Odsłuch
Jakkolwiek by tego pojęcia nie rozumieć, przecież nie ma jego ścisłej definicji, chyba nikt ogólnie zorientowany nie uznałby, że brzmienie tych kolumn ma z brytyjską tradycją jakikolwiek związek. Bierzcie to za dobrą monetę albo nie. Ja się cieszę, bo to już na starcie duża niespodzianka, jakąkolwiek wystawimy ocenę końcową - czy to w tej recenzji, czy każdy na własny użytek. Przyznaję, że z brzmieniem PMC nie jestem za pan brat, więc może stąd zaskoczenie.
Chyba mogę jednak zakładać, że inne kolumny PMC grają podobnie, gdyż firma o takiej pozycji raczej trzyma ustalony kurs - taki czy inny - ale znany przez jej klientów, przecież nie tylko audiofilów, lecz także profesjonalistów ze studiów nagraniowych. I tu drugie zaskoczenie, może nawet większe. Same wrażenia odsłuchowe nie byłyby może dostateczną podstawą do takiego postawienia sprawy - a nuż coś mi się przesłyszało?
Jednak wyniki pomiarów pokazują to nawet jeszcze dobitniej, niż podpowiadał mi to mój słuch - charakterystyka jest daleka od liniowości i dlatego trudno mi szybko przejść do porządku dziennego nad tym, że takie brzmienie może być "narzędziem w pracy". To brzmienie nie ma nic wspólnego z neutralnym monitorowaniem, nawet gdy znowu przyjmiemy sporą tolerancję dla pojęcia "neutralności". Nie chodzi przecież o drobne potknięcia, które byłoby widać w pomiarach, a jedno ucho by je wychwyciło, zaś inne - nie.
Chodzi o charakterystykę daleką od liniowości i z całą pewnością przygotowaną tak celowo - nie mamy do czynienia z amatorami... Jest się nad czym zastanawiać. Do pewnego stopnia mamy podobną sytuację z kolumnami B&W, wciąż stosowanymi w niektórych studiach, a przecież od ładnych kilku lat - od kiedy konstruktorzy przeszli na stosowanie filtrów 1. rzędu - pokazującymi charakterystyki obciążone sporymi zafalowaniami. Tam jednak jest to "efekt uboczny", którego niełatwo się pozbyć, natomiast w przypadku PMC jest to wykonane z premedytacją - wyeksponowanie wysokich tonów. Niezależnie czy w tym konkretnym wydaniu brzmi to ładnie, czy nie - o czym później - jaki może być cel takiego zabiegu w kolumnach przeznaczonych do zastosowania w studiu? Można dorabiać jakąś teorię do praktyki, jednak chyba szkoda czasu.
Znając przed odsłuchem wyniki wcześniej wykonanych pomiarów, byłem przygotowany nawet na bardziej dotkliwe skutki brzmieniowe. Jednak... pora na zmianę wizerunku bohatera. Twenty-24, oskarżony o zdradę brytyjskich tradycji i brak kompetencji do neutralnego obrazowania, gra po prostu bardzo fajnie. Tu jest klucz do decyzji, które podjął konstruktor, porzucając inne wartości, pryncypia i zadania.
Te kolumny mają dostarczyć nam brzmienie przyjemne i efektowne. Teraz dopiero zacytuję zdanie z pierwszej strony firmowego katalogu, credo Petera Thomasa, właściciela i głównego konstruktora, a więc osoby z całą pewnością odpowiedzialnej za taki wybór: "Wierzymy, że te same głośniki mogą być stosowane w całym łańcuchu audio, od muzyka, poprzez studio nagraniowe, post-produkcję i mastering, aż do domu. (...) Posłuchaj jakiegokolwiek naszego produktu, a usłyszysz, dlaczego nasze głośniki są akceptowane jako studyjna referencja i jako perfekcyjny wybór do systemu domowego".
Oczywiście jest w tym zupełnie naturalne, wręcz obowiązkowe stroszenie piórek, ale biorę to na serio i za dobrą monetę - a więc słyszę i rozumiem - dlaczego... Chociaż wciąż trochę (już tylko trochę...) dziwię się tym, którzy wybierają je do studiów, zauroczeni pewnie brzmieniem wyjątkowo powabnym, fizjologicznym, jednocześnie ekspresyjnym i przyjaznym, efektownym na granicy efekciarstwa - i wciąż wysmakowanym, na swój sposób delikatnym. To nie jest dźwięk ani bardzo poprawny, ani bardzo wyrafinowany, ale jakby na skróty sięga od razu do czegoś ważniejszego - muzycznej witalności. Góra pasma jest zauważalnie wzmocniona, nawet lekko posykuje, jednak wcale - albo niekoniecznie - to przeszkadza.
Kto będzie nadstawiał ucha na niedoskonałości, szybko je wychwyci, ale kto da się ponieść emocjom, niesionym przez PMC Twenty-24, będzie się dobrze bawił. Te kolumny - jak mało które - dokonują właśnie takiej sztuczki, jawnie odstępując od wykonywania programu obowiązkowego na rzecz programu dowolnego, aby przekonać nas, że na końcu i tak wystawimy im wysokie noty - nie za technikę, ale za wrażenia artystyczne. Góra jest tak umiejętnie wyprofilowana, aby wyraźnie i bezceremonialnie zdobić, eksponując detale, a jednocześnie nie męczyć, nie dzwonić, nawet nie rozjaśniać - przełom średnich i wysokich tonów, zresztą zgodnie z wynikami pomiarów, jest utemperowany, a to w tym zakresie ewentualnie rodzi się natarczywość, której PMC Twenty-24 zgrabnie unika.
Słuchając wokali, trudno było się przyczepić do jakiegoś przesunięcia tonacji - były dobrze osadzone, wykończone, miały konsystencję, znane głosy nie były ani odchudzone, ani pogrubione, miały nawet dobrą artykulację, ale przede wszystkim ładną barwę. Nie jest to wielkie zróżnicowanie, lecz łagodna plastyczność, wypełnienie, odrobina ciepła - i już z tego powstaje radosna twórczość, której się miło słucha. Nie brakuje jej naturalności, ale jest to naturalność wynikająca ze swobody, a nie z precyzji.
Pewnie wszyscy czekają na wieści z zakresu basowego... A tutaj nie dzieje się nic nadzwyczajnego, co w gruncie rzeczy mnie cieszy, bo moje spotkania z różnymi liniami transmisyjnymi raczej przynosiły rozczarowania, a w każdym razie ustalenie jakichś problemów. Poziom jest umiarkowany, charakter "schludny", bez nachalności, twardości czy też rozwlekłości. Nie porywa dynamiką, chociaż jest dość zwinny, to nie oddaje wyraźnego, szybkiego uderzenia. Ma jednak przyjemną substancję, nie wpada w suchość, nie cierpi też na żadne podbarwienia i - co ważne w przypadku tego typu obudowy - niski bas nie jest "oderwany" od wyższego (na skutek możliwych osłabień charakterystyki w okolicach stu kilkudziesięciu herców, typowych dla obudów labiryntowych).
Bardzo udane strojenie, rezultaty wręcz wyśmienite, biorąc pod uwagę trudności, jakie stwarza taki typ obudowy i bardzo skromne środki - jeden, raczej przeciętnej klasy 17-cm przetwornik nisko-średniotonowy. To brzmienie jest przyjemne, bezpośrednie, bezstresowe, niezagadkowe, czytelne, lekkostrawne.
PMC Twenty-24 trzymają przy muzyce wcale nie dlatego, że pokazują jakiekolwiek nowe informacje, ale dlatego, że trafiają w sedno. Wbrew początkowym zastrzeżeniom, jest to brzmienie udane i wyjątkowe. Do wspomnianych już celów - neutralnego monitorowania albo zatapiania się w staroangielskich nastrojach - nie może służyć, ale jest tak spontaniczne i zachęcające, że cokolwiek byśmy sobie wcześniej nie planowali, to po zetknięciu z tym dźwiękiem - możemy zmienić plany.
Andrzej Kisiel