Gregory Porter odebrał nagrodę Grammy za najlepszy jazzowy album wokalny 26 stycznia 2014 r. tuż przed Włodkiem Pawlikiem. Pokonał wówczas m.in. Cecile McLorin Salvant, która musiała poczekać dwa lata na swoją statuetkę. Ale nikt nie miał wtedy wątpliwości, że nagroda należy się właśnie Porterowi za płytę "Liquid Spirit".
Kiedy pytałem go, co śpiewał wcześniej, stwierdził, że lubił jazzowe standardy. Podkreślił, że może śpiewać w każdym stylu. Rzeczywiście z powodzeniem mógłby śpiewać r`n`b i zarabiać miliony. Straciłby jednak niezależność, a tak komponuje własne piosenki w stylu… eklektycznym. Słychać tu stary soul, jazz, folk i pop, wszystko w najlepszym wydaniu.
Najważniejsze jest, jak śpiewa i jaki ma głos. Kobiety nazywają go zniewalającym, ja bym określił jako welwetowy baryton z energią dynamitu. Ma wielki talent do interpretacji, komponowania, aranżowania i pisania tekstów, a poza tym wie, jak powinna brzmieć piosenka, żeby się podobała. Dlatego jest też współproducentem albumu.
Pierwsze wokalne doświadczenia Gregory Porter zdobywał śpiewając w kościelnym chórze, a następne w restauracji, w której był szefem kuchni. Grał też w football amerykański, ale kontuzja uniemożliwiła mu dobrze zapowiadającą się karierę.
Dwa albumy dla wytwórni Motema zwróciły uwagę słuchaczy, a dwie nominacje do Grammy uwagę Dona Wasa, szefa Blue Note Records. Producentami nowej płyty są: Porter i Kamau Kenyatta. Zachwycające ballady, jak tytułowa czy "Holding On", przeplatają się z dynamicznymi utworami, jak swingująco rozkołysanym "In Fashion" czy "Don`t Lose Your Steam", w której nie waha się krzyczeć. Świetne piosenki z zadatkiem na przebój i perfekcyjny, jazzowy akompaniament. "Take Me To the Alley" to prostu przebój.
Marek Dusza
BLUE NOTE/UNIVERSAL