W ciągu przeszło 30 lat nagrali zaledwie cztery albumy, ale należy pamiętać o 20-letniej przerwie, jaką zafundował sobie zespół. Wyjaśnienie tego zniknięcia było prozaiczne i brutalne – puste sale na ich koncertach.
Kluczowym dla Slowdive, jak i dla całego nurtu shoegeze’owego, który pojawił się w Wielkiej Brytanii na przełomie lat 80. i 90. była płyta "Souvlaki". Powrót mody na rozmyte gitarowe brzmienia sprawił, że ich nowa – piąta w dorobku – płyta "Everything Is Alive" była jedną z bardziej oczekiwanych premier tego roku.
O tym, że będzie dobrze, świadczyły już wcześniej ujawniane w sieci single. Cały album prezentuje pełnię możliwości zespołu, który ani trochę nie stracił dawnego wigoru. Choć to słowo wydaje się niezbyt trafi one, bo dewizą kwartetu jest grać wolno i atmosferycznie, z pełną celebracją każdego dźwięku.
Mamy tu więc łagodne, rozpływające się melodie i schowane gdzieś w tyle romantyczne partie wokalne pary Neil Halstead i Christian Savill. Na pierwszym planie umieszczono zaś ścianę przetworzonych przez efekty gitarowych dźwięków i łagodnych klawiszowych barw.
W sposobie budowania napięcia i sterowania dynamiką Slowdive osiągnęli mistrzostwo świata. Hałas przenika się tu z ciszą, brutalność z delikatnością, to co na jawie – z tym, co jest snem.
Grzegorz Dusza
Dead Oceans/Mystic