The Gift, tytuł firmowany przez Zorna przed siedmiu laty, wywoływał spore kontrowersje, bo pokazywał, że autor potrafi nie tylko wyrywać się do eksperymentowania, ale też z przymrużeniem oka zbliżyć do ułożonej muzyki rozrywkowej.
Do nagrania The Dreamers Zorn zebrał wyśmienity skład: Marc Ribot ? gitara, Jamie Saft ? klawiatury, Trevor Dunn ? kontrabas, Kenny Wollesen ? wibrafon, Joey Baron ? perkusja, Cyro Baptista ? perkusjonalia i Zorn ? saksofon altowy; a więc jakby Electric Masada. Lider skomponował i zaaranżował repertuar, ale na saksofonie pojawił się tylko raz. Pełny skład wykorzystał rzadko, bo w swoistej fuzji jazzu, rocka, etno, popu, latino i funky chodziło mu bardziej o minimalistyczne i klarowne prezentacje o optymistycznym przesłaniu niż o danie kolegom swobody demonstrowania swych umiejętności.
Czaruje erudycja Ribota, który jak kameleon potrafi upodobnić się i do Hanka Marvina i do Carlosa Santany. Podobnie Wollesen, raz nastrojowo muska pałeczkami instrument, pielęgnując melodię, raz wpuszcza się w ostre zawirowania i zasypuje klasterami dźwięków i tylko Zorn swoim zwyczajem wpisuje się z wulkanicznym odlotem. Jednakże charakter płyty jako całości może tylko łagodzić obyczaje.
To sztuka skomponować proste, chwytliwe acz niebanalne melodyjki i zaprezentować je w zwiewnej formie, gdy na co dzień burzy się zastane struktury. W tych flirtach z muzyką rozrywkową gdzieś w tle drzemie chochlik i podrzuca raz po raz jakieś rozbrykane nutki, szmery, zgrzyty, a to wszystko razem jest urocze i prosi się słuchać jeszcze raz.
Cezary Gumiński
TZADIK/MULTIKULTI