Gdy na okładce najnowszej płyty pokazuje swą seksowną figurę, a mamy w pamięci jej pierwszy koncert w Radiowej Trójce (2009 r.), gdy poruszała się o lasce - należy wierzyć w cuda, bo takowe się zdarzają.
Melody Gardot przeżyła ciężki wypadek drogowy (nie z własnej winy) i wydawało się, że z utratą części świadomości pozostanie przykuta do łóżka lub wózka do końca życia. Szczęśliwie trafiła na terapeutę, który wierząc w leczniczą moc muzyki, motywował ją do zapamiętywania melodii, układania piosenek, śpiewania i grania na gitarze w pozycji leżącej. Choć artystka z pewnością nadal cierpi fizycznie, to na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie, że nic dramatycznego w jej życiu nie zaszło.
Wydaje się, że podstawową motywacją w jej aktualnych działaniach jest chęć spłacenia pewnego długu. Muzyka pomogła jej ponownie stanąć na nogi i ona też czuje najgłębszą potrzebę propagowania jej piękna i uzdrawiającej mocy. Słuchając najnowszej, jak i poprzednich płyt, nie mamy cienia wątpliwości, że Gardot czyni to najlepiej, jak potrafi, angażując w pełni swój głos, ręce a przede wszystkim duszę.
Podwójny album "Live In London" zawiera piętnaście interpretacji na żywo utworów pochodzących z trzech studyjnych albumów "My One and Only Thrill", "Absence" oraz "Currency Of Man". Niniejszy repertuar stanowią kompozycje własne uzupełnione dość przewrotną interpretacją standardu Over the Rainbow". Melody Gardot dokonała bardzo żmudnego i starannego wyselekcjonowania najlepszych wersji piosenek. Każda z nich powstała podczas europejskich tras w okresie 2012-2016 r., choć najwięcej tytułów pochodzi z ostatnich występów w Londynie lub Utrechcie. Partie wokalne zostały pięknie nagrane, a układ utworów potęguje stopniowo nastrój - od atmosfery skupienia po znaczne uwolnienie ekspresji.
Wydaje się, że europejska publiczność lepiej, niż amerykańska, odbiera styl wykonawczy Gardot. Jest w nim sporo elementów tradycji muzycznej Starego Kontynentu. Jednakże nie powinno to nikogo dziwić, bo wokalistka, pianistka i gitarzystka posiada całkowicie europejskie (w tym także polskie) korzenie ze strony babć i dziadków.
W jej czystym, ale pełnym tęsknoty głosie można odnaleźć melancholię Billie Holiday, lekkie bluesowe rozdarcie Janis Joplin, poetyckość Joni Mitchell czy łagodność Helen Merrill, ale też pewne zatroskanie. Przede wszystkim jest to jej absolutnie indywidualny styl.
Oryginał nastrojowego utworu "Our Love Is Easy" został wykonany z akompaniamentem dużej orkiestry, a tu na koncercie, aż wierzyć się nie chce, wykonało go zaledwie kilku muzyków. Wycyzelowaną linię wokalną Gardot przyozdobiły z wyczuciem partie solowe wiolonczeli i saksofonu.
Jeszcze skromniejszą oprawę aranżacyjną nadała Melody Gardot piosence "Baby I`m Fool", gdy śpiewa ją właściwie w duecie z wiolonczelą z lekkim wtrętem gitary i szmeru perkusyjnego. Wykonanie utworu "Rain" otworzyła rozbudowana introdukcja perkusyjna i solo saksofonu, wprowadzając w dramatyczny nastrój.
Wersja "Deep Within the Corner of My Mind" to bardzo wyciszony duet pięknej linii głosu Gardot z wiolonczelą pizzicato, gdy w studio akompaniowała jej rozbudowana sekcja smyczkowa. Zadziwiające, że osiągnięto taki sam efekt. Powiew łagodnej bossa novy przynosi kompozycja "So Long", choć głos Gardot jest bardziej zatroskany i stateczny niż w studio. Co ciekawe, charakterystyczne kołysanie prowadzi tym razem flet i wiolonczela, a nie perkusjonalia.
Interpretacja "My One and Only Thrill", choć też ze skromniejszą, ale bardziej progresywną instrumentacją, przypomina bodaj najmocniej wykonanie studyjne. Urokowi Lizbony uległa niejedna wrażliwa dusza, nic dziwnego, że Gardot poświęciła temu miastu piękny utwór "Lisboa", przepełniony atmosferą finezyjnej mikstury samby i fado. Urzekła tym rozśpiewaną portugalską publiczność.
Gardot doskonale wyczuła muzykowanie w tradycji paryskiego stylu Hot Cub de France, czego dała dowód w skocznie potraktowanym temacie "Les Etoiles". Akcenty tanga zostały błyskotliwie uwypuklone w kompozycji "Goodbye", w której Gardot wykonała porywające solo na fortepianie. Bluesową introdukcją poprzedzono posępny utwór "March for Mingus" z pełnym polotu popisem kontrabasisty, a potem poszerzonego składu orkiestry.
W podobnie dynamicznej atmosferze wykonano "Bad News" oraz "Who Will Confort Me", w których wykonanie Melody Gardot włożyła największą dawką ekspresji. W pewnym kontraście do jej uduchowionych piosenek jawi się kipiąca humorem konferansjerka oraz swoboda w nawiązywaniu kontaktu z publicznością.
Cezary Gumiński
DECCA/UNIVERSAL