W dyscyplinie nieskrępowanej improwizacji solo wypowiedziało się już kilku gigantów gitary, że wspomnimy: Dereka Baileya, Pata Metheny`ego, Marka Ribota, Sonny’ego Sharrocka czy Jimiego Hendrixa (na wykradzionych nagraniach z własnych prób).
Widać Bill Frisell poczuł właściwy moment, by też zabrać głos w takiej konwencji. Jak wiadomo, jest on gitarzystą szczególnym, potrafiącym się odnaleźć w przeróżnych kontekstach. Wypracował technikę gry niezwykle osobistą, w ramach której potrafi przenieść się gładko z nastroju subtelnej ballady uformowanej z obłych dźwięków w huraganowe zawirowania. Z takim też podejściem mamy do czynienia na tym krążku.
Choć przeważają klimaty wyciszone, to wśród jedenastu utworów na "Silent Comedy" zdarzają się momenty kumulacji nut zadziornych. Popisy Billa Frisella wyróżnia przede wszystkim bogactwo sonorystyki. Każdy dźwięk jest wypielęgnowany i wydaje się być mało natrętny, nawet gdy dochodzi do znacznych zagęszczeń faktury.
Stało się niemal zasadą, że w swobodnych improwizacjach unika się powtarzania wątków, przez co muzyka sprawia wrażenie jakby ciągłego gubienia adresata. Tu inteligentnie rozwijane przez Frisella myśli są bardziej zogniskowane i ukazują nam gitarzystę jako fascynującego wizjonera.
Cezary Gumiński
TZADIK / MULTIKULTI