Creek EVO CD
Z tyłu odtwarzacza Creek EVO CD mamy zakręcane, złocone gniazda RCA analogowe oraz RCA cyfrowe, obok którego umieszczono także wyjście optyczne Toslink. Kabel sieciowy jest odłączalny.
Zdejmujemy górną ściankę i widzimy same pyszności. Po lewej stronie cichy napęd Philipsa VAM1202/21, którego sterowanie umieszczono razem ze wszystkimi innymi układami na dużej płytce.
Obok DSP sterującego napędem widać tłumiony mechanicznie i kompensowany temperaturowo zegar - rzecz święta w układach cyfrowych (niestety wielu producentów o tym zapomina). Za nim równie ładny układ audio.
Na początku przetwornik D/A Burr-Browna PCM1738, w otoczeniu kondensatorów polipropylenowych i bipolarów Nichicona Fine Gold. Przetwornik ten, chociaż ma już parę lat, swego czasu używany był w bardzo drogich urządzeniach (np. odtwarzacze CD Esoteric DV-50, Ayre CD-7 czy Classé CDP-10) i dopiero niedawno został sprowadzony na pułap tańszych produktów.
Na wyjściu podaje on zbalansowany sygnał prądowy, co wykorzystano tutaj, prowadząc w ten sposób filtry i konwersję I/U - wszystko na wyjątkowo dobrych kościach Burr-Browna OPA604 (w podstawkach).
Na wyjściu pracują z kolei BB OPA 2134 - już nie tak wyśmienite, ale wciąż powyżej średniej. Wyjście sprzęgnięte jest przez metalizowane kondensatory polipropylenowe (nie ma układu DC-offset). Z
asilacz oparty jest o transformator R-Core, wychodzi z niego kilka uzwojeń wtórnych; w sekcji analogowej diody prostownika odprzęgane są kondensatorami Elny. Trzeba powiedzieć, że rzecz jest zrobiona znakomicie, jedyną uwagę mam do tego, że z wyjść kondensatorów do gniazd na tylnej ściance prowadzą kabelki, podczas kiedy można chyba było płytkę przysunąć bliżej ścianki tylnej i zrezygnować z nich w ogóle.
Creek EVO Integrated
Wzmacniacz zachowuje równie powściągliwą stylistykę, co odtwarzacz CD. Obsługuje się go dwoma pokrętłami - z lewej strony selektorem wejść i z prawej regulacją głośności.
Obok niej umieszczono identyczny jak w odtwarzaczu malachitowy wyświetlacz. Tutaj pokazywany jest symbol wybranego wejścia, poziom siły głosu oraz migający napis Mute (jeśli tę funkcję wybierzemy). Wyświetlacz możemy w dwóch krokach przyciemnić, jednak nie da się go (niestety) wyłączyć. Skrajnie z prawej strony znajduje się gniazdo słuchawkowe i mechaniczny wyłącznik sieciowy.
Tył bez ekscesów - dwie pary złoconych gniazd głośnikowych (z plastikowymi, wygodnymi nakrętkami) oraz rządek gniazd RCA. Do dyspozycji mamy sześć wejść liniowych, w tym jedną pętlę magnetofonową. Jedno z wejść można przekształcić, za pomocą opcjonalnej karty, w wejście gramofonowe. Stąd też obok gniazdo dla masy.
Podobnie jak w odtwarzaczu Creek EVO CD, cała elektronika wzmacniacza znalazła się na jednej płytce drukowanej. Część zasilającą od wzmacniającej dzieli spory radiator, do którego przykręcono dwie komplementarne pary bipolarnych tranzystorów końcowych (Sanken SA1429+2SC3856). Tak, to odejście od kultywowanej w Creeku od dawna technik quasi-komplementarnej.
Na wejściu układu nie ma DC-Servo, a - podobnie jak w CD - kondensator polipropylenowy. Wygląda ładnie, jednak z doświadczenia wiadomo, że elementy te, w tym miejscu, determinują w dużej mierze dźwięk urządzenia. Kiedy więc minie gwarancja, wrzućmy tutaj coś wyjątkowego...
Z kolei przedwzmacniacz w całości oparty jest na wzmacniaczach operacyjnych. Z przełączanych przekaźnikami wejść RCA (niezłoconych) sygnał trafia do scalaków BB OPA2604. Regulacja głośności odbywa się w scalonej drabince BB PGA2311. Ciekawe, ale coraz częściej drabinki tego typu można spotkać w naprawdę bardzo drogich urządzeniach. To jednak nieważne - ważne, że działa.
Kość mikrokontrolera, sterującego całym urządzeniem, ma osobny zasilacz (to dobrze, bo układy cyfrowe mocno "śmiecą-). Po drugiej stronie radiatora znajduje się duży transformator toroidalny z zalanym żywicą środkiem, wychodzą z niego oddzielne uzwojenia dla obydwu końcówek.
I jeszcze szczegół, ale znaczący - kondensatory bipolarne w końcówce (po cztery na kanał) są wspomagane małymi kondensatorami polipropylenowymi, poprawiającymi charakterystyki przy wysokich częstotliwościach. Sygnał do wyjścia słuchawkowego biegnie długą taśmą komputerową z wyjść głośnikowych.
EVO CD + EVO Integrated - odsłuch
Pamiętam poprzednie, droższe urządzenia Creeka testowane w "Audio- - ich czyste, dokładne, godne szacunku brzmienie. Jednak niełatwe, przynajmniej dla mnie, do pokochania.
Kiedy posłuchamy urządzeń Evo, okaże się, że zachowując zalety poprzednich konstrukcji, dodano do nich to, czego jeszcze w nich brakowało, a mianowicie emocje. Jak się wydaje, producenci audio poszli ostatnio w nowym kierunku, nie siląc się w tanich urządzeniach na przejrzystość, bo to często kończy się klapą - ani oczekiwanej rezolucji nie ma, ani też przyjemności ze słuchania muzyki.
Zastąpienie transparentności wypełnieniem daje znacznie ciekawsze rezultaty. Tak było w przypadku serii v.2 Cambridge Audio, tak jest i w Creek EVO CD. System ten gra nasyconym, pełnym, dość bliskim dźwiękiem, z wiodącą rolą średnich tonów.
Brzmienie najnowszej płyty nadwornego gitarzysty Stinga, Dominica Millera, "Fourth Wall" (Q-Rious Music, QRM 108- 2, CD?), z dwoma gitarami w roli głównej, było namacalne i nieco romantyczne, czyli takie, jakiego bym tutaj oczekiwał. W czasie odsłuchów okazało się jednak, że - paradoksalnie - to mocna muza na takiej prezentacji zyskuje najbardziej.
Dopiero co wydana przez Mobile Fidelity reedycja albumu "Countdown to Extinction Megadeth" (UDCD 765, gold CD) pokazała się w mocny, dynamiczny sposób, bez rozjaśnienia.
W Creek EVO CD mocno gra bas, czasami może się okazać, że nawet zbyt mocno. Na szczęście, oprócz ciepłej barwy, Creek oferuje także bardzo dobrą kontrolę. Ponieważ jednak Evo basu żałuje, warto skojarzyć go z kolumnami, które same grają już dźwiękiem raczej przejrzystym, nieprzeładowanym. Każda nosowość zostanie bowiem podkreślona i uwypuklona.
Na górze pasma udało się połączyć mocny atak, wyraźny rysunek i dobrą barwę. Odtworzenie fenomenalnej (i pod względem muzycznym, i realizacyjnym) płyty Vittorio Ghielmi "Full of Colour" (Winter&Winter 910 119-2, CD) z muzyką klasyczną pokazało, że nic w dźwięku smyków nie zostało "przepalone-, ani też nie było przyciemnione.
Znakomicie został uchwycony balans pomiędzy długim pogłosem, oddaleniem instrumentów od słuchacza a dźwiękiem bezpośrednim. Instrumenty "oddychały- wraz z muzykami", którzy na nich grali.
Co więc odróżnia Creek EVO CD od urządzeń za 4000 - 5000 zł za komponent? Przede wszystkim dokładność. Wśród droższych urządzeń Creeka znajdziemy lepszy rysunek detalu i strukturę harmoniczną. Różnice są jednak zaskakująco łatwe do przeżycia, szczególnie, jeśli się weźmie pod uwagę umiejętności Evo w dziedzinie barwy.
I z zupełnie innej parafii: oprogramowanie odpowiadające za korekcję błędów zostało ciekawie opracowane: odtwarzacz nieco przeskakuje już przy nr 2. z płyty testowej CD-Check Digital Recordings, jednak przeskakiwanie ustaje przy nr 3., a później, przy większych przerwach, już w ogóle się nie pojawia. Widać więc, że przy niewielkich błędach postawiono na maksymalną wierność, tam odtwarzacz nie dodaje własnego sygnału, wtrącając się dopiero przy większych problemach i pozwalając w ten sposób odtworzyć nawet mocniej porysowane płyty.