To chyba nadal symfoniczny metal - pomyślałem, przyklejając etykietę tej płycie, choć w głębi ducha wiedziałem, że sprawia ona, że wszystkie jego zasady lądują w koszu. Epickie, 75-minutowe dzieło już w marcu doczeka się filmowej adaptacji z piosenkami fińskiej kapeli. Jednak nim nastąpi jego premiera, warto nasycić uszy utworami z "Imaginaerum".
Zwraca na siebie uwagę słusznie wybrany singel "Storytime" z wpadającym w ucho refrenem, dobrym tekstem i silnym gitarowym riffem. Trudno nie mówić o przełomowym dla Nightwish utworze "Slow, Love, Slow" - mocno inspirowanym jazzem, który kojarzy mi się z występem diwy w pełnym dymu barze z lat 60.
Solo na trąbce z tej płyty będzie wymieniane w podsumowaniu roku jako jedna z ciekawostek w muzyce metalowej ostatnich dwunastu miesięcy. "Arabesque" - to już instrumentalny hołd dla muzyki wschodu, wszystko co najlepsze w Nightwishu, ukazuje "Song Of Myself" - kolos o dramaturgii jak ze ścieżek dźwiękowych Danny'ego Elfmana. To taka muzyczna wersja "Pięknej i bestii" - łączy metalowe, bezkompromisowe uderzenie z rozrzewniającą melancholią. Pozostaje ostatni, tytułowy utwór, który w orkiestrowym tonie podsumowuje przewijające się tu motywy. "Imaginaerum" to dla Nightwish najbardziej spektakularny moment w jego karierze.
M. Kubicki
Warner