Kolumny tej firmy nie były tak dostępne i popularne, jak przysłowiowe już "Technicsy", a jednak ich sława musiała dotrzeć do Polski. Firma miała czas, aby na tę sławę zapracować - istnieje już ponad 60 lat, niewiele jest gwiazd starszych od niej i wciąż obecnych na scenie - ale jest wśród nich Paul McCartney, który ostatnio występował na reklamach JBL-a, oczywiście nagłaśniając od lat swoje koncerty amerykańskim sprzętem.
JBL długo rozwijał skrzydła na estradach, na przeróżnych obiektach otwartych i zamkniętych, wymagających nagłośnienia, w studiach, w instalacjach kinowych, wreszcie w domowych systemach Hi-Fi, stając się marką doskonale rozpoznawalną na całym świecie - każdy gdzieś się z nią spotkał, nawet jeżeli nie miał jej w domu ani nie widział w najbliższym salonie sprzedaży.
Jest przy tym firmą wyjątkową, bowiem nie znam żadnej innej, która choćby w połowie była tak aktywna w tak różnych segmentach. Jest to trudne, bo wymaga nie tylko zupełnie różnych produktów, ale też różnych kanałów dystrybucji, promocji itp. JBL poczuł się jednak na tyle silny, aby działać na wielką skalę, wykorzystując jako atut prosty fakt: Doświadczenie i wiedza elektroakustyków, opanowane technologie, zasoby materiałowe, mogą być użyte w projektowaniu i produkowaniu bardzo różnych głośników oraz zespołów głośnikowych.
Dochodzi do tego jeszcze jeden element - propagandowe wspomaganie pozycji na rynku hi-fiprzez pozycję na rynku profesjonalnym. Argument, że firma, która jest autorytetem dla zawodowców - nagłośnieniowców, inżynierów dźwięku, wreszcie samych muzyków - zna się na rzeczy, nie może zostać zlekceważony, nawet gdy audiofile znajdą i na tę okazję jakieś "ale".
Czy działa to i w drugą stronę, i czy w materiałach promocyjnych kierowanych na rynek profesjonalny JBL powołuje się na swoje osiągnięcia w domowym hajfaju, a zwłaszcza w hi-endzie? Nie wiem... I tak doszliśmy do hi-endu.
Zanim jednak przejdziemy wprost do testowanych kolumn JBL Everest DD66000, najdroższej pozycji w "domowej" ofercie JBL-a, wspomnijmy, co dzieje się na drugim jej skraju. Od kilku lat JBL dostarcza już nie tylko zespoły głośnikowe, ale też odważnie, a nawet ryzykownie, wprowadził do sprzedaży z natury małe, niedrogie, z wysoką jakością brzmienia mające niewiele wspólnego, urządzenia dedykowane generacji Apple - najróżniejsze "stacje muzyczne" (w tym dokujące, ale już także bezprzewodowe).
Rynek na te "dobra" jest ogromny, możliwości produkcyjne JBL-a również, podobnie jak jego renoma... którą można jednak łatwo stracić (przynajmniej w oczach audiofilów), wchodząc na rynek masowy.
Marka przestanie być kojarzona wyłącznie ze swoją główną specjalnością, a specjalizacja w tej dziedzinie - zespołów głośnikowych - to przecież dla wielu audiofilów niemal warunek, którego spełnienie pozwoliło zaistnieć tak wielu firmom amerykańskim i europejskim.
W tej sytuacji tym większe znacznie ma produkt referencyjny, który przywraca ogólną równowagę, przypomina o korzeniach, reputacji i maksymalnych możliwościach firmy.
Produkt ten musi być dobrze przemyślany, bo nie jest to po prostu flagowiec jednej z wielu firm głośnikowych, ale zupełnie wyjątkowej - i on sam musi był wyjątkowy, monumentalny, a zarazem mieć głęboki sens, musi jasno nawiązywać do firmowej tradycji i wszechstronności.
Zawiera więc elementy, które są dla JBL-a specyficzne właśnie dlatego, że producent ten działa również na rynku profesjonalnym i pewne rozwiązania stamtąd zapożyczone uważa i chce przedstawiać jako lepsze od rozwiązań, jakimi posługują się "zwykli" producenci domowego sprzętu audio, nawet tego najdroższego, nawet droższego od JBL Everest DD66000...
JBL stawia warunki
Dlatego kolumny JBL Everest DD 66000 wyglądają tak niesamowicie i nie ma w tym żadnego przypadku, żadnej przesady, żadnej pomyłki, żadnych żartów, żadnego przymilania się i umizgiwania, żadnego podporządkowania aktualnym trendom - to użytkownik, chcąc mieć te kolumny, musi nie tylko wyłożyć sporą sumkę, ale i podporządkować się ich wielkości.
To JBL stawia warunki: chcesz mieć nasze najlepsze kolumny, musisz zaakceptować je takimi, jakie są, a są takie, aby grały najlepiej wedle naszej koncepcji, która w bezkompromisowym wydaniu nie podlega negocjacjom i ustępstwom. Ale na biednego nie trafi, a niebiedny nie będzie przecież wpychał takich kolumn do kilkunastometrowego pomieszczenia.
Ludzie z taką kasą mają też duże salony, a jeżeli rządzi w nich architekt wnętrz, to niech przyjmie do wiadomości, że ma teraz zadanie godne profesjonalisty - wkomponować profesjonalne kolumny. A jeżeli warunki dyktuje żona lub inna kobieta, która nie godzi się na "takie szafy", niech staną bez jej zgody... W końcu jeżeli żadna z tych opcji nie wchodzi w grę, do gry wejść muszą zupełnie inne kolumny.
Konkstrukcja JBL Everest DD66000
Układ i rodzaj przetworników, a także wielkość i proporcje obudowy są absolutnie niezwykłe dla sprzętu domowego, choć chyba dla każdego będą czytelne konotacje ze sprzętem profesjonalnym - nagłośnieniowym. Czy taka koncepcja - przeniesienia do sprzętu domowego rozwiązań ze sprzętu estradowego - jest stuprocentowo słuszna, czy nie ma słabych punktów?
To inna sprawa, lecz jeżeli już została przyjęta, to konstrukcja kolumn JBL Everest DD66000 staje się całkowicie wytłumaczalna. W dodatku, jeżeli JBL Everest DD66000 nie zostaną zdyskwalifikowane na podstawie pierwszego wrażenia i wniosku, że są o wiele za duże, to po chwili zaczną się podobać - ostatecznie nie jest to wcale prosta skrzynia, ale świetnie wykombinowana bryła, doskonale dopasowana do trudnej roli akustycznej, jaką musi pełnić, jednocześnie pokazująca świetny pomysł wzorniczy.
Oczywiście, prawie metr szerokości nie stopnieje na skutek jakichkolwiek wizualnych sztuczek, lecz kolumny JBL Everest DD66000,stają się całkiem eleganckimi i ciekawymi "meblami".
Clou tego pomysłu polega na ustaleniu takiego obrysu głównej części obudowy w rzucie pionowym, w którym front jest "wcięty" dwoma łukami, biegnącymi od zewnętrznych krawędzi do środka, odpowiadającymi wymaganej krzywiźnie bocznych ścianek tuby średnio-wysokotonowej.
To ona w dużym stopniu rządzi wielkością i kształtami obudowy - określa potrzebną szerokość, odpowiednią również dla pary 15-calowych niskotonowych, jak też wyprofilowanie frontu, zdecydowanie poprawiające atrakcyjność całej bryły, mimo że dużą część tego wyprofilowania zasłania moduł przetworników niskotonowych.
Aby zwiększyć objętość i zmieścić głębokie kosze tych głośników, "wnękę" między łukami wypełniono, a panel, do którego są instalowane głośniki niskotonowe, jest z kolei lekko wypukły, podobnie jak poziome krawędzie tuby średniotonowej; od góry segment niskotonowy kończy się właśnie dolną krawędzią tuby, na dole nie sięga do samej podłogi, pozwalając "ujawnić się" wklęsłości na wysokości ok. 10 cm, co nadaje sylwetce odrobinę lekkości.
Według bardziej konwencjonalnego schematu zaprojektowano K2, ale w ich układzie jest tylko jeden 15-calowy woofer, a tuba średniotonowa ma wyraźnie mniejszą powierzchnię wylotu. Projekt JBL Everest DD66000 "idzie na całość", jak się wydaje, przede wszystkim w kierunku wykreowania bezkompromisowej tuby średniotonowej. Pójdźmy więc dalej jej tropem. Ale... po co pisać dwa razy to samo.
Polski dystrybutor JBL-a przedstawia tłumaczenie obszernego firmowego opisu ("White Paper"), które jest dostępne dla wszystkich pod adresem: http://www.jbleverest.com/Everest.html, a ponieważ redaktorzy "Audio" pomagali w tłumaczeniu tego tekstu, więc niezależnie od oczywistego "marketingowego" stylu, jest on wolny od błędów merytorycznych.
Nie ma sensu przepisywać stamtąd wszystkiego, przedstawimy tylko najważniejsze i najciekawsze wątki, a także własne komentarze. Czasami jednak najlepsze będą cytaty, których dla płynności narracji nie będę brał w cudzysłów. W końcu... to moje tłumaczenie.
JBL unika określenia "głośnik tubowy", jako że zdewaluowało się ono na skutek nazywania w taki sposób głośników, które nie są "prawdziwymi" głośnikami tubowymi, a jedynie konwencjonalnymi przetwornikami, tyle że z dodanymi tubowymi profilami.
W "prawdziwym" głośniku tubowym, za tubą ukrywa się "driver" działający na nieco innej zasadzie - z komorą sprzęgającą (kompresyjną) i korektorem fazy między membraną a wlotem tuby. Właśnie takie głośniki, dla odróżnienia od głośników quasi-tubowych (które nie mają "kompresyjnych driverów"), JBL nazywa głośnikami kompresyjnymi.
Pod dużą zaślepką na froncie obudowy znajdują się dwie wnęki, wypełnione głównie zaciskami, pozwalającymi na ustawienie różnych konfiguracji.
JBL Everest DD66000 - przetwornik i membrana
Przetwornik typu 476 Be ma membranę berylową o średnicy aż 10-cm, połączoną z cewką o takiej też średnicy, nawiniętą płaskim drutem i poruszającą się w bardzo silnym polu neodymowego, 8-segmentowego układu magnetycznego.
Zastosowano znany sposób redukcji indukcyjności cewki (a jej duża średnica generuje wysoką indukcyjność), aby nie tracić na czułości (czyli osiągnąć wyższy poziom charakterystyki) w zakresie najwyższych częstotliwości - zapewnia to miedziana nakładka nabiegunnika, która pomaga również chłodzić cewkę.
Przeprowadzono staranne strojenie wszystkich minikomór, jakie znajdują się w wewnętrznej konstrukcji głośnika, aby ich rezonanse nie psuły gładkiej charakterystyki w zakresie średnich częstotliwości.
Koordynacja fazowa fal promieniowanych przez różne fragmenty 10-cm membrany jest kontrolowana przez układ korektora fazy z czterema slotami prowadzącymi ciśnienie do 38-mm wlotu tuby; następnie fala zostaje wzmocniona w profilu Bi-Radial.
Tak duża i cienka (0,05 mm) membrana berylowa to spory sukces technologiczny, niezależnie od zalet mechanicznoakustycznych (doskonała relacja sztywności do masy - ta wynosi tylko 2,1 g). Dzięki temu, nawet przy tak dużej średnicy membrany i tak dużym wylocie tuby, było możliwe uzyskanie górnej częstotliwości granicznej (tego przetwornika) przy 20 kHz.
Dlatego głośnik znajdujący się powyżej, nie bez powodu jest nazywany superwysokotonowym - pracuje dopiero od 20 kHz aż do 50 kHz. Również on ma membranę berylową, oczywiście znacznie mniejszą, 25-mm, o masie tylko 0,1 g. Aby nie obciążać układu drgającego, prowadząca membranę cewka jest nawinięta bez karkasu.
Wracając do głównej tuby - przepraszam, przetwornika kompresyjnego - jest wyśmienitym i bardzo praktycznym rezultatem to, że potrafi on "dociągnąć" aż do 20 kHz; gdyby był to przetwornik mniejszy, byłoby to łatwiejsze, nie byłoby takim wyczynem, ale mniejszy być nie mógł, ponieważ nie jest to przetwornik tylko dla częstotliwości wysokich, ale i dla średnich - przynajmniej w takim stopniu, w jakim wymagają tego zastosowane 15-calowe przetworniki niskotonowe, z których jeden wypada nazwać... nisko-średniotonowym. 15-calowy nisko-średniotonowy?
Jak zwał, tak zwał. Chodzi o fakty. Częstotliwość podziału między jednym z przetworników 15-calowych (dlaczego jednym, o tym zaraz) a "tubokompresorem" wynosi 700 Hz. To częstotliwość ustalona prawdopodobnie "na styk" (na co wskazują również 24-decybelowe nachylenia zboczy z obydwu stron) - 15-calowy nie powinien już wyżej, tuba nie mogła już niżej. Zwykle konstruktor ma jakieś pole manewru, czasami bardzo duże dla ustalenia częstotliwości podziału, a tutaj było ono bardzo małe.
Tuba musiała być tak duża, aby zejść do 700 Hz z odpowiednią skutecznością (wymiary tuby determinują jej dolną częstotliwość graniczną, poniżej której charakterystyka szybko opada). Podziały w typowych układach dwudrożnych, między nisko-średniotonowym a wysokotonowym, z reguły leżą o wiele wyżej (2-3 kHz), a w układach trójdrożnych, między niskotonowym a średniotonowym, zwykle są niższe od 700 Hz. Jednak żadna norma nie określa, jakie są granice umownie "średnich" tonów i przy jakiej częstotliwości podziału powinniśmy głośnik nazywać niskotonowym, a przy jakim - nisko-średniotonowym.
Można się chyba jednak zgodzić, że 700 Hz leży po prostu w zakresie średnich tonów, a nie jest granicą między niskimi a średnimi; jeżeli tak, to dochodzący do 700 Hz przetwornik pracuje jako nisko-średniotonowy, a duży "tubokompresor" - jako średnio-wysokotonowy. Nie wiem, czy w ogóle wypada to wyjaśniać... Jednak wyjaśnię.
Otóż konstruktor nie celuje z podziałami w konkretne częstotliwości, związane z granicami między umownymi zakresami niskich, średnich i wysokich częstotliwości, lecz dobiera je pod kątem stosowanych przetworników (chociaż przetworniki też wybiera z myślą o zrealizowaniu jakiejś koncepcji), ale nawet gdy już wie, że optymalny podział będzie w okolicach np. 700 Hz, to też nie dąży do ustalenia go dokładnie przy tej częstotliwości - nie ma bowiem ku temu żadnego powodu; dokładna wartość częstotliwości podziału "wyjdzie w praniu", na przecięciu charakterystyk poszczególnych sekcji filtrowanych tak, aby uzyskać dobrą charakterystykę wypadkową i przy spełnieniu innych koniecznych warunków (np. niezagrażania zbyt wysoką mocą).
Dojrzyjmy więc w kolumnach JBL Everest DD66000, nie tylko niezwykłą formę obudowy i wyjątkowe przetworniki, ale także ich unikalny układ elektryczno-akustyczny, który ma się wywodzić z konstrukcji JBL-a sprzed pół wieku - dwudrożnych, ewentualnie rozwiniętych o przetwornik najwyższych częstotliwości (ale pracujący już powyżej 8 kHz, bowiem ówczesny wysokotonowy "kończył" przy 8 kHz, a nie przy 20 kHz).
Wspomniałem, że tylko jeden z dwóch 15-calowych przetwarza do 700 Hz, czym więc się zajmuje drugi? Jest dokładnie taki sam, ale niżej filtrowany, już powyżej 150 Hz, jednak łagodnie, z nachyleniem 6 dB/okt., aby nie wprowadzać zbyt dużego przesunięcia fazowego w stosunku do sąsiedniego przetwornika, filtrowanego wyżej (schemat działania podobny, jak w układach dwuipółdrożnych).
Gdyby obydwa pracowały do 700 Hz, mogłyby między nimi powstawać interferencje w pobliżu tej częstotliwości, bo przecież rozsunięcie głośników jest znaczne, a kolumny mogą zostać ustawione tak, że jeden z nich będzie znajdować się bliżej słuchacza niż drugi.
Ktoś może się jednak zdziwić, że 15-calowy głośnik "ma prawo" pracować aż do 700 Hz. Czemu nie, skoro na co dzień spotykamy się z tym, że głośniki o dwa razy mniejszej średnicy są filtrowane... nawet cztery razy wyżej.
Oczywiście, gdy głośnik jest z premedytacją projektowany do roli niskotonowego, wówczas nawet przy mniejszej średnicy nie powinien być filtrowany tak wysoko. Ale sama średnica membrany głośnika 15-calowego pozwala mu przetwarzać nawet do okolic 1 kHz.
Kłania się tutaj charakterystyczna membrana, jaką widzimy w wielu kolumnach JBL-a, z koncentrycznymi przetłoczeniami, które pozwalają membranie w sposób "kontrolowany" się odkształcać ("dzielić się") w zakresie częstotliwości średnich, gdzie nie może już utrzymać pracy według zasady "sztywnego tłoka".
Prawdę mówiąc, takie przetłoczenia mają niewielki sens w typowych, nowoczesnych konstrukcjach, gdzie mniejsze głośniki niskotonowe są filtrowane znacznie niżej; natomiast tutaj mają swoje zadanie. Dlatego właśnie dawniej były częściej spotykane u innych producentów, ponieważ popularniejsze były układy dwudrożne z dużymi nisko-średniotonowymi (do dzisiaj to rozwiązanie jest szeroko stosowane w sprzęcie nagłośnieniowym).
Umieszczenie głośników 15-calowych w poziomie, a nie w pionie, rodzi jeszcze jeden problem do rozwiązania. Obydwa razem nie powinny przetwarzać średnich częstotliwości - więc jeden jest filtrowany. Ale który to powinien być? Ten znajdujący się bardziej na zewnątrz, czy do wewnątrz układu stereofonicznego?
Kolumny nie są oznaczane jako lewa i prawa, więc gdyby obydwie były zestrojone jednakowo, cały układ stereofoniczny nie byłby symetryczny. Dlatego wprowadzono przełączniki, ustawiające filtrowanie prawidłowe albo dla lewej, albo dla prawej kolumny - i już sam użytkownik musi z tym zrobić porządek.
Głośnik znajdujący się bliżej środka, a więc bliżej słuchacza (o ile kolumny nie są skręcone wprost na miejsce odsłuchowe), jest nisko-średniotonowy, a ten na zewnątrz - niskotonowy.
Przetwornik kompresyjny (tubowy), potrafiący przetwarzać zakres 700 Hz - 20 kHz, jest czymś wyjątkowym i wygląda też pięknie (o ile się nie boimy tub w ogóle...). Superwysokotonowy, sięgający 50 Hz - nomen omen, super. Głośnik niskotonowy, przetwarzający do 700 Hz, to jednak nic specjalnego...
oczywiście najważniejsze jednak jest, jak radzi sobie z najniższymi częstotliwościami. Tutaj porównywaczy katalogowych parametrów spotka duże rozczarowanie. Producent podaje bowiem pasmo kolumn JBL Everest DD66000, jako 45 Hz - 50 kHz, przy częstotliwościach granicznych ustalonych przy spadku -6 dB, a spadek -10 dB ma się pojawić przy 32 Hz (w warunkach komory bezechowej). "Tylko" na to stać parę 15-calowych? Pojawia się tu wyraźny wpływ sposobu projektowania głośników profesjonalnych.
Oto podsumowanie firmowego opisu przetwornika niskotonowego: "Wszystkie elementy składają się na projekt głośnika niskotonowego, którego zniekształcenia są na bardzo niskim poziomie niezależnie od poziomu wysterowania, wytrzymałość jest bardzo wysoka, a kompresja zredukowana. Głośnik taki radzi sobie doskonale z każdym sygnałem". Potwierdza się - nie ma tu nic w rodzaju: "głośnik taki sięga częstotliwości infrasonicznych".
W pomieszczeniu odsłuchowym, na skutek odbić od ścian, najniższe częstotliwości i tak zostaną wzmocnione i można się spodziewać, o ile nie dobrze wyrównanej charakterystyki (bo będą zaburzać ją rezonanse pomieszczenia), to wysokiej energii, na poziomie charakterystyki z głównej części pasma, aż do częstotliwości, przy której pojawia się właśnie spadek -10 dB.
Wciąż można kwękać, że 32 Hz to nie 20 Hz, a niektórzy chcieliby nawet 16 Hz, jako że w niektórych źródłach taką wartość podają jako dolną granicę pasma akustycznego albo najniższy ton wielkich organów... Ale już gitara basowa ma najniższy ton przy ok. 41 Hz. JBL Everest DD66000, są bardziej gitarowe niż organowe - to prawda.
Jeżeli przygotujemy tak dużą powierzchnię membrany, a tym bardziej dwóch membran, jaką widać w JBL Everest DD66000 i zrezygnujemy z bicia rekordu najniższej częstotliwości rezonansowej, nie znaczy to wcale, że potencjał takich głośników zostanie zmarnowany - można go wykorzystać na wiele innych sposobów, też ważnych dla naturalnego brzmienia.
Jeżeli pewnym wzorcem dla JBL-a jest estrada, to nic dziwnego, że idzie w kierunku przez siebie przedstawionym, a nie w stronę 20 Hz. W zamian za najniższą oktawę, w której muzyka pojawia się przecież bardzo rzadko, otrzymujemy inne zalety.
Jeżeli układ drgający będzie zawieszony na mniejszej podatności, czyli zostanie ustalona wyższa częstotliwość rezonansowa, wówczas sygnały bardzo niskich częstotliwości nie będą efektywnie przetwarzane, ale też nie będą w stanie "rozbujać" układu drgającego - nie trzeba więc tworzyć układu gotowego do pracy z bardzo dużymi amplitudami, nie tracąc wytrzymałości (maksymalnej mocy elektrycznej, jaką można dostarczyć). A to oznacza kilka korzyści.
Nie wchodząc w szczegóły konstrukcyjne, przy określonej sile układu magnetycznego można osiągnąć wyższą efektywność. Jak wynika z dość szczegółowych danych, różnica między wysokością cewki a wysokością szczeliny wynosi tylko ok. 10 mm, co daje niewielką liniową amplitudę, jak na 15-calowy głośnik (tylko +/- 5 mm).
Producent pisze co prawda: "Wszystkie składniki systemu zawieszenia są bardzo wytrzymałe mechanicznie i przygotowane do liniowej pracy z dużymi amplitudami", lecz sam układ cewka-szczelina chyba nie pozwoli na bardzo duże wychylenie liniowe (czyli takie, w ramach którego mamy stałą siłę Bxl). Ale uwaga - cewka jest tutaj krótsza od wysokości szczeliny (30,5 mm vs 41 mm).
Oznacza to, że zastosowano charakteryzujący się niskimi zniekształceniami, ale i ogólnie niższą efektywnością układ: krótka cewka - długa szczelina. Jeżeli w takiej sytuacji udało się uzyskać powyżej 90 dB, to pięknie.
Służy temu również bardzo silny i stabilny magnes Alnico (aluminium-nikielkobalt), chłodzony wraz z cewką miedzianymi pierścieniami (linearyzującymi impedancję) i systemem wentylującym, prowadzącym powietrze spod nakładki przeciwpyłowej przez szczelinę (a więc wzdłuż cewki) do otworów w tylnej płycie, wreszcie radiatorem. Tak zbudowany układ magnetyczny waży aż 16 kg!
Wracając do umiarkowanej amplitudy, pozwala ona także na przygotowanie delikatniejszego górnego zawieszenia (mimo że cały układ zawieszenia jest "sztywniejszy", ale o mniejszej podatności decyduje głównie dolny resor), które dzięki temu wprowadza mniejsze tłumienie (poprawa dynamiki) niż "tłuste" zawieszenia głośników stosowanych w subwooferach. Zastosowano tutaj niskostratną piankową gumę o gęstości zbliżonej do zawieszeń piankowych, ale o długowieczności solidnej gumy.
Kolumny domowe z reguły nie są wyposażane w regulacje, a tym bardziej w regulacje bardzo rozbudowane - znane wyjątki są wyjątkami, a więc potwierdzają regułę. Po okresie zamiłowania do regulowania wszystkiego, co się da, w oszałamiająco szerokich zakresach przyszło opamiętanie, którego skrajną formą jest całkowite odrzucenie regulacji - dobrze zestrojony sprzęt ma mieć ostatecznie zdefiniowane brzmienie.
To jednak fałszywe mniemanie, że brzmienie systemu można precyzyjnie określić na etapie strojenia samych urządzeń - przecież częścią ogólnie rozumianego systemu audio jest akustyka pomieszczenia.
Na dole panelu niskotonowego widać dużą płytę zaślepiającą. Po zdjęciu jej możemy się przestraszyć albo ucieszyć, albo i jedno, i drugie jednocześnie - zależy to od poglądów na temat regulacji. Potężna bateria zacisków i zwor wygląda imponująco, lecz w gruncie rzeczy nie obejmuje praktycznie wielkiej liczby możliwości, to sam sposób przygotowania "regulatorów" - w formie zwor, a nie przełączników - "daje po oczach" złoconymi elementami.
Zwory pozwalają wybrać specjalny tryb bi-ampingowy (na czym on polega - o tym dalej), zmieniać poziom basu, wysokich częstotliwości i ustalić, czy kolumna jest lewa, czy prawa (od tego zależy, który woofer będzie pracował jako niskotonowy, a który jako nisko-średniotonowy). Znajdziemy tam również 9-woltowe baterie zasilające układy polaryzacji kondensatorów w filtrach górnoprzepustowych.
Regulowanie poziomu niskich częstotliwości jest niezależne dla każdego z wooferów, ale różnica poziomu między dwoma dostępnymi pozycjami (Low-High) jest bardzo delikatna -0,5 dB; tak niewielka zmiana jest możliwa poprzez zmianę wartości rezystora w obwodzie równoległym, dzięki czemu żadna dodatkowa rezystancja (poza nieuniknioną, wprowadzaną przez cewkę filtra dolnoprzepustowego) nie jest dodawana szeregowo - a taka nie tylko obniżałaby poziom, ale też podnosiła dobroć, a więc pogarszała odpowiedź impulsową.
Wybór pozycji Bi-Amp oczywiście wymaga również zdjęcia zwor z tyłu, na podwójnym gnieździe przyłączeniowym, ale wprowadza duże zmiany w całym systemie filtrowania. Filtry pracujące przy 700 Hz, zarówno dolnoprzepustowy dla 15-calowego woofera, jak i górnoprzepustowy dla tuby, zostają wyłączone (ominięte), w celu "zrobienia miejsca" dla zewnętrznego filtrowania aktywnego (jeszcze przed końcówkami mocy). Można też filtrowanie niskotonowego pozostawić działające, a z zewnątrz filtrować wysokotonowy - albo odwrotnie.
Inne filtry - "niższego" niskotonowego (150 Hz) i ultrawysokotonowego - pozostają zawsze włączone. JBL pokazuje dokładnie, jakie charakterystyki powinny mieć zewnętrzne filtry (dla 700 Hz), aby użytkownik mógło sobie takie filtrowanie ustawić w jakimś urządzeniu zewnętrznym...
Owszem, są takie, ale JBL nie wskazuje żadnego konkretnego, a to zadanie raczej dla fachowca, a nie użytkownika. Koncepcja ambitna, ale chyba zbyt trudna, i przygotowana nie do końca - czemu nie ma ofercie dedykowanego układu filtrów aktywnych?
W końcu nie ma zmartwienia, to tylko "opcja", można przecież zrobić "zwykły" bi-amping (wykorzystując wszystkie filtry bierne w Everestach, ale wówczas z przodu nie włączamy opcji Bi-Amp!), a w związku z tym oczywiście i bi-wiring.
A pojedyncze okablowanie? No pewnie, na takim robiliśmy test... Everest to bas-refleks, tutaj nie ma wielkich niespodzianek, tuba dla basu byłaby przeogromna, więc oczywistym wyborem staje się układ rezonansowy, który zapewnia wysoką efektywność - z którego zresztą korzysta dzisiaj większość producentów.
Swoje bas-refleksy JBL stroi zwykle dość krótkimi tunelami, aby uzyskać częstotliwości rezonansowe na tyle wysokie, jakie zapewnią wysoki poziom charakterystyki w tym zakresie, kosztem rozciągnięcia pasma (strojenie bardzo niskie nie pozwoli uzyskać niskiego i jednocześnie silnego basu - coś za coś). To też ślad "estradowego" podejścia do sprawy.