Neil Young wciąż nie przestaje zaskakiwać, a 35. album w jego dorobku można nazwać pionierskim. Na pomysł nagrania wpadł Jack White, jeden z jego największych fanów, a zarazem miłośnik starych brzmień.
Płyta została zarejestrowana w specjalnie odnowionej przez White`a niewiele większej od budki telefonicznej kabinie Voice-O-Graph z 1947 roku, będącej automatem do analogowego rejestrowania dźwięku. Nagrania odbyły się "na setkę" w wersji mono.
Słuchając albumu, przenosimy się o przeszło 60. lat wstecz. To tak, jakbyśmy odnaleźli gdzieś starą, mocno zdartą płytę i puścili ją na adapterze. Efekt jest zdumiewający, choć dla audiofila wyposażonego w wypasiony sprzęt, raczej nie do przyjęcia.
Neil Young wziął na warsztat kompozycje w oryginale wykonywane przez Boba Dylana, The Everly Brothers, Williego Nelsona, Tima Hardina czy Phila Ochsa. Sięgnął także po znacznie młodszy kawałek Brucea Springsteena "My Hometown".
Kanadyjczyk śpiewa je tylko z towarzyszeniem gitary akustycznej i harmonijki. W dwóch numerach Jack White dograł partie fortepianu i wokale. Ciekawy eksperyment świadczący o ponadczasowości muzyki i prawdziwy rarytas wydawniczy.
Grzegorz Dusza
WARNER