Niełatwo krótko zdefiniować, czym jest Audiolab M-DAC - to jakby kilka urządzeń w jednym. Testujemy go przede wszystkim jako przetwornik cyfrowo-analogowy, lecz to swego rodzaju umowa.
Uprawniona, bo jak sama nazwa urządzenia wskazuje, DAC jest tu podstawą, bez niego nie da się wykorzystać żadnej innej funkcji. A są tu jeszcze: wejście USB, wzmacniacz słuchawkowy i elementarny przedwzmacniacz liniowy - czyli regulacja poziomu.
Obudowa Audiolaba M-DAC jest średniej wielkości - to dawny rozmiar "midi", z przednią ścianką o szerokości 244 mm. Duży wyświetlacz wygląda jak OLED, jest ładny i komunikatywny. Odczytamy z niego wybrane wejście, siłę głosu, częstotliwość próbkowania, a także realną, tj. zmierzoną, długość słowa.
Jest też informacja o tym, czy przetwornik zsynchronizował się z napędem ("locked"). Po wybraniu któregoś z dostępnych trybów ustawienia urządzenia, odczytamy także balans między kanałami (numerycznie i graficznie) oraz wybrany filtr cyfrowy.
Gałka służy do ustawiania wielu parametrów, niezależnie od niej są przyciski menu oraz filtra cyfrowego, przyciski zmieniające wejście a także podłużny - charakterystyczny dla Audiolaba - przycisk wyłącznika sieciowego.
Audiolab M-DAC - przyłącza
Na froncie Audiolaba M-DAC, bo gdzieżby indziej, znajduje się też gniazdo słuchawkowe - duży jack. Tył jest równie interesujący: mamy do dyspozycji pięć wejść cyfrowych - dwa elektryczne S/PDIF (24/192), dwa optyczne TOSLINK (24/96) i jedno asynchroniczne USB (24/96).
Są też dwa wyjścia cyfrowe - optyczne i elektryczne - i oczywiście wyjścia analogowe - niezbalansowane RCA, zbalansowane XLR (M-DAC jest w pełni zbalansowany). Gniazda RCA są znacznie wyższej klasy niż cyfrowe.
Audiolab M-DAC - wnętrze
Urządzeniem możemy sterować za pomocą ładnego pilota. Patrząc do wnętrza urządzenia, też trudno się nie ucieszyć. Na dużej płytce znajdziemy znakomitą część cyfrową i równie ambitną analogową.
Sercem przetwornika Audiolab M-DAC jest nowoczesna 32-bitowa kość ESS Sabre ES9018S, stosowana m.in. przez McIntosha. Ma osiem kanałów i jest zintegrowana z odbiornikiem cyfrowym, układem de-jittera, upsamplingiem oraz oversamplingiem.
Jak się dowiadujemy z materiałów firmowych, zaimplementowano w niej jeszcze więcej: m.in. wybór filtra cyfrowego, układ dekorelujący, sprawdzający LSB (dla USB/Windows XP) itp.
Sekcję analogową zbudowano z wykorzystaniem układów scalonych na wejściu i tranzystorów JFET na wyjściu. Te ostatnie pracują w klasie A w układzie CROSS (Current Regulated Output Stage Solution), opatentowanym i licencjonowanym przez firmę Lakewest Audio (firma ta przygotowała także 8200CD oraz DACMagica Cambridge Audio).
Bardzo rozbudowany jest też zasilacz, z wieloma stopniami stabilizacji i aż 29 kondensatorami filtrującymi. Transformator wyprowadzono na zewnątrz do plastikowego pudełka.
Brzmienie
Audiolab M-DAC to funkcjonalnie rozwinięte urządzenie, dlatego przy odsłuchu trzeba przyjąć jakieś priorytety. Dla mnie najważniejsza była praca w roli DAC-a, potem wzmacniacza słuchawkowego i na końcu (opcjonalnie) w charakterze przedwzmacniacza (regulacja siły głosu w domenie cyfrowej).
Ale na sam początek jedna zaskakująca rzecz - na wyświetlaczu przetwornika odczytamy zarówno numer wybranej w napędzie ścieżki, jak i poziom siły głosu na wskaźniku przypominającym stary, dobry magnetofon kasetowy, a także CD-Text. Dobra, przywal czymś jeszcze, bo mi mało...
Myślenie o kupieniu za te pieniądze przetwornika innego niż Audiolab M-DAC jest usprawiedliwione tylko wtedy, jeśli świadomie szukamy innego (niż tutaj) balansu tonalnego. Jeśli chodzi o rozdzielczość i dynamikę, to żeby znaleźć mu godnych rywali, trzeba się przenieść powyżej 10 000 zł.
Tutaj trzeba jednak zaakceptować charakterystyczną barwę. Mamy w niej dużo góry i sporo wyższego basu. Wszystkie zakresy są bardzo czyste, nie kliniczne, ale nienerwowe, niepobudzone ani nieocieoplone.
System nastawiony od początku na szybkość i neutralność może z Audiolabem zagrać zbyt jednoznacznie, zbyt jasno. Wcale nie za lekko, bo choć ten DAC mięcha nie generuje, to jednak okolice 100 Hz są mocne, z uderzeniem i wypełnieniem.
Audiolab M-DAC jest przy tym nieustannie niezwykle rozdzielczy. Każde przejście wyżej w długości bitów (bardziej) czy częstotliwości próbkowania (nieco mniej)odbija się na dźwięku - z hi-res mamy lepiej definiowaną przestrzeń i plastyczność.
Podsumowując: Audiolab M-DAC zaskakuje klasą. Tu nie ma żartów - zarówno wybitna funkcjonalność, jak i bardzo dojrzały dźwięk powodują, że zasługuje on na wielki szacunek. Tym bardziej, że bardzo dobrze gra też z wejścia USB; całkiem dynamicznie, bez spłaszczenia typowego dla dużej liczby innych tego typu wejść.
Po wpięciu słuchawek sygnał na wyjściach analogowych zostaje odłączony. Znowu jest świetnie, nie stosujmy tylko słuchawek o zbyt wysokiej impedancji lub niskiej skuteczności. Niepotrzebny będzie wówczas żaden specjalistyczny wzmacniacz zewnętrzny.
A preamp? Jest nieźle. Jeśli tylko przedwzmacniacz w integrze albo nawet zewnętrzny jest zbyt mało rozdzielczy, a na tym nam zależy, to warto spróbować Audiolaba M-DAC. Nie dostarcza barwy i wypełnienia najlepszych hi-endowych przedwzmacniaczy, lecz za te pieniądze... Rewelacja od A do Z.
Wojciech Pacuła