Jeżeli to obietnica traktowana poważnie, to staje się dużym wyzwaniem, ustawia poprzeczkę bardzo wysoko, w pewnym sensie jest w zasadzie nie do spełnienia. Nawet nie dlatego, że LS3/5a były obiektywnie tak doskonałe.
Problem w tym, że jeszcze żyją tak wielcy miłośnicy LS3/5a, i to w najbardziej opiniotwórczych kręgach, dla których jakiekolwiek odstępstwo od ich brzmienia, traktowanego jako wzorzec, jest odstępstwem in minus.
W duchu takiej metody badawczej oczywiście nigdy nie uda się LS3/5a prześcignąć, ani nawet doścignąć - każdy głośnik gra przecież inaczej. Tym bardziej, kiedy opiera się na zupełnie innej technice. A pod tym, jak również estetycznym względem, XQ10 w niczym nie przypominają LS3/5a. To już zupełnie inna epoka.
XQ10 to przedstawiciel nowej generacji serii XQ. Jest ona całkiem pokaźna - obejmuje dwa modele podstawkowe, większy to XQ20 (z 18 cm Uni-Q) i dwie konstrukcje wolnostojące - XQ30 (z 15 cm Uni-Q w towarzystwie niskotonowego o podobnej średnicy) oraz XQ40, gdzie przetworniki nie tylko ulegają powiększeniu do kalibru 18 cm, ale pojawia się też drugi niskotonowy.
Jest także XQc, a więc XQ centralny, i to dość duży - z 15 cm Uni-Q pomiędzy dwoma 15 cm niskotonowymi.
Seria ta, chociaż funkcjonuje od ładnych paru lat, chyba wciąż pozostaje najmniej znanym obszarem w ofercie KEF-a - firmy z kolei znanej doskonale. Znajduje się pomiędzy popularnymi, nisko/średniobudżetowymi modelami iQ, a najlepszymi Reference.
Wydawałoby się, że taka pozycja wcale nie skazuje jej automatycznie na "grzanie ławy", bo pomiędzy np. podstawkowym iQ3 a Reference 201 jest cenowa przepaść - niecałe 2000 zł wobec ponad kilkunastu tysięcy, więc zdecydowanie jest miejsce na coś pomiędzy.
Jednak to chyba inercja przyzwyczajeń, albo coś jeszcze. To przyzwyczajenie odnosi się do sytuacji utrwalonej przez wiele lat, kiedy niczego między główną serią Q a Reference nie było. To "coś jeszcze" polega na rozwarstwieniu rynku, na którym dla większości klientów ceny kolumn z serii Q są już maksymalnymi, jakie mogą zaakceptować, ale dla pozostałej mniejszości nie jest wielkim problemem kupienie Reference.
Ale jest też inny powód jej istnienia, lub co najmniej jej istnienie jest okazją dla KEF-a do pokazania swoich kolumn w nieco innej perspektywie. Seria XQ, chociaż cenowo i technologicznie znajduje się pomiędzy iQ a Reference, ma swój zupełnie indywidualny charakter poprzez całkowicie inny pomysł wzorniczy.
Między kolumnami serii iQ i Reference widać w tej dziedzinie silne powinowactwo; ich obudowy mają wygięte, zbiegające się ku tyłowi ścianki, kształt znany dzisiaj z wielu kolumn innych firm, a seria XQ idzie własną drogą, pozwalającą lepiej się wyróżnić. XQ są bardziej awangardowe, designerskie, lifestylowe, ale mimo użycia tych paskudnych dla polonistów i audiofilów zapożyczeń (sojusz dość egzotyczny, wziąwszy pod uwagę nasze słownictwo "odsłuchowe"), XQ wyglądają naprawdę fajnie (tym razem ogólnikowy kolokwializm).
XQ10 nowoczesnością formy plasują się na antypodach względem oldskulowego Compassa 1.5, na ich tle nawet wielokierunkowe pochyłości Soavo 2 wyglądają dość klasycznie. A przecież kształt XQ10 nie jest bardzo skomplikowany - to przykład, jak "prostą kreską" (chociaż w tym przypadku nie dosłownie), ale przy odrobinie talentu, można uzyskać bardzo ciekawy, przyjemny dla oka rezultat.
Wszystko co się tu dzieje, to tylko lekkie wygięcie bocznych ścianek (której jednak nie łączą się z tyłu), ale przede wszystkim rzadko spotykane wygięcie dolnej i górnej.
Ważnym elementem jest też front - zasadniczą płytę z MDF-u przykrywa gruby aluminiowy panel, który wygląda efektownie również na sfazowanych krawędziach zewnętrznych, jak też wokół głośnika i otworu bas-refleks.
Wszystkie pozostałe powierzchnie pokryte są lakierem fortepianowym - i chociaż nie przepadam za tym najmodniejszym teraz rozwiązaniem plastycznym, to w tym przypadku sprawdza się ono doskonale.
Błyszczą się też głośniki, wszystko razem wygląda efektownie i estetycznie. XQ10 nie zaimponują tylko wielkością i masą. Są w tej grupie wyraźnie najmniejsze, są blisko granicy, za którą monitory zaczynamy nazywać minimonitorami.
Są również wersje wykończone naturalnym fornirem (ale też polakierowane na wysoki połysk) i tutaj znowu pojawia się ciekawostka. Nie chodzi nawet o sam wybór i rodzaj oklein - raptem dwóch - ale o ich drobiazgowy opis podawany przez producenta, podobny do opisu dań w dobrych restauracjach.
"Wyróżniający się rysunek małych ciemnych zakrętasów wychodzących z bogatego, satynowego bursztynowego połysku..." (to tylko fragment o wersji klon-ptasie oczko), albo: "Zmieniający się od jasnego do ciemnego czerwonawy brąz z głębokim naturalnym połyskiem i wplecioną ziarnistością, drewno to pochodzi z najlepszych źródeł w Afryce i na Madagaskarze..." (o mahoniu "Khaya").
Taka nie tylko plastyczna, ale i literacka oprawa wskazuje, jak ważny w serii XQ jest wygląd i klimat ekskluzywności. Takie szykany robią wrażenie na wielu klientach, działają na wyobraźnię, wywołują chęć posiadania czegoś tak specjalnego.
Specjalna jest też technika. Gdzieś napisałem "głośniki", a tu przecież widać tylko jeden głośnik... audiofile oczywiście nie dadzą się nabrać, a może nawet już ze znudzeniem czytają takie żarty, ale świeżym adeptom - na których wszyscy przecież bardzo liczymy! - wyjaśniam, że przetworniki są tu dwa - dwa w jednym - ponownie spotykamy sztandarowe rozwiązanie KEF-a, czyli koncentryczny układ o firmowej nazwie Uni-Q. To już jego kolejna generacja, w wariancie przeznaczonym specjalnie dla konstrukcji serii XQ.
19 mm kopułka, tak jak w kilku poprzednich wersjach, jest aluminiowa, ale uwagę zwraca umieszczona przed nią nietypowa soczewka akustyczna, z racji swojego kształtu nazwana przez KEF-a "mandarynką". Do tej pory KEF unikał stosowania takich korektorów, które choć mogą poprawiać charakterystyki kierunkowe, to wprowadzają też pewne niekorzystne, pasożytnicze zjawiska.
Ale Uni-Q rządzi się swoimi prawami (i to wieloma) - poza korzyściami płynącymi z takiego koncentrycznego układu przetworników są też minusy, skupiające się właśnie w warunkach promieniowania głośnika wysokotonowego; po pierwsze kopułka znajduje się w relatywnie płytkiej - ale jednak - tubie, utworzonej przez membranę nisko-średniotonową, co na pewno nie pomaga w szerokim rozpraszaniu, po drugie nie można uniknąć powstania krawędzi na połączeniu membrany nisko-średniotonowej z jej cewką - krawędzi otaczającej kopułkę, krawędzi która będzie wywoływała odbicia fal bardzo krótkich, ale leżących jeszcze w pasmie akustycznym.
Stąd zwykle na charakterystykach Uni-Q pojawiają się nierównomierności w najwyższej oktawie. W tej trudnej sytuacji dobra soczewka może więcej poprawić niż popsuć, a jednocześnie będzie chronić przed uszkodzeniem mechanicznym kopułki.
O sygnalizowanych zaletach Uni-Q i w ogóle o zasadzie działania tego układu nie będę tutaj pisał, bo odkładam to na inną zbliżającą się okazję - za miesiąc, może dwa, opublikujemy test Reference 203/2.
Membrana nisko-średniotonowa błyszczy się jak metalowa, jest jednak jakimś kompozytem na bazie polimeru, może z domieszką metalu - tyle pamiętam z ostatnich generacji Uni-Q. Producent, w materiałach informacyjnych tak wyczerpujących w zakresie opisu fornirów, nie zająknął się na ten temat ani słowem! Kosz jest odlewany, a układ magnetyczny ekranowany.
Obudowa jest ciekawa i ładnie wykończona, pod względem konstrukcyjnej solidności również "spełnia normę". Jej front ma grubość tylko 2 cm - ale to "tylko" w porównaniu do niektórych wyczynów w tym teście, a dla małego monitora całkiem dobrze.
Obudowa jest ponadto wzmocniona poziomym wieńcem. Otwór basrefleks ma przekrój zmodyfikowany kolejnym czysto wzorniczym zabiegiem - jest "dociśnięty" do głośnika.
Jak na bas-refleks, obudowa jest bardzo silnie wytłumiona, prawdopodobnie parametry głośnika nie były optymalne dla działania klasycznie strojonej obudowy z otworem, stąd też równie korzystną opcją może okazać się zamknięcie obudowy znajdującą się na wyposażeniu zatyczką z pianki.
Dla poparcia tej propozycji dodajmy, że LS3/5a miały obudowę zamkniętą... Na wstępie napisałem, że XQ10 i LS3/5a to zupełnie inna technika - poza jednym wyjątkiem: tak jak wtedy, tak i teraz KEF stosuje bardzo rozbudowane filtry, jakby w ogóle nie biorąc pod uwagę opinii, że im więcej obwodów i elementów, tym więcej pasożytniczych rezonansów, strat itp.
W tej sytuacji (budżet i brak miejsca) jakość elementów nie jest bezkompromisowa, znajdujemy więc trochę cewek rdzeniowych i elektrolitów, chociaż w krytycznych miejscach mamy polipropyleny i cewki powietrzne. A ponieważ KEF-owi też nie można odmówić doświadczenia i oparcia się na rzetelnej inżynierii, więc kto wie... kto ma rację?
Odsłuch
Przy całym szacunku dla techniki KEF-a i jego dotychczasowych osiągnięć brzmieniowych, dawno nie słyszałem tak przyjemnie, tak płynnie grających głośników tej firmy w tym zakresie ceny.
Ich brzmienie jest nieprzekombinowane, niekunktatorskie, nie ma ani trochę nalotu mechaniczności, suchości czy twardości, a takie rysy można było dostrzec w poprzednich konstrukcjach. XQ10 gra bardzo świeżo, komunikatywnie, dźwięcznie.
Bardzo dobra spójność nie jest okupiona ujednorodnieniem barwy, skupieniem ciężaru na środku pasma i przymknięciem wysokich tonów, a odwrotnie, mamy swobodne naświetlenie wszystkich dźwięków, z chyba nawet lekka tendencją do wyeksponowania góry pasma.
Ten zakres sam w sobie jest tak wyborny, jak jeszcze nigdy w KEF-ie nie był. Charakter wysokich tonów w konstrukcjach KEF-a - tych wyposażonych w moduł Uni-Q - do pewnego stopnia płacił rachunek za inne zalety, wynikające z działania koaksjalnego układu przetworników.
Kolejne generacje Uni-Q poprawiały ten brzmieniowy "szczegół", ale do tej pory nie wyzwalały się do końca z ograniczeń, jak się zdawało, naturalnych i zrozumiałych. Coś za coś, jak zwykle. I być może nadal w brzmieniu wysokich tonów pozostaje coś niepożądanego, ale tego czegoś ja już nie słyszę, a w każdym razie nie oceniam negatywnie.
Owszem, słyszę coś specyficznego, ale korzystnego - jakby chcąc nadrobić zaległości, XQ10 grają z polotem, z powietrzem, z zaskakująco przyjemną i jednocześnie prawidłową metalicznością.
Zwykle dla niechcianej, źle kojarzącej się metaliczności dorabiamy usprawiedliwienia - że przecież wiele instrumentów ma metaliczne wybrzmienie itp. Ale zamiast usprawiedliwiać, zwykle wolelibyśmy po prostu inne brzmienie, wolne od takich "powabów".
Bo najczęściej skłonność głośnika do metaliczności wcale nie służy wiernemu przetwarzaniu, gdyż nie odzwierciedla oryginalnego brzmienia instrumentu, a narzuca własny charakter, własną metaliczną interpretację - tak jakby kolorować czarno-białe zdjęcie fałszywymi barwami.
Natura jest kolorowa, ale gdybyśmy nie mogli robić kolorowych zdjęć, wierniej byśmy ją przedstawiali na zdjęciach czarno-białych, niż kolorując liście na niebiesko, a niebo na zielono.
Tak niestety działają słabe metalowe kopułki, podczas gdy kopułki tekstylne, wraz z ich coraz lepszą jakością, przechodzą od stylu monochromatycznego do coraz lepszego nasycenia prawidłowymi barwami, co potrafią też kopułki metalowe - ale tylko te najlepsze. Do czego zmierza właśnie XQ10.
Blachy, jak nigdzie indziej, miały nie tylko mocne, dźwięczne uderzenie (co jest domeną kopułek metalowych), ale też bardzo bogate spektrum wybrzmienia, pełne drobin, mikrodetali na granicy słyszalności, przechodzących w akustyczną atmosferę - co z kolei charakteryzuje dobre tweetery tekstylne.
I ośmielam się stwierdzić, że w tym zakresie XQ10 nie są ani trochę słabsze od Focusów 140, których tweeter też jest bardzo mocną bronią, jest wręcz sensacyjnie dobry - chociaż w przypadku Dynaudio jest to sensacja jakby trochę bardziej spodziewana... I w związku z tym nie da się ukryć, że KEF i Dynaudio dystansują konkurencję w tym aspekcie brzmienia.
KEF nawet jeszcze lepiej niż Dynaudio połączył górę pasma ze średnicą - zakresy te tworzą jednak nie nudny, jednobarwny monolit, ale są przebogatym źródłem zróżnicowanych, separowanych, soczystych informacji. To musi się podobać.
Ale wreszcie to, co nie musi, chociaż też może, co w jakimś stopniu jest na pewno ceną za tak efektowne wyeksponowanie górnej części pasma: brzmienie XQ10 nie ma dużej masy, nie ma powagi i autorytetu płynącego z generowania dużych pozornych źródeł dźwięku.
I wcale nie dlatego, że słaby jest sam bas, który pojawia się w dobrych proporcjach, a w jego charakterze nie ma nic szczególnego - przeciętniak w dobrym tego słowa znaczeniu, tyle że nie taki wodzirej, jak zakres wysokotonowy.
Wystarczyło, że "niższy środek" trochę ustąpił, a dźwięk zrobił się właśnie lekki, przestrzenny, szybki, błyszczący, a wciąż pozostaje niemęczący, nieprzejaskrawiony, frapujący naturalnością i spójnością.
Andrzej Kisiel