Twórczość Nicka Cave’a zawsze była naznaczona smutkiem i cierpieniem. Po tragicznej śmierci jego 15-letniego syna Arthura osiągnęła jednak swoje apogeum. Artysta potrzebował kilku lat, by pogodzić się z losem i oczyścić swoją duszę. Taki charakter miały przerażająco smutne płyty "Skeleton Tree" i "Ghosteen".
Najnowszy album "Wild God" sugeruje, że ten etap ma już za sobą. W jego piosenkach pojawiło się światło, choć trudno mówić tu o jakiejś kolosalnej duchowej przemianie.
Album Nick Cave firmuje ze swoim zespołem The Bad Seeds, w składzie którego są towarzyszący mu od lat Warren Ellis, Martyn P. Casey, Thomas Wydler i Jim Sclavunos.
Piosenki przyjmują formę elegijnych fortepianowych songów, a Nick Cave jawi się nam jako natchniony kaznodzieja, wskazujący nam, na co zwracać uwagę w swoim życiu. "Song of the Lake", tytułowy "Wild God", "Final Rescue Attempt" czy "Conversion" budują klimat płyty. Spowolnienie przynosi łagodny, wręcz bajkowy "Frogs".
Przeciwieństwem jest radosny w klimacie "O Wow O Wow (How Wonderful She Is)" z taneczną melodią w rytmie walca. Pojawia się w nim głos zmarłej w 2021 roku Anity Lane, jego muzy i przyjaciółki. W ten sposób oddaje jej hołd i wskazuje na łączność świata żywych i umarłych.
Grzegorz Dusza
PIAS/Mystic