Choć nie widać tego na pierwszy rzut oka, wszystkie urządzenia BMC, w tym B.M.C. Phono MCCI, dzielą to samo DNA - moduły CCTech, duże czerwone kości, widoczne zwykle na zdjęciach CEC-a. W tym przypadku chodzi przede wszystkim o moduł Current Injection Technolgy (CI).
Producent o tym rozwiązaniu pisze tak: "Current Injection Technolgy pozwala na skrócenie ściezki sygnału, poprawiając tym samym dźwięk i wyniki pomiarów." I dalej: "Current Injection zastępuje klasyczny wzmacniacz napięciowy, w jego miejsce wstawiając wzmacniacz bez sprzężenia zwrotnego."
W przypadku przedwzmacniacza gramofonowego oznacza to, że nie trzeba się martwić o dostosowanie obciążenia wkładki układ ma się obejść bez tego, pracując zawsze z optymalnymi parametrami, niezależnie od zastosowanej wkładki. Urządzenie zostało wykonane z perfekcyjnie dopasowanych, bardzo grubych, aluminiowych płyt.
B.M.C Phono MCCI - przyłącza
Z przodu mamy bardzo dużą gałkę, która jest tu wyłącznikiem sieciowym. Po jej bokach widać lustrzane powierzchnie - to jedyny element, który mi się nie podoba. Na przedniej ściance jest jeszcze przycisk pozwalający przygasić napisy i drugi, włączający "mute". Obudowę tej klasy, za te pieniądze, potrafią zrobić tylko w... Chinach.
Tył B.M.C Phono MCCI jest dość zaskakujący. Mamy tam wyjścia zbalansowane XLR i niezbalansowane RCA, ale wejście jest tylko zbalansowane XLR.
Projektanci BMC twierdzą, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby wykorzystać budowę wkładki gramofonowej, wysyłającej prawdziwie zbalansowany sygnał (z masą ramienia jako punktem referencyjnym) i taki sygnał wzmacniać.
Firma Van den Hul przygotowuje odpowiednie kable połączeniowe (2 x XLR-DIN) i takich używałem. Można jednak wykorzystać też, załączone w komplecie, przejściówki RCA-XLR.
Odsłuch
To bezwstydnie ciepły dźwięk. W jego brzmieniu najważniejsza jest średnica. Głosy wokalistów i wokalistek, zarówno Sinatry z 1945 roku, jak i Kate Bush z 2011 roku, brzmiały niebywale zmysłowo. Były z przodu, a wszystko dookoła je dopełniało.
Kiedy puścimy coś z dużą zawartością wysokich tonów, chociażby "Epitafium" z płyty "Katharsis" Czesława Niemena, góra wydaje się nietknięta, bo blacha uderza, jest długi pogłos itp.
Wyraźną przewagę ma jednak zakres poniżej 1 kHz, odpowiadający za ciepło i za wolumen. Nie ma więc jazgotu, krzykliwości czy trzasków. Nawet zjechana do granic możliwości, kupiona w roku wydania, płyta "Papa Dance" zagrała odlotowo!
Bas jest miękki i duży. Jego definicja nie jest najlepsza i trzeba uważać ze zbyt powolnymi kolumnami.
To jednak pre, o jaki modli się wielu miłośników analogu. Z brzmieniem ostentacyjnie kształtowanym "na słuch", a nie normy hi-fi. To bardzo fizjologiczne, wcale nie neutralne brzmienie.
Wojciech Pacuła