Odsłuch
Rozbudowana sekcja cyfrowa we wzmacniaczu zasadniczo analogowym, w dodatku lampowym, może wydawać się tradycjonalistom mezaliansem utrudniającym osiągnięcie takiego brzmienia, jakiego po Audio-Research oczekują. To jednak tylko pozory, i to płytkie, nie ma tu żadnych merytorycznych sprzeczności ani przeszkód, aby brzmienie było takie, jakie być powinno.
Sekcja cyfrowa jest przecież tylko dodatkiem, z którego można w ogóle nie korzystać; to wydaje się oczywiste, ale zaznaczam na wszelki wypadek, bo spotkałem się już z nietrafionymi komentarzami w przypadku podobnych urządzeń. Nowoczesny wzmacniacz, również lampowy, ma prawo, a nawet powinien mieć sekcję cyfrową, aby przyjmować sygnały bezpośrednio ze źródeł cyfrowych mających coraz większe znaczenie.
Co więcej, właśnie takie połączenie technik jest dla samej lampy korzystne, może nie aż nobilitujące, co pokazujące, że jest dla niej miejsce również w najbardziej współczesnych systemach. Kto by się takiemu połączeniu sprzeciwiał, odsuwałby na margines raczej lampę niż cyfrę.
Tym bardziej że ewentualnie można widzieć tutaj lampę w roli czynnika "łagodzącego" problemy z domniemaną lub faktyczną "cyfrowością" sygnału źródłowego.
Nie można natomiast widzieć sekcji cyfrowej jako stale przeszkadzającej wykorzystaniu zalet lamp - przecież do Audio Research GSi75 można podać sygnał analogowy. Oczywiście, dla tych, którzy zamierzają kupić wzmacniacz lampowy, aby podłączać do niego wyłącznie gramofon lub najwyższej klasy odtwarzacz CD (z doskonałym przetwornikiem C/A), cyfrowe dodatki w GSi75 są zupełnie zbędne, co może najwyżej nasuwać pytanie: Po co za nie płacić? I tyle.
Powyższe wyjaśnienie może być kluczowe dla tych, którzy po usłyszeniu GSi75 dojdą do wniosku, że taka jest właśnie przyczyna jego brzmienia - że sekcja cyfrowa "zamroziła" lampy, że wygrała z ich ciepłem, może nawet "psując cały efekt".
Nie chcę dramatyzować, ale mogę sobie wyobrazić, że będą to robili inni, bowiem Audio Research GSi75 nie brzmi tak jednoznacznie i stereotypowo "lampowo", aby nie można było snuć różnych domysłów, co jest tego powodem.
Za kalibrację lamp (obowiązkową przy ich wymianie) odpowiadają cztery (po dwa na stronę) regulatory.
Znowu wiele jest kwestią nastawienia i oczekiwań, zarówno co do brzmienia, jak rozwiązań, które z nim stoją. Z drugiej strony, mając świadomość, że lampy na pewno mają w tym brzmieniu duży udział (nie są przecież atrapami, a wszystkie sekcje właściwego wzmacniacza są na nich oparte), słysząc dźwięk bardzo dynamiczny i przejrzysty, można się cieszyć podwójnie.
Obecność lamp wzmaga apetyt, obecność "cyfry" może go temperować, a jak na końcu wszystko będzie nam smakować... zależy od bardzo wielu czynników - głównie subiektywnych.
W wielu obszarach wzmacniacz redefiniuje pojęcie lampowego brzmienia. Najwyższe tony są gładkie, ale nie jest to powiązane ze słodyczą i ciepłem. Wręcz przeciwnie - można je odebrać jako schłodzone; mają przy tym dużą subtelność, albo raczej profesjonalną wrażliwość, reagują na każdą zmianę, pokazują bardzo różne wybrzmienia, pozostając cały czas w lekkim dystansie, ani niczego nam do uszu nie wbijając, ani nie przyklejając.
Podobnie jest ze średnicą, w której można się nawet doszukać śladów twardości, co tylko powinno ucieszyć, bowiem sygnalizuje wyjątkowo dobry "atak" i wyraziste rysowanie.
Próby podzieliłem na dwa etapy, korzystając najpierw z wejść (a więc i sygnałów) analogowych. Już wtedy (a nawet wtedy) Audio Research GSi75 zagrał tak, jakby nie tylko nowoczesna obudowa, ale i samo brzmienie nie chciały zdradzić zastosowania układu lampowego. Otwarte, dość jasne, detaliczne brzmienie nie niosło ze sobą romantyzmu ani żadnego specjalnego klimatu, ale było zupełnie "zdrowe".
Żywe nie poprzez dodane ocieplenie, ale naturalną dynamikę i detaliczność, jednocześnie dysponujące mocnym, konkretnym basem będzie w pełni uniwersalne, przyniesie muzyczne emocje jednym razem większe, innym - mniejsze, ale nie tendencyjne, płynące przede wszystkim z nagrania.
To, co "dodane", jest nie tyle ukryte, co wkomponowane; przez bezpośrednie porównanie łatwo dostrzec swoistą barwę i harmonię GSi75, trudniej tę specyfikę nazwać. Nie chodzi tutaj o podkreślenie jakiegoś zakresu częstotliwości, więc pisząc wcześniej, że Audio Research GSi75 gra "jasno", nie mam na myśli wyeksponowanych wysokich tonów, a raczej świeżość i czytelność.
Typowe dla wielu urządzeń Audio Research rączki są zwykle przytwierdzone do przedniej ścianki; tutaj znajdują się na górze obudowy. Wyjście słuchawkowe (6,3 mm) umieszczono w dość nietypowym miejscu - na bocznej ściance.
Być może miękkie, przydymione brzmienie wychodzi już z mody, a być może po prostu wzmacniacze, również lampowe, grają coraz lepiej. Można to tłumaczyć koniecznością dostosowania się do wymagań gęstych formatów (plików), ale zdolności te procentują w każdej sytuacji.
Wzmacniacz dobrze różnicuje w każdym wymiarze, dźwięk jest bogaty, jednocześnie spójny, plastyczny i selektywny, plany zorganizowane czytelnie, ale bez tworzenia odseparowanych warstw, przenikają się płynnie i wyraźnie zmieniają wraz z każdą realizacją.
Pierwszy plan, chociaż bliski i ustawiający mocne, gęste dźwięki, nie zasłania kolejnych, ale przestrzeń nie jest też budowana "na siłę", gdy nagranie jest pod tym względem słabe, płaskie albo rozmazane - Audio Research z piasku bata nie ukręci.
Pewna surowość nie wynika ze zubożenia, ale z pozostawienia dźwięków takimi, jakimi są, bez ich "ozdabiania" i kładzenia na nich warstwy lampowego lukru lub tłuszczyku. W kategoriach bezwzględnych, moc poniżej 100 W to dzisiaj niewiele; tak się składa, że w tym samym numerze "Audio" jeden z miniaturowych wzmacniaczy za tysiąc kilkaset złotych ma moc większą (przynajmniej na 4 Ω) niż Audio Research GSi75. Jednak dla wzmacniacza lampowego moc ok. 60 W to dużo, to bardo dużo... Ale najważniejsze pytanie brzmi: W takim razie ile watów nam potrzeba?
Nie lubię frazy, że waty z lampy to inne waty niż z tranzystora. Rozumiana zbyt dosłownie, robi ludziom bez wykształcenia technicznego wodę z mózgu. Owszem, dzięki korzystniejszej funkcji przyrostu THD+N względem częstotliwości, dzięki innemu rozkładowi harmonicznych, umiarkowana moc znamionowa wzmacniacza lampowego może się okazać wystarczająca.
Około 60 W z Audio Research GSi75 nie pozwoli jednak na takie szaleństwa, co kilkaset watów z pieca tranzystorowego. Tyle że tych kilkaset watów jest nam potrzebnych bardzo rzadko.
Wysoka dynamika GSi75 dotyczy też basu, chociaż tutaj twardość ustępuje już sprężystości, a dobre prowadzenie nie oznacza charakterystycznej dla tranzystorów konturowości, lecz czytelną plastyczność. Tutaj wreszcie pojawia się lekkie zaokrąglenie, a może i trochę ciepła, chociaż nie wpływa ono na przejrzystość zakresu średnio- wysokotonowego.
Bas, chociaż mocny, a momentami potężny, nie kładzie się cieniem na średnicy, nie podgrzewa jej, nie pogrubia wokali. Niektórzy to lubią, więc wyjaśniam, ale i uspokajam - głosy nie są "odchudzone" ani tym bardziej szczebiotliwe, siedzą dokładnie tam, gdzie powinny. Rytm jest prowadzony bardziej pulsem niż krótkimi uderzeniami.
Wprowadzenie sekcji cyfrowej do high-endowego wzmacniacza to poważne wyzwanie, wymagające nie tylko zaawansowanej techniki, lecz również namysłu. Właściciel wzmacniacza tej klasy nie zgodzi się na poważne kompromisy w sposobie traktowania sygnału cyfrowego. Gdzieś w jego systemie musi się więc znaleźć wysokiej jakości przetwornik C/A.
Pojawia się więc strategiczne pytanie: Czy sekcja cyfrowa wzmacniacza będzie mieć ambicję, aby być tą jedyną, a więc na adekwatnie wysokim poziomie, czy ma być tylko dodatkiem rozszerzającym możliwości systemu o przyjmowanie sygnałów z różnych źródeł, ale pozostawiającym główną rolę zewnętrznemu DAC-owi, np. temu wbudowanemu w odtwarzacz CD.
Jeżeli ktoś już posiada wysokiej klasy zewnętrzny DAC, to może się nad tym dalej zastanawiać, ale kto go nie ma, spokojnie może "zawierzyć" temu, który jest w sekcji cyfrowej Audio Research GSi75. Wystarczy jeszcze tylko uruchomić komputer (z odpowiednim oprogramowaniem).
Brzmienie z wejścia USB prezentuje świetną rozdzielczość, często wydaje się być bardziej bezpośrednie i dobitne, dynamiczne i detaliczne niż ze źródeł analogowych.
Przysuwa plan bliżej słuchacza, pogłębia różnicowanie barw, ale nie próbuje ich upiększać; częściej pojawiają się chropowatości będące jednak w większym kontraście do dźwięków gładkich i łagodnych, co tylko potwierdza rozszerzenie palety wybrzmień, a nie ich ukierunkowanie.
Bas jest mniej swobodny, może bardziej zwarty, chociaż w ogólnym profilu podobny - mocny i "podpierający", niewchodzący na pierwszy plan z twardymi uderzeniami.
Analizując jakość sekcji cyfrowej we wzmacniaczach, zwykle kierujemy swoją uwagę w stronę wejścia USB (o ile takie jest), bowiem ma ono teoretycznie najlepsze parametry i największe możliwości ściągania plików wysokiej rozdzielczości, jednak dla posiadacza Audio Research GSi75 świetnym rozwiązaniem byłby też zakup "transportu" CD. Niestety, producenci niemal o nich zapomnieli, stawiając krzyżyk na CD, ale kilka wciąż jeszcze można znaleźć.
Cyfrowe kości
Wiele nowoczesnych i ważnych układów cyfrowych spotykamy dzisiaj już we wzmacniaczach ze średniej półki. Przyzwoite przetworniki cyfrowo-analogowe, a nawet wejścia USB, są instalowane nawet w najtańszych wzmacniaczach (przykłady w tym samym numerze "Audio"), a te odrobinę solidniejsze - za kilka tysięcy złotych - zawierają już układy, które poradzą sobie właściwie z każdym formatem cyfrowym.
Czy superintegra z wyżyn high-endu powinna w tej dziedzinie potrafić jeszcze więcej, działać jeszcze lepiej? GSi75 niczego przełomowego już w tej kwestii nie wnosi, bo i wnieść nie może. Audio Research GSi75 wyraża swoją przewagę nie w samej liczbie bitów i częstotliwości próbkowania, ale w końcowej jakości dźwięku, która wynika z wielu czynników, z konstrukcji sekcji cyfrowej również, ale nie wprost i nie przede wszystkim z jej rozdzielczości, i tak już wszędzie "wyżyłowanej".
Z parametrami DAC-ów (czy wejść cyfrowych) jest dzisiaj trochę tak jak z gapieniem się w tabelki z parametrami wzmacniaczy kilkadziesiąt lat temu. Może nawet gorzej, bo wtedy głównym wyznacznikiem jakości wzmacniacza była jego moc, przekładająca się w bezpośredni sposób przecież na możliwe do uzyskania rezultaty dźwiękowe, przynajmniej w wymiarze głośności, podczas gdy wybujałej rozdzielczości możemy w ogóle nie usłyszeć...
Lepsze więc będzie porównanie do pasma przenoszenia - tak jak kiedyś wzmacniacze pokryły całe pasmo akustyczne, i to z bezpieczną "nawiązką", tak zatrzymały się na granicy ok. 100 kHz i nikt się specjalnie nie podnieca tym, że jakiś wzmacniacz ma pasmo sięgające 200 kHz, ani nie martwi specjalnie z tego powodu, że kończy się na 50 kHz...
Dwa razy wte czy wewte nie ma zasadniczego znaczenia, diabeł tkwi w (innych) szczegółach, i tylko czort wie - jakich. Tak samo możemy już się uspokoić, gdy próbujemy oceniać jakość sekcji cyfrowej. Porównując parametry samych kości, gramy w kości...
Andrzej Kisiel, Radosław Łabanowski