów, który został opublikowany w numerze 6/2001, i nie znajdziecie go na naszej stronie internetowej.
Jest to labirynt zaprojektowany w oparciu o zjawisko rezonansu ćwierćfalowego. Pojęcie to pojawia się u zarania obudów labiryntowych, jednak wówczas chodziło o ułożenie za głośnikiem tunelu o długości odpowiadającej ćwierci fali częstotliwości rezonansowej głośnika.
Labirynt w Howardach (i w Harlechach) złożono w zupełnie inny sposób: wyjściowym schematem jest tunel z głośnikiem umieszczonym nie na początku tunelu, ale w odległości 1/3 od jego zamkniętego końca.
W ten sposób droga, jaką przebywa fala od głośnika do zamkniętego końca tunelu, a po odbiciu do wylotu jest dwa razy dłuższa od drogi bezpośrednio od głośnika do wylotu, i cztery razy dłuższa od odległości między głośnikiem a zamkniętym końcem tunelu.
Tak skonfigurowany układ może równomierniej rozkładać rezonanse. Jednak Castle zmodyfikowało taki układ w sposób ułatwiający "zapakowanie" go do obudowy - od każdego głośnika prowadzą dwie drogi, krótsza do zamkniętego końca tunelu, i dwa razy dłuższa do otworu.
Na dole (w oknie dolnej ścianki) obydwa otwory łączą się, ale w tym miejscu widać, że pojawia się gwałtowne zmniejszenie powierzchni. Na tym nie koniec przeszkód, dalej fala musi się przecisnąć przez szczelinę, jaką tworzą pierścienie dystansujące pomiędzy dolną ścianką obudowy (z "oknem") a cokołem - nie może to pozostać bez wpływu na działanie układu...
W porównaniu z klasycznymi liniami transmisyjnymi, które teoretycznie mają za zadanie absorbować energię od tylnej strony membrany, i dlatego są silnie wytłumiane, labirynt Castle jest słabo wytłumiony, co wraz z jego specyficznym przebiegiem oznacza, że jest raczej swoistym "rezonatorem".
Miejsce i sposób wyprowadzenia otworu pozwalają jednak na uruchomienie jeszcze innej, obrazoburczej opcji - wystarczy usunąć dystanse, przykręcić cokół bezpośrednio do skrzyni i będziemy mieli obudowę zamkniętą... Tylko wtedy wypada ją trochę mocniej wytłumić. I po co w takim razie kupować Howardy? Spokojnie, inne powody niż egzotyczna konstrukcja wewnętrzna też się znajdą.
Obudowa
Obudowa i z zewnątrz wygląda wyjątkowo, i chociaż ten styl może pachnieć naftaliną, to pachnie nią specjalnie, i pachnie dużym wkładem ręcznej roboty. Oczywiście o żadnym piano blacku, ani tym bardziej o coraz modniejszym białym nie ma mowy, ale do wyboru pozostaje aż osiem wersji naturalnych oklein, w czym Castle bije nawet Monitor Audio. Na dodatek, co może jest już trochę pretensjonalne, krawędzie obudowy są "podpalane" (przyciemnione), intensyfikując efekt "starego mebla". I bez tego jest efekt...
Głośniki
Odwrócony" układ głośników (wysokotonowy poniżej nisko-średniotonowego) jest czasami stosowany w celu uzyskania określonych charakterystyk kierunkowych w płaszczyźnie pionowej, ale w tym przypadku za jego wprowadzeniem przemawiał już układ labiryntu wewnątrz obudowy.
Producent nie wyjaśnia, czy skonfigurował układ dwudrożny, czy dwuipółdrożny, czyli: czy obydwa 16-cm głośniki pracują w tym samym zakresie jako nisko-średniotonowe, czy w różnych zakresach (zainstalowany na froncie musi działać jako nisko-średniotonowy, współpracując bezpośrednio z wysokotonowym, ale ten zainstalowany na górze może być filtrowany niżej).
Oględziny zwrotnicy coś jednak podpowiedziały - kable (plusy) prowadzące do tych głośników są podłączone do różnych punktów, więc najprawdopodobniej do odrębnych, różnych filtrów.
Drążąc temat i mając już pod ręką " Audio" 6/2001, w którym testowaliśmy Harlechy, spojrzałem na ówczesne pomiary, a także zdjęcie zwrotnicy.
Widać zmianę - tam obydwa głośniki są podłączone do tego samego filtra, a na charakterystyce przetwarzania widać dużą zapadłość w zakresie 500-700 Hz, prawie na pewno spowodowaną przesunięciem fazy między dwoma nisko-średniotonowymi znajdującymi się w różnej odległości od punktu pomiarowego (słuchacza).
Na charakterystyce Castle Howard S3 też widać niski poziom w tym zakresie, ale bez tak głębokiej zapadłości, jak wcześniej - poprawiono więc ten fragment konstrukcji i charakterystyki.
Głośnik wysokotonowy jest tradycyjnie (jak we wszystkich chyba konstrukcjach Castle) przesunięty z osi symetrii i w takiej sytuacji, co należy pochwalić, kolumny jednej pary są wykonywane jako "lustrzane odbicia" zapewniając pełną symetrię układu stereofonicznego.
Za układem głośników podąża maskownica, biegnąc łukiem tam, gdzie głośnik wysokotonowy zostawił więcej miejsca. Trzyma się ona na typowych kołeczkach - ale braku nowoczesnego mocowania za pomocą ukrytych magnesów nie powinniśmy zarzucać tak klasycznej konstrukcji.
Odsłuch
W tym teście mamy dwie kolumny brytyjskie, obydwie nawet sąsiadują ze sobą i tym dobitniej pokazują tak wielką różnicę w podejściu do tematu, jakiej w dalszym ciągu porównania już nie odnotujemy. W gruncie rzeczy, ze spójną koncepcją "brytyjskiego brzmienia" pożegnaliśmy się już dawno temu, chociaż wciąż ją wspominamy... bo wspominać lubimy.
Kto jednak nie chce tylko wspominać, lecz w czasie rzeczywistym obcować z brzmieniem, które z czystym sumieniem rekomenduję jako "brytyjskie", tak jak je rozumiałem i nadal kojarzę, powinien zwrócić się właśnie ku Castlom... ale niekoniecznie tym, które testujemy teraz, lecz raczej ku testowanym już wcześniej modelom Stirling 3 i Conway 3. Też wolnostojące, nawet nieco tańsze, a skuteczniej przeniosą nas w klimat starego angielskiego zamku.
Castle Howard S3 mają coś z nim wspólnego, na pewno o wiele więcej niż CM9, ale ich specyfika wymaga odrębnej definicji. Ich brzmienie zaskakuje i zarazem nie zaskakuje. Może dziwić, że model flagowy tak bardzo odjeżdża od charakteru kilku kolumn z rdzenia oferty, wcale nie rozwija ich brzmienia, nie dodaje do niego mocy ani wyrafinowania, ale zmienia kierunek.
Z drugiej strony... przećwiczyłem kiedyś kilka konstrukcji z linią transmisyjną, a także z niskotonowymi na samej górze obudowy, a nawet połączenie tych cech, które występuje w konstrukcji Howardów, i wiem, co się może wtedy wydarzyć.
Mimo że Howardy operują dwoma 16-tkami, ich bas jest delikatny, łagodzi uderzenia, tempo podaje spokojnie, nawet ociepla z umiarem, nie mówiąc już o jakichkolwiek erupcjach, grzmotach czy "kopaniu". Wspomniane, tańsze modele Castle też nie szarżują z dynamiką, ale mają bas gęsty, "grzejący", na którym opiera się aktywna średnica, wychodząc wyraźnie do przodu.
Brzmienie Castle Howard S3 jest bardziej zdystansowane, oddalone, co może daje podstawy do oceny, że jest bardziej eleganckie, ale przede wszystkim jest innego typu. Delikatność niskich tonów nie jest tego rodzaju ograniczeniem, z jakim mamy do czynienia przy małych podstawkowcach; dodawanie subwoofera do Howardów kompletnie mijałoby się z celem.
Od czasu do czasu zademonstrują one bowiem niskie zejścia, nawet soczystość, za to cofają się przed "podkręcaniem" wyższego basu, co właśnie często, w zamian za brak niskiego, lubią robić małe konstrukcje.
Stereofonia jest bardzo przyjemna - lokalizacje nie są ostre, ale plastyczne, łatwe do uchwycenia i wiarygodne - o ile nie będziemy wymagali namierzenia każdego muzyka w orkiestrze. Pozorne źródła są "obecne", tyle że nie stają przed naszym nosem. Małe składy mają swój klimat, najbardziej pasujący do charakteru Howardów, jednak nie są oddawane "jeden do jednego", w bezpośrednim kontakcie, lecz z dystansu.
Za specjalną zaletę Castle Howard S3, wplecioną w ich konsekwentnie delikatny dźwięk, można uznać unikalny styl wysokich tonów; przetwarzane przez "zwykłą" kopułkę, są wyjątkowo gładkie, nawet słabe nagrania zostają wyczyszczone i nabierają ogłady.
Nie piszę między wierszami, że góra pasma jest stłumiona; dźwięk wcale nie jest przyciemniony i pozbawiony blasku, owszem, jest pozbawiony kantów i "szpilek", nie ma takiej analityczności, jak CM9, za to ładniej skupia uwagę na dźwiękach podstawowych, usuwa brud, pewnie wraz z ograniczeniem mikrodynamiki i rozdzielczości, lecz w wielu nagraniach bilans jest korzystny, serwując nam dużo muzyki, a mało problemów.
Znowu łatwiej mi napisać, do czego Castle Howard S3 nie służą - nie służą do monitorowania, porównywania nagrań o różnej jakości, wydobywania detali, precyzyjnego odwzorowywania, najmniej - do grania "estradowego".
Castle Howard S3 grają uprzejmie i przyjemnie, mogą być świetnym źródłem muzyki w tle, i nie ma w tym żadnego lekceważenia - w tych czasach, w ten sposób muzyki słuchamy najczęściej.
Jeżeli jednak usiądziemy w fotelu, z lampką wina albo nawet czegoś mocniejszego, to raczej uśniemy, niż zaczniemy przytupywać. Chociaż... czasami szkoda, że same Howardy mocniej nie przytupują, ale grubiańskie zachowania nie są w ich stylu. Dystyngowane, kulturalne brzmienie z typowo angielskimi niedopowiedzeniami. A więc jednak!
Andrzej Kisiel