Koncert tria pianisty Brada Mehldaua był wydarzeniem festiwalu Warsaw Summer Jazz Days 2015. Spierałem się, czy był ważniejszy, lepszy niż występ tria Vijaya Iyera dzień wcześniej, z pewnością równie ekscytujący, choć zupełnie inny. Zapadł mi mocno w pamięć i z czasem urósł do jednego z najważniejszych, na jakich byłem w ostatnich kilku latach.
Słuchając najnowszej płyty pianisty "Blues and Ballads" uświadomiłem sobie, że właśnie w takim stylu trio grało w Warszawie, nawet podobny był scenariusz tego koncertu. Nie tylko dlatego warto sięgnąć po ten album, że to genialne nagranie, które trzeba mieć. Z pewnością będzie się do niego wracać częściej niż do jakiejkolwiek płyty wydanej w XXI wieku. Ma moc podobną do słynnego koncertu tria Billa Evansa z klubu Village Vanguard, a nawet przypomina nastrojem "Kind of Blue" Milesa Davisa. Z pewnością ma nie mniejszy promień rażenia. Dzięki przystępnemu repertuarowi może trafić do szerokich kręgów odbiorców.
Od początku kariery, a więc od początku lat 90. Brad Mehldau zwracał uwagę ambicją i przemyślanymi, epickimi improwizacjami. W 1993 r. wyruszył w trasę koncertową z kwartetem Joshui Redmana, a rok później ukazał się album Redmana "Moodswing" przyjęty z entuzjazmem przez krytykę i słuchaczy. Już wtedy zwrócono uwagę na talent młodego pianisty. W tym samym roku utworzył własne trio z kontrabasistą Larrym Grenadierem, z którym występuje do dziś i perkusistą Jorge Rossym.
Nagrany w 1995 r. album "The Art Of the Trio Volume One" spotkało się z entuzjastyczna reakcją krytyki. Niestety, w tym czasie pianista uzależnił się od heroiny i pozbył nałogu dopiero w 1998 r. Po latach wspominał, że dopiero wtedy odzyskał pełnię sił twórczych. Jak sięgam pamięcią, nie pamiętam, żeby którakolwiek z jego płyt była poniżej wysokiego poziomu. Kiedy jego pianistyka stała się dojrzała i bardziej wyrafinowana zaczęto go w klasyfikacjach stawiać wręcz na równi z Keithem Jarrettem, Chickiem Coreą, McCoy Tynerem i Herbie Hancockiem. Z latami dołączył do wybitnych klasyków tego instrumentu.
W komentarzach do swoich albumów dokonywał analizy swojej muzyki i problemów współczesnego jazzu, to były poważne eseje do studiowania. Ostatnie dwa albumy Mehldaua: "Mehliana: Taming the Dragon" (w duecie z Markiem Guilianą) i solowy, czteropłytowy "10 Years Solo Live" były płytami miesiąca w "AUDIO". Najnowsza również na to zasługuje. Dopełnia obraz Mehldaua jako pianisty wybitnego, planującego i w pełni kontrolującego narrację muzyki, która daje przyjemność obcowania z idealną harmonią i podążania za myślą pianisty.
Na album "Blues and Ballads" składają się nagrania w Studiu Avatar w Nowym Jorku, zrealizowane podczas dwóch sesji w 2012 i 2014 r. Jest to bardziej nastrojowa kontynuacja albumu "Where Do You Start" (2012). Balladowe, powolne tempa pozwoliły muzykom wysublimować improwizacje, nadać im misterną konstrukcję, a zarazem przybliżyć słuchaczowi myśl, jaka towarzyszyła muzykom: pokazać, że trio jest najwspanialszą formacją jazzu o nieskończonych możliwościach ekspresji. Dzięki tylko trzem instrumentom możemy chłonąć zniewalająco piękne harmonie, tkliwe akordy i snujący się w tle rytm kontrabasu i perkusji, na której gra Jeff Ballard.
Brad Mehldau z upodobaniem sięga po popowe tematy, tu usłyszymy fascynujące interpretacje " And I Love Her" Beatlesów i najnowszy przebój Paula McCartneya, balladę "My Valentine". Jest klasyk Portera "I Contentrate On You", blues Buddy`ego Johnsona "Since I Fell on You" i standard Charliego Parkera "Cheryl". Każdy z nich jest perłą, której piękno odkrywa się podczas kolejnych przesłuchań. Właściwie można tego albumu słuchać na okrągło. Do mnie przykleił się skutecznie i pozostanie w szufladzie odtwarzacza przynajmniej tydzień.
Marek Dusza
NONESUCH/WARNER