Zainteresowani takim rozwiązaniem muszą konkretny przypadek "rozpoznać" indywidualnie i ustalić, czy spełnia oczekiwania, czy też nie. Dokładne recepty są różne, bo różne są koncepcje poszczególnych firm, z których każda chce błysnąć oryginalnym pomysłem, mając też określone możliwości. Jednocześnie rynek, zainteresowania klientów i technika zmieniają się tak szybko, że trudno byłoby ustabilizować jeden standard all-in-one na dłuższy czas.
Zawsze "program minimum" systemów all-in-one sprowadzał się de facto do hasła "dwa w jednym" - czyli wzmacniacz i źródło dźwięku. Kiedyś tym źródłem był odtwarzacz CD, dzisiaj "kompakt" też jest mile widziany, ale obowiązkowe stały się mniej lub bardziej rozwinięte funkcje sieciowo-strumieniowe.
Wraz z nimi w urządzeniu pojawia się DAC, w związku z czym możemy też bezpośrednio dostarczać do niego sygnały cyfrowe z zewnątrz, ale uwaga - sam DAC towarzyszący wzmacniaczowi nie wystarczy, aby mówić o all-in-one, bowiem nie jest samodzielnym źródłem dźwięku. Dlatego też tak doposażone wzmacniacze pozostają w kategorii wzmacniaczy. Inne wyposażenie jest już fakultatywne.
Wcześniej tego typu kombajny nie były postrzegane jako rozwiązania najwyższej jakości, która leżała w kompetencjach systemów złożonych z niezależnych, wyspecjalizowanych komponentów. Jednak rosnąca popularność tego typu "integracji", dla wielu użytkowników bardziej atrakcyjnej i wygodniejszej (nie tylko mniej "klocków", ale i mniej kabli), powoduje, że producenci częściej uwzględniają potrzeby (i możliwości finansowe) bardziej wymagających klientów.
Jak na tak wielofunkcyjne cyfrowe urządzenie, tylna ścianka nie przeraża liczbą złączy, jednocześnie obecność złącz analogowych uspokaja audiofilów starej daty.
Nowoczesne rozwiązania zahaczające o pliki i streaming są z natury znacznie bardziej skomplikowane, i chociaż część odbiorców ma z tego frajdę, to dla sporej grupy priorytetowa jest łatwa obsługa. Skondensowanie wielu funkcji w ramach jednego urządzenia nie eliminuje wszystkich trudności, może nawet przynieść kolejne, ale zręcznie wykonane, jest rozsądną opcją.
O ile w przypadku dawnych CD-amplitunerów zalety dotyczyły głównie kompaktowej formy (kto nie dałby sobie rady z podłączeniem i obsługą odtwarzacza CD, tunera oraz wzmacniacza?), o tyle dobre zorganizowanie środowiska sieciowego w jednym urządzeniu jest dla wielu użytkowników w zasadzie warunkiem korzystania z jego dobrodziejstw. Nie każdy wie (i chce wiedzieć), jak zmusić do współpracy zewnętrzny serwer plików, odtwarzacz strumieniowy, komputer...
Ułatwienia, jakie oferują urządzenia all-in-one, stają się więc tak kluczowe, że jakościowe ograniczenia, narzucone przez "zapakowanie" wszystkiego do jednej obudowy, wydają się już drugorzędne.
Musical Fidelity wszedł w sprzęt "plikowy" kilka lat temu, wraz z odtwarzaczem M1Clic, bardzo udanym, skoro nagrodzonym przez EISA. Ten produkt to już jednak historia, a nowe pomysły na strumieniowanie skoncentrowano w serii Encore. Należą do niej uniwersalne źródło M6 Encore Connect oraz dwa urządzenia typu all-in-one - droższy M8 Encore 500 oraz tańszy M6 Encore 225, którym się zajmiemy.
Cyfrowo-literowe oznaczenia, od których zaczynają się symbole Encore, nawiązują do dwóch głównych linii urządzeń stereo Musicala - M8 oraz M6S. Stąd też konstrukcję M6 Encore 225 oparto na wzmacniaczu zintegrowanym M6si. Dodano odtwarzacz CD, plików, źródło sieciowe, i - co wyjątkowe (bo może się tym "pochwalić" niewiele urządzeń) - również serwer, który pomieści sporą bibliotekę muzyki.
Większość odtwarzaczy strumieniowych potrzebuje zewnętrznego serwera NAS, a spięcie wszystkiego razem bywa wyzwaniem przekraczającym kompetencje i cierpliwość niejednego audiofila.
Musical Fidelity M6 Encore 225 - wzornictwo i nawigacja
Musical Fidelity M6 Encore 225 reprezentuje wzornictwo swojej serii, z charakterystycznie "pościnanym" frontem. Dwa duże pokrętła zapewniają wygodę regulacji głośności oraz buszowania po menu. W klasycznym wzmacniaczu jedno z pokręteł służyłoby do wyboru wejść; tutaj jest uniwersalnym manipulatorem. Zarówno wybór wejść, jak i źródeł sieciowych, plików, radia internetowego, muzyki w tzw. chmurze, a także dostęp do ustawień odbywa się przez wielowarstwowy system menu.
Nawigację uzupełniają przyciski, a wszystkie informacje są prezentowane na dużym, kolorowym wyświetlaczu (matryca to wyłącznie “klasyczny" panel informacyjny, nie reaguje na dotyk). Część przycisków z przodu "oddelegowano" do obsługi płyt CD, które jednak nie odchodzą tak szybko w zapomnienie, jak prognozowano to już wiele lat temu.
To też mocny atut M6 Encore 225. Starania producenta, aby każda funkcja była czytelna, a obsługa jak najłatwiejsza, nie od razu przełożą się na bezwarunkową i natychmiastową fascynację plikami. Mając zintegrowany moduł odtwarzacza płyt CD, możemy od plików "odpocząć", sięgając po pewny, bo fizyczny nośnik.
Przedwzmacniacz jest analogowy, budowa modułowa wymusiła konieczność prowadzenia połączeń przewodowych pomiędzy poszczególnymi sekcjami.
Ale... w kontekście wbudowanego odtwarzacza CD i dość szerokiej palety wejść, zadziwia złowieszczy komunikat (tuż po włączeniu zasilania) o konieczności podłączenia sieci komputerowej. Tak też jest w rzeczywistości - bez niej nie możemy uruchomić żadnej funkcji urządzenia, nawet tej z siecią zupełnie niezwiązanej (np. nie odtworzymy CD). Na ogół raz skonfigurowana sieć domowa działa bez zarzutu, jednak ewentualna awaria routera pozbawi nas możliwości słuchania muzyki w ogóle.
Szczelinę mechanizmu umieszczono na samym dole frontu, pod wyświetlaczem; taka lokalizacja jest wbrew pozorom wygodna, także dzięki dość wysokim nóżkom. Z przodu jest jeszcze wyjście słuchawkowe oraz gniazdo USB-A.
Boczne panele zajmują efektowne radiatory; nie są one wyłącznie ozdobą, producent podkreśla, że zastosowano dokładnie takie końcówki mocy, jak we wzmacniaczu zintegrowanym M6si. Jest więc co schładzać, bowiem moc wyjściowa pojedynczego kanału ma wynosić aż 225 W, i to już przy 8 Ω. Na tylnej ściance, oprócz pojedynczych zacisków głośnikowych, mamy trzy analogowe, liniowe wejścia RCA.
Grafiki ilustrujące obsługę urządzenia podpowiadają, że jednym ze źródeł może być gramofon, ale... niestety, wymaga to użycia zewnętrznego przedwzmacniacza korekcyjnego. M6 Encore 225 nie ma takowych wbudowanych, co trochę dziwi i zasmuca, zważywszy na dzisiejszą popularność winyli.
Solidna obudowa jest typowa dla komponentów serii M6, wystarczy tutaj miejsca na wiele układów, duży zasilacz i klasyczne końcówki mocy. Konstruktorów urządzeń all-in-one kuszą układy impulsowe, ale w tym przypadku zarówno zasilacz (dla sekcji audio), jak i końcówki mocy są liniowe.
Musical Fidelity M6 Encore 225 - złącza cyfrowe
Wśród wejść cyfrowych mamy dwa optyczne i dwa współosiowe, każde z nich przyjmuje sygnał PCM 24 bit/192 kHz (ma tak być nawet w przypadku złącz Toslink). Musical Fidelity M6 Encore 225 ma również wyjścia analogowe (o stałym i regulowanym poziomie napięcia) i cyfrowe (współosiowe oraz optyczne).
Sieć podłączymy wyłącznie przewodowo (LAN), z tyłu są również trzy gniazda USB-A (nośniki pamięci) oraz jedno USB-B. Wydaje się, że to ostatnie mogłoby (tak jak zwykle) pozwolić na podłączenie komputera, jednak służy wyłącznie do czynności serwisowych.
Działanie wbudowanego serwera jest już skonfigurowane. Na tylnej ściance widać też specjalne drzwiczki, za którymi umieszczono zatokę z 2,5-calowym dyskiem twardym o pojemności 2 TB; to możliwość łatwej wymiany dysku na nowy (gdy zdarzy się awaria) lub inny - większy.
Jest spora szansa, że cała nasza kolekcja muzyki zmieści się właśnie w tych 2 TB. Pierwsze egzemplarze miały zresztą hermetyczną konfigurację, ale niedawno dodano możliwość komunikacji (i odtwarzania plików) z zewnętrznymi serwerami, wewnętrzny dysk przestał być tym samym jedynym dostępnym.
Złącza USB-A pozwalają na kopiowanie muzyki na wewnętrzny dysk twardy. Z kolei po włożeniu płyty CD do napędu, Musical Fidelity M6 Encore 225 zacznie ją normalnie (jak klasyczny odtwarzacz CD) odtwarzać, pod warunkiem, że uprzednio wywołamy odpowiednie wewnętrzne źródło (właśnie CD).
Jeśli natomiast włożymy nośnik będąc w innym trybie, wówczas jego zawartość zostanie automatycznie zgrana na dysk twardy. Moduł strumieniowy pozwala także na korzystanie z radia internetowego, jak również serwisów Tidal oraz Spotify.
Dostęp do dysku twardego jest łatwy dzięki specjalnej kieszeni – wystarczy odkręcić dwie śruby i można wysunąć dysk.
W komplecie jest tradycyjny pilot, producent podsuwa też aplikację mobilną. Wykorzystanie całego potencjału urządzenia nie jest jednak możliwe bez asysty komputera z przeglądarką www - i to nie dowolną, musi nią być Google Chrome. Jest to bowiem jedyny (oficjalny) sposób, aby skopiować muzykę na wbudowany w M6 Encore 225 dysk twardy. Również tylko z poziomu przeglądarki dotrzemy do bardziej zaawansowanych funkcji.
Przyglądając się organizacji menu, trudno oprzeć się wrażeniu, że producent wykorzystał oprogramowanie marki Logitech (serwer i odtwarzacz Squeezebox), uruchomione na bazie systemu operacyjnego Linuxa. To dobra informacja, można liczyć na dalszy rozwój i wzbogacanie funkcjonalności.
W przypadku każdego systemu twardodyskowego, i nie dotyczy to tylko muzyki, ważną kwestią jest możliwość i regularność wykonywania kopii zapasowych. Oczywiście bez kopii da się żyć, tak jak bez szczepionki na zakaźną chorobę w egzotycznym kraju, nie jest nigdzie powiedziane, że nieszczęście dotknie właśnie nas.
Stawka jest znana każdemu, ale poziom ryzyka trudny do oszacowania. Do wykonania takiej kopii konieczne jest podłączenie komputera - w tym zakresie Musical Fidelity M6 Encore 225 nie jest samowystarczalny.
Transformator zasilający (toroidalny) znajduje się mniej więcej pośrodku, a jego głównym zadaniem jest obsługa końcówek mocy. Do bocznych ścianek przykręcono dwie pary (w każdym kanale) tranzystorów wyjściowych (Sanken), wlutowanych do kompletnego modułu końcówki mocy. Zasilacz dla sekcji sterowania oraz zadań plikowo-sieciowych zmontowano na niezależnej płytce.
Wybór wejść powierzono wysokiej jakości przekaźnikom, regulację głośności - układowi scalonemu Burr Brown PGA2320. Pod umieszczonym przy tylnej ściance preampem analogowym schowano płytkę z układami cyfrowymi. Sygnały są podawane do konwertera częstotliwości próbkowania Burr Brown SRC4392, który poradzi sobie z danymi PCM 24 bit/192 kHz (a nawet 216 kHz).
Sam Musical Fidelity opisuje dość ogólnie zastosowane przetworniki DAC jako układy 32 bit/384 kHz. W materiałach prasowych, przygotowanych przez polskiego dystrybutora, trafiłem natomiast na informację o przetworniku Texas Instruments PCM1795, skądinąd jest on świetny, ale... o ile poradzi on sobie z rozdzielczością 32 bitów, to już nie z częstotliwością próbkowania 384 kHz - jego możliwości kończą się na 192 kHz.
Z całą pewnością na płytce cyfrowej znajduje się scalak Texas Instruments PCM1863, który jest konwerterem... analogowo-cyfrowym. Rodzi się podejrzenie, że być może urządzenie konwertuje sygnał z analogowych wejść na postać cyfrową, ale trudno znaleźć dla takiego rozwiązania (przynajmniej w kontekście analogowych wejść i podobieństw konstrukcyjnych z integrą M6si) jakieś uzasadnienie.
Cała "komputerowa" sekcja znajduje się w przedniej części obudowy. Podobnie jak w przypadku innych modułów, także i tutaj mamy logo Musical Fidelity, nie jest to więc pierwsza lepsza ogólnodostępna płyta główna z komputera PC.
Chłodzenie jest w pełni pasywne, źródło mocy obliczeniowej to dwurdzeniowy procesor marki Intel. Z tyłu zainstalowano 2,5-calowy talerzowy dysk twardy, oczywiście w standardzie SATA. Łatwy dostęp (i ewentualną wymianę) zapewnia system szyn wbudowanych w specjalnie przygotowaną zatokę.
Odsłuch
Musical przyzwyczaił nas do pełnego, plastycznego brzmienia, żywego emocjami wynikającymi z ciepłej, bogatej barwy, wspartych mocą niskich częstotliwości. Często wystarczył krótki odsłuch, aby rozpoznać urządzenie MF, rozszyfrować i zapamiętać.
Tym razem sytuacja jest bardziej złożona, zresztą tak jak sama konstrukcja Musical Fidelity M6 Encore 225. Relację z odsłuchu wypadałoby podzielić na kilka części, próbując analizować cechy poszczególnych wejść i trybów; każdy z nich ma własną sygnaturę, ale wciąż jest też wspólny mianownik, solidny fundament tego brzmienia - zawsze mocnego, gęstego, stabilnego.
Bas jest potężny i obszerny, można nawet stwierdzić, że wyeksponowany (chociaż nie potwierdza tego pomiar charakterystyki przenoszenia, to subiektywne wrażenie jest "mocne"); dźwięk nie jest przy tym ociężały i tłusty, lecz masywny i skory do podkreślania momentów potęgi; dynamika nie opiera się na piorunujących uderzeniach, ma jednak dostateczną szybkość i dyscyplinę, aby właściwie trzymać rytm. Jednak przede wszystkim - rozmach.
Mówiąc najbardziej kolokwialnie, Encore potrafi przywalić. Przez takie ustawienie, zarówno balansu tonalnego i mocy, brzmienie jest zarówno efektowne, jak też przyjemne. Swoboda grania przechodzi w swobodę percepcji takiego sposobu prezentacji. W brzmieniu Musical Fidelity M6 Encore 225 jakby wszystko się zgadza, nie ma sytuacji za trudnych tak dla urządzenia, jak i dla słuchacza.
Dostęp do sieciowej sekcji a także rozbudowanego menu otwierają przyciski na spółkę z wielofunkcyjnym pokrętłem.
Możemy też grać bardzo głośno, z poczuciem tkwiących jeszcze rezerw, utrzymaniem charakteru brzmienia i komfortem swoistego... uspokojenia - w tym dźwięku nie ma nerwowości, są tylko zdrowe emocje. Ich najważniejszym źródłem, a jednocześnie ostoją owej łagodności są tony średnie - ciepłe, zaokrąglone, unikające "zwarcia", zgrzytów i szorstkości.
Wokale nie są "naturalistyczne", szczegóły artykulacji nie zostały pokazane jak na dłoni, są jednak bardzo "obecne", nawet przesuwane w kierunku słuchacza, uprzejmie, lecz skutecznie. To nie jest dźwięk trzymający chłodny dystans.
Tym bardziej że sama góra pasma pozwala sobie na więcej - tutaj odstępstwo od precyzyjnego, "technicznego" podejścia do sprawy nie polega już na dosładzaniu i zmiękczaniu, lecz na wyrazistej dźwięczności, jeszcze nie metaliczności, ale już... większej impulsywności.
Detaliczność nie rozgrywa się w suchej przejrzystości, lecz w soczystej świeżości. Dzięki temu wysokie tony mogą dać kontrę sile basu, jakby spinając całe brzmienie. Mimo owej łatwości, z jaką wszystko absorbujemy, jest to dźwięk wielowątkowy i rozbudowany, nie powiedziałbym, że jednorodny. Owszem - harmonijny, ale daleki od skumulowania.
Mechanizm szczelinowy umieszczono w dolnej części frontu, pod wyświetlaczem, ale dzięki wysokim nóżkom manewrowanie płytą jest wygodne.
Musical Fidelity M6 Encore 225 ma na tyle dobry przetwornik C/A i sekcję odtwarzacza, by odpuścić sobie szukanie poprawy na zewnątrz, mimo że urządzenie wyposażono w różnorodne wejścia. Zawsze można "jeszcze lepiej", ale żaden odtwarzacz CD nie zawstydzi DAC-a zintegrowanego w Encore. Swoją drogą, ograniczenia wzmacniacza też nie pozwolą usłyszeć absolutnie wszystkiego z najdoskonalszych źródeł.
Elementem, na którym M6 Encore 225 mógłby zyskać, a o który producent nie zadbał, byłby przedwzmacniacz gramofonowy. Pomógłby zwłaszcza osobom, które w ten świat (winylowy) dopiero wchodzą i nie chcą inwestować w zewnętrzny phono-stage, co wiąże się też z koniecznością wyboru i zgłębiania tematu. Zresztą takie urządzenie, jak M6 Encore 225, powinno być z definicji "kompletne".
Skoro wejście MM ma dzisiaj większość wzmacniaczy stereo i wiele amplitunerów, to dlaczego nie ma go tutaj? Swoją drogą, urządzenie to prezentuje analogowy klimat cechami samego wzmacniacza, więc z jednej strony szkoda, że nie ułatwia kontaktu z samym winylem, a z drugiej... nawet bez gramofonu zapewnia sporą porcję "analogu".