Skąd taka zmiana? Naim deklaruje, że chciał od dawna… ale nie wychodziło. Pewnie - gramofon to nie elektronika, wymaga zupełnie innej wiedzy i doświadczeń.
Sama chęć szczera nie wystarczy. Jednak gdyby chciał bardziej… to też nie jest wiedza tak tajemna, żeby nie można jej było zdobyć. Było na to dużo czasu, można było wejść w kooperację ze specjalistami w tej dziedzinie – zresztą jej owocem jest właśnie Solstice Special Edition. Prawda leży gdzieś… i wcale nie pośrodku.
Pięćdziesiąt lat temu gramofon był czymś pospolitym, potem stał się czymś przestarzałym, wreszcie został zrehabilitowany… Wrócił nie tylko do łask, ale na sam piedestał. W glorii tego urządzenia, które "miało rację".
Hołdy oddają mu nie tylko producenci zajmujący się tym wcześniej (chociaż większość zrobiła sobie "przerwę"), ale też ci, którzy specjalizowali się w innych kategoriach sprzętu, jak też zupełnie nowi - podobnie jak w przypadku słuchawek.
Nikomu nie można mieć za złe, że próbuje z tego słodkiego analogowego tortu wykroić sobie kawałek, byle to robił z głową, proponując nam urządzenia wartościowe, mądrze zaprojektowane i solidnie wykonane, a nie zapakowane tylko w historyjki o dawnych zasługach i obietnice cudownego brzmienia.
Mimo braku gramofonów w historii Naima, można spojrzeć na tę próbę z pewnym kredytem zaufania i sympatią, biorąc pod uwagę jego pokrewne dokonania. Naim bardzo sumiennie projektował przedwzmacniacze gramofonowe, a pod koniec lat 80. (kiedy królowała już płyta CD!) wprowadził kompletne ramię Aro. A więc jednak!
Czytaj również: Jakie urządzenia są potrzebne do kalibracji gramofonu?
Jeżeli weźmiemy pod uwagę znaczenie ramienia dla jakości całego gramofonu, to możemy przyznać, że ten temat nie jest dla Naima zupełnie nowy. Można się tylko jeszcze dziwić, dlaczego na kompletne urządzenie czekaliśmy tak długo... Solstice oznacza "przesilenie". Czy taka nazwa to sygnał, że oferta Naima będzie się kręcić wokół analogu?
Solstice to coś więcej niż sam gramofon. Wyjątkowość odznacza się w jego jakości, koncepcji i produkcji limitowanej do 500 egzemplarzy. Ze względu na cenę jest to urządzenie dla najbardziej wymagających, a więc - tak by się mogło wydawać – najbardziej doświadczonych miłośników winyli… Jednak niekoniecznie.
Naim Solstice Special Edition - uruchomienie
Naim Solstice SE został przygotowany do względnie szybkiego uruchomienia, stara się być przyjazny również dla mniej zaawansowanych.
Są jasne wskazówki: jak ustawić, jak podłączyć, i nie trzeba w to wchodzić z wielką wiedzą, podejmować ryzyka jakiegoś niedopasowania, poświęcać dużo czasu na przygotowania.
Czytaj również: Co to są gramofony manualne, automatyczne i półautomatyczne?
Mimo to na samym początku będzie trochę roboty, bo to jednak zaawansowany, rozbudowany systemem, a nie tani gramofonik. Do redakcji dotarły cztery paczki. Gramofon zajmuje tylko jedną z nich, w drugiej znajduje się przedwzmacniacz gramofonowy, w trzeciej zasilacz (do gramofonu i preampu), w czwartej akcesoria.
Pięknie, godnie, na miarę marzeń odkładanych przez tak wiele lat… Solstice to bezwzględnie taki zestaw, nie można kupić samego gramofonu albo samego przedwzmacniacza.
Zaczynamy od ustawienia plinty, do której należy zainstalować ramię (i okablować je) oraz uzbroić łożysko (wraz z jego naoliwieniem). Założenie paska wymaga trochę większej gimnastyki niż zwykle, z uwagi na potężne, rozpychające się magnesy w podstawie i subtalerzu. Ramię i wkładka są już wstępnie wyregulowane.
Czytaj również: Jakie rodzaje napędów występują w gramofonach?
Siłę nacisku igły ustawimy bardzo precyzyjnie, w zestawie znajduje się dokładna, cyfrowa waga. Później zakładamy matę, podłączamy kabel zasilający i właściwie możemy grać.
Naim Solstice Special Edition - wykończenie
Gramofon prezentuje się nowocześnie i atrakcyjnie, nawiązując pewnymi elementami do obecnego stylu najlepszych urządzeń Naima, w innych – do ClearAudio.
Prostokątną podstawę, dość klasyczną w formie, wykończono łącząc powierzchnie matowe z panelami na wysoki połysk. W centralnej części frontu umieszczono logo firmy, podświetlane tym razem na biało (a nie na zielono).
Napęd gramofonu: Dlaczego jest ważny i jak działa
Plinta została wykonana z 47 (czterdziestu siedmiu) warstw sklejki, dodatkowo wzmocniona i dociążona metalowym użebrowaniem, na którym osadzono główne łożysko i podstawę, do której zainstalowano ramię.
Potężny, aluminiowy talerz jest niemal tak gruby, jak podstawa. Obraca się (a właściwie niemal lewituje) na łożysku magnetycznym, które też znamy z projektów ClearAudio.
Napęd paskowy ukryto w całości pod talerzem. Rozkręcenie ciężkiego talerza wymaga trochę czasu i sporej siły, zajmuje się tym silnik prądu stałego.
Docelowa prędkość ustala się po kilkunastu sekundach (nie ma co narzekać), a potem obroty są bardzo stabilne, czemu sprzyja zarówno duża masa (bezwładność) talerza, łożysko o znikomym tarciu (ograniczająca nacisk poduszka magnetyczna), wreszcie dodatkowy układ korygujący prędkość obrotową; na bieżąco odczytuje ją czujnik optyczny przekazujący sygnały do elektroniki sterującej silnikiem.
Czytaj również: Jakie wyróżniamy kształty ramion gramofonowych?
Na tylnej ściance oprócz wielostykowego, okrągłego złącza zasilania (znamy go z urządzeń Naima) znajdują się jeszcze trzpień uziemiający, przełączniki do regulacji intensywności podświetlenia logo i systemu automatycznego wyłączania.
Nie ma natomiast złącz sygnałowych; ten fragment zaprojektowano zupełnie inaczej: kabel biegnący przez ramię jest zakończony nietypową złączką, którą trzeba spiąć z odpowiednim zakończeniem zewnętrznego kabla sygnałowego, ale najwygodniej zrobić to podczas montażu ramienia, a nie później, gdy dostęp do tej złączki jest już utrudniony. W komplecie jest nietypowy kabel zewnętrzy (z drugiej strony zakończony już "normalnie" – parą RCA).
Naim Solstice Special Edition - obsługa
Obsługa Solstice nie różni się właściwie od obsługi każdego innego gramofonu manualnego i nie wymaga specjalnych umiejętności. Przełączanie prędkości obrotowej (dostępne są warianty 33,3 oraz 45 obr./min) odbywa się elektronicznie, za pomocą przełączników.
Czytaj również: Jaki jest optymalny nacisk igły na płytę?
Dość zaskakujący jest włącznik zasilania, umieszczony na obudowie gramofonu. Działa bez zarzutu... tak jak i drugi, taki sam przycisk ulokowany w zasilaczu. Obydwa wydają się spełniać dokładnie to samo zadanie, co może prowadzić do zaskakującej sytuacji: gdy wyłączamy gramofon (przyciskiem na samym gramofonie), a potem "dodatkowo" zechcemy wyłączyć zasilacz, to… przywrócimy pracę gramofonu.
Naim nie produkuje Solstice sam, pomaga mu w tym firma ClearAudio – renomowany specjalista od gramofonów. Naim wcale się z tym nie kryje, ale zastrzega, że udział ClearAudio sprowadza się do wykonania urządzeń, podczas gdy projekt – zarówno gramofonu, jak i ramienia (co do wkładki sprawa nie jest już taka oczywista…) – jest jego dziełem.
Solstice nie jest zmodernizowaną ani tym bardziej przemianowaną wersją żadnego z istniejących gramofonów ClearAudio. To zupełnie nowa, oryginalna konstrukcja.
Czytaj również: Jakiego typu wkładki są lepsze - MM czy MC?
Naim Solstice Special Edition - ramię ARO i wkładka
Ramię ARO to jeden z najbardziej oryginalnych produktów w całej historii firmy Naim. W pierwszej wersji trafiło do sprzedaży pod koniec lat 80. i mimo że Naim nie był uznanym specjalistą w tej dziedzinie, to ARO zdobyło dużą popularność.
A skoro dobrze się kojarzy, to i dobrze będzie się sprzedawać… więc Naim postanowił tę historię przypomnieć, wyposażając Solstice w ramię ARO drugiej generacji. Nawiązania do ramienia sprzed lat mają jednak charakter sentymentalno-marketingowy.
ARO 2 to zupełnie nowa konstrukcja, przypominająca współczesne modele ClearAudio (charakterystyczna dolna kolumna, zawieszenie, regulacje).
W przeciwieństwie do najbardziej rozpowszechnionych konstrukcji z łożyskami gimball jest ramieniem z zawieszeniem typu unipivot. Różnicę widać, a raczej czuć już od pierwszej próby uruchomienia gramofonu.
Czytaj również: Jaka jest żywotność wkładek gramofonowych?
Ramię ARO 2 w charakterystyczny, swobodny sposób kołysze się, z czym nie są jednak związane żadne problemy, gdy igła zacznie swoją podróż po rowku.
O nowoczesności ARO 2 świadczą budowa głównej rurki, wykonanej z włókien węglowych, jak też wygodne regulacje, między innymi anti-skating oparty na systemie magnesów.
Główka jest integralną częścią rurki. Mocowanie wkładki do główki może być klasyczne, dwupunktowe lub trzypunktowe – to ostatnie jest typowe dla Naima, pochodzi z oryginalnego ARO; podobne rozwiązanie stosuje Rega (niewykluczone, że była wówczas inspiracją dla Naima).
Czytaj również: Co to jest moment obrotowy gramofonu?
Zaletą jest zarówno lepsza sztywność i stabilność systemu główka–wkładka, jak też jednoznaczne ustalenie geometrii wkładki. Gdy przyjdzie moment jej wymiany, nie będziemy musieli się martwić żmudną kalibracją – nowa wkładka wskoczy na miejsce starej i wszystko będzie, jak trzeba… Pod warunkiem oczywiście, że zastosujemy wkładkę taką samą lub kompatybilną.
A nie mam pewności, czy można kupić samą wkładkę Equinox MC (nie znalazłem jej w cenniku). Gdy pierwsza, fabrycznie zamontowana ulegnie zużyciu, będziemy może mieli dylemat, lecz nie będzie tragedii – ramię Solstice jest także przygotowane do montażu dwupunktowego, co będzie już wymagało ustawienia geometrii (tak jak w większości gramofonów).
Takiej uniwersalności nie miała pierwsza wersja ARO, do której można było wprawdzie instalować wkładkę dwoma śrubami, ale okrągłe otwory ograniczały możliwość kalibracji.
Czytaj również: Jaka jest różnica w działaniu gramofonu z automatyką i bez?
Dostęp do wszystkich regulacji jest bardzo łatwy. W tylnej części kolumny znajduje się trzpień (wraz z przeciwwagą) do regulacji siły nacisku igły. Należy tylko zwrócić uwagę, że oś przeciwwagi jest przesunięta względem znajdującej się wyżej osi głównej rurki, co poprawia wygaszanie drgań. ARO 2 pozwala też na wygodną regulację wysokości kolumny oraz azymutu.
Wszystkie elementy gramofonu Solstice są fabrycznie skalibrowane, o ile wszystko pójdzie dobrze (tak, jak w testowanym egzemplarzu), użytkownik nie musi się o nic martwić.
ARO 2 ma mechanizm łagodnego opuszczania ramienia (którego nie było w pierwszej wersji), trudno jednak sobie wyobrazić, aby zabrakło go w nowoczesnej konstrukcji.
Czytaj również nasze testy wkładek gramofonowych
Wkładka Equinox MC (kanciasty korpus z masywną dolną częścią) wygląda na produkt japoński. Okazuje się, że obudowę zaprojektował Naim, natomiast generator i układ drgający to dzieło ClearAudio. Jak sama nazwa wskazuje, wkładka jest konstrukcją z ruchomymi cewkami (Moving Coil).
Wspornik wykonano z boru, igła ma szlif MicroLine. Wybór szlifu to sprawa dosłownie i w przenośni delikatna; każdy ma swoich zwolenników i przeciwników. MicroLine chwali się czystym odtwarzaniem najwyższych częstotliwości.
Argumentem jest także zbieżność z profilem stosowanym w głowicach nacinających. Napięcie wyjściowe wynosi 0,4 mV, jest więc typowe dla konstrukcji MC. Naim idealnie skomponował parametry mechaniczne wkładki i ramienia, uzyskując pożądaną częstotliwość rezonansową (w okolicach 10 Hz).
- Impedancja
Impedancja (uzwojeń) wkładki wynosi 11 Ω, Naim rekomenduje, by w przedwzmacniaczu wybrać obciążenie 100-omowe (to blisko podręcznikowej zasady pomnożenia x10). Wzmocnienie należy ustawić w tryb High, co oznacza 67 dB (można też spróbować tryb MC Low Gain – 61 dB).
Pojemność obciążenia to 1000 pF i taką wartość ustawiono już fabrycznie w przedwzmacniaczu, ale gdybyśmy coś rozregulowali, to wiemy do czego wracać.
Zarówno przy projektowaniu, jak i produkowaniu przedwzmacniacza, Naim już nie potrzebował żadnej asysty, zna się na tym od dawna. Urządzenie nazywa się NVC TT, wygląda typowo dla współczesnego sprzętu Naima, ma solidną obudowę z błyszczącymi akcentami i podświetlane logo. Firma deklaruje, że układy pracują w klasie A, ale urządzenie nie nagrzewa się wyraźnie.
Obsługuje każdy typ wkładki, choć najczęściej będzie pracował z MC – i to konkretnie z Equinox MC, bo w taką wkładkę fabrycznie wyposażono Solstice, a NVC TT nie można kupić oddzielnie… Ale może do czasu?
Na pewno znalazłoby się wielu chętnych. Do dyspozycji są trzy tryby wzmocnienia: jeden tzw. niski (dla MM – 42 dB) i dwa wysokie (dla MC – 61 dB lub 67 dB). Wybieramy je małymi przełącznikami na tylnej ściance, tam też znajdują się dwa regulatory obciążenia, niezależnie dla impedancji i pojemności.
Zakres impedancji to aż 85–1000 Ω, a w okolicach 100 Ω (co jest wartością typową dla wielu wkładek) poruszamy się krokami co 5 Ω! Najniższa pojemność wynosi 100 pF, najwyższa – 4600 pF, a pomiędzy nimi jest aż czternaście pozycji pośrednich (czyli w sumie 16 pozycji – tak samo jak dla impedancji). NVC TT to phono-stage wszechstronny i precyzyjny. Szkoda, że nie można go kupić oddzielnie.
Nie ma typowego filtra subsonicznego, bo trudno za działanie takowego uznać podawany przez producenta spadek tylko -3 dB przy 14 Hz. To jednak najprawdopodobniej celowa "wstrzemięźliwość", aby filtrowaniem nie ingerować zbyt mocno w sam sygnał muzyczny "przydźwięków" wyraźnie zmniejszyć.
Dla wkładek MM i MC przygotowano niezależne wejścia, przy czym nie należy używać ich jednocześnie (np. podłączając dwa gramofony). Wyjście jest jedno, w dwóch standardach: RCA oraz… ulubionym przez Naima (chociaż obecnie rzadziej stosowanym) DIN. Drugie gniazdo DIN służy do podłączenia zewnętrznego zasilacza.
Przedwzmacniacz NVC TT i gramofon są zasilane z zewnątrz. To bardzo korzystne rozwiązanie zwłaszcza dla przedwzmacniacza – pozwala odsunąć źródło zakłóceń od delikatnych sygnałów.
Kluczowymi układami w zasilaczu NPX TT są zaawansowane stabilizatory napięcia, nazwane Naim Discrete Regulator. Naim wpadł na taki pomysł już ponad 10 lat temu i zaczął go stosować w najlepszych urządzeniach. Idealny stabilizator napięciowy ma zerową impedancję wyjściową oraz nie dodaje od siebie szumu. Jednak taki ideał w praktyce nie istnieje.
System Naim Discrete Regulator próbuje się do niego zbliżyć, układy są bardzo rozbudowane, z zastosowaniem tranzystorów. Naim wykorzystuje podobne (a nieraz takie same) tranzystory wyjściowe, obudowane szeregiem dodatkowych obwodów, w tym pętlami sprzężeń zwrotnych.
Ponoć firma ClearAudio na początkowym etapie prac nad Solstice nie była zachwycona koncepcją stabilizowanego (w taki sposób, w jaki proponował to Naim) zasilania, ale ostatecznie "Panowie" doszli do porozumienia…
Solstice Special Edition - odsłuch
Jak każdy produkt, również high-endowy, Naim Solstice Special Edition musi spełniać założenia biznesowe. Wydaje się jednak, że mają one w tym przypadku szczególny charakter. Wiążą się w wyjątkowy sposób z prestiżem marki, która wchodząc w nowy dla siebie temat, może dużo wygrać i dużo stracić.
Firma przedstawia przedsięwzięcie patetycznie – jako projekt będący spełnieniem marzeń Naima o gramofonie. To jednak również zagrywka taktyczna… i trochę szantaż emocjonaly. Przecież trudno komukolwiek odmówić prawa do marzeń i zaprzeczać takim deklaracjom.
W każdym razie Naim licytuje wysoko, a zainteresowani będą sprawdzać… będąc jednocześnie pod presją, bo w kwestiach brzmieniowych, zwłaszcza "analogowych", subiektywizm ocen jest nieunikniony.
Z jednej strony nasze oczekiwania są wyśrubowane, z drugiej – jesteśmy gotowi przyjąć za dobrą monetę najróżniejsze rezultaty, interpretując je jako przejaw mistrzostwa i artyzmu. Przeciętność i poprawność nie może nam przecież wystarczyć.
Odsłuchy Solstice zacząłem od konfiguracji rekomendowanej przez producenta. Weryfikacja instalacji wkładki przebiegła szybko i pozytywnie. I całe szczęście, bo gdyby było inaczej, oznaczałoby to konieczność porzucenia trzypunktowego systemu mocowania wkładki (co jest jednym z kluczowych rozwiązań w ramieniu i całym gramofonie).
Nie zmieniałem również zaproponowanej, fabrycznej kalibracji VTA, azymutu ani rekomendowanych parametrów przedwzmacniacza (do niego jednak jeszcze wrócę).
W pierwszych chwilach Solstice może niektórym trochę pomylić tropy, zaskakując cechami, których nie kojarzymy powszechnie i natychmiast z "analogiem". Jednak "powszechnie" mamy kontakt z gramofonami niższej i średniej klasy, których ograniczenia przechodzą w specyfikę, a ta staje się wizytówką działania winylu. I to bardzo pożądaną od czasu, gdy problemy "analogu" okazały się brzmieć zupełnie inaczej niż "cyfry".
Odważę się na obrazoburczą hipotezę, że obiektywne problemy słabego analogu stały się jego bronią w walce z… dobrymi źródłami cyfrowymi. Wystarczyło za punkt wyjścia przyjąć, że to urządzenia cyfrowe, nawet najlepsze, nieodwołalnie brzmią źle, a wtedy wszelkie różnice będą interpretowane na ich niekorzyść, a na korzyść jakiegokolwiek gramofonu. Nawet najmarniejszego…
Kiedy jednak dopadniemy wysokiej klasy gramofon (a o taki jest znacznie trudniej niż o dobre źródło cyfrowe), słyszymy wszystko z innej perspektywy i mamy szansę zweryfikować takie poglądy.
Brzmienie Naima Solstice SE jest znacznie bardziej podobne do brzmienia nowoczesnych urządzeń cyfrowych niż przeciętnych gramofonów.
Oczywiście można też tendencyjnie skupić uwagę na wątkach, które łączą gorszy i lepszy analog, jednak to, co usłyszałby meloman o zdrowym słuchu, ale bez zmanierowanego gustu, wskazywałoby, że wyraźniejszy podział przebiega między źródłami słabymi a dobrymi, zwłaszcza między słabymi a dobrymi gramofonami.
Wbrew nadziejom czy nawet głębokiej wierze miłośników analogu, samo kręcenie winylową płytą nie przybliża, ale oddala nas od ideału. W takim kontekście fakt, że Naim Solstice SE brzmi wyraźnie inaczej, nawet jeżeli początkowo wywołuje konfuzję, jest tylko dobrą wiadomością dla tych, którzy za pomocą analogu chcą nie tyle uciec od "cyfry", co osiągnąć jeszcze więcej.
Słyszeć nie tyle coś zupełnie innego, ale coś lepszego. Ostatecznie można słuchać i oceniać Naima Solstice SE przez różne "filtry":
- po pierwsze, wyostrzając słuch w kierunku cech związanych z jego analogową naturą, odróżniających od nawet najlepszych źródeł cyfrowych;
- po drugie, cech wyróżniających go wśród innych gramofonów;
- po trzecie, "szerokopasmowo", kompleksowo, z większego dystansu.
W pierwszym ujęciu pojawi się głęboko zakorzeniona gęstość, soczystość plastyczność, a na powierzchni wyrafinowana, ulotna szczegółowość. Od dźwięków najcięższych i najgrubszych po najdelikatniejsze i najdrobniejsze, wszystko jest spójne, płynne, konsekwentne.
Selektywność i wyrazistość nie zaburza naturalnych kształtów i proporcji. Cokolwiek "wyskoczy" z płyty, nawet najbardziej gwałtownego, nie odznacza się techniczną ostrością, nerwowością, napastliwością. Być może to przejaw uwolnienia od "cyfrowych" zniekształceń, być może lekkiego ograniczenia jakiegoś wymiaru dynamiki.
Tak czy inaczej, subtelne "zaokrąglenie" i wygładzenie to tylko odrobina specyfiki dobrze służącej słuchaniu każdej muzyki, nie tylko spokojnej, ale też rytmicznej, twardej, nawet zasadniczo agresywnej, bowiem stopień utemperowania jest naprawdę niewielki, a w zamian otrzymujemy lepsze nasycenie, co na swój sposób zwiększa siłę uderzeń.
Dobrze pokazują to blachy perkusji – bardziej trójwymiarowe, obfitsze, barwniejsze, bliższe naturalności, chociaż mniej ofensywne, bez tak jasnego błysku w ataku, jak z dobrej cyfry. W drugim podejściu porównującym Solstice do "zwykłych" gramofonów słychać znacznie lepszą rozdzielczość i przejrzystość.
Dźwięk jest tak czysty i świeży, jak tylko czysta i świeża jest płyta. Ale nawet płyty lekko sfatygowane, co swoją drogą usłyszymy natychmiast, też emitują więcej oddechu, lekkości, nie ma wrażenia nadmiernego skupienia, dociśnięcia, przytłumienia, ani też przesłodzenia – dźwięk jest esencjonalny, ale nie syropowaty.
Naim Solstice SE nie jest jedynym gramofonem o podobnych możliwościach, jednak w tym przypadku są one wyjątkowo dobrze rozwinięte, a zarazem niewysilone. Solstice gra swobodnie, szeroko, bogato i dokładnie, ale bez napięcia i szarpania.
W high-endowych odtwarzaczach to już najwyższy stopień zaawansowania i uwolnienia się od zimnych nalotów techniki cyfrowej, w gramofonie – oczyszczenia się z ciepłego brudu analogowego.
Za końcowy efekt odpowiada całe urządzenie, czy nawet cały system gramofonowy, bo opis uwzględnia działanie przedwzmacniacza. Jednak klarowność i wirtuozeria wysokich tonów to zasługa głównie wkładki. Wybór szlifu igły MicroLine, z którego Naim (ale i ClearAudio) jest tak dumny, to też niejedyny, ale ważny czynnik.
Equinox MC pozwala na wydobycie wszystkich informacji i przedstawienie ich w mistrzowsko zniuansowany sposób. Średnica nie pcha się nieustannie do przodu. Wystarczy, że pozostaje na swoim miejscu, a tam jest doskonale czytelna i naturalna. Wokale są różnicowane, cieplejsze lub chłodniejsze, cięższe lub lżejsze, bez emfazy i maniery.
Dynamikę i harmonię potwierdzają instrumenty dęte, demonstrując ekspresję nie tylko wyższych rejestrów, ale też niższych, wnoszących siłę i wibrację. Lokalizacje są wyraźne, a przy tym wkomponowane w mniej lub bardziej akustyczne środowisko – w zależności od nagrania.
Naim Solstice SEnie będzie wszystkiego zamieniał w wersję unplugged ani też podłączał do prądu… Usłyszymy warunki i technikę nagrania tak dobrze, jak tylko zostało to zapisane. Ale nawet jeżeli szlif igły ma w tym zakresie mniejszy wpływ, to inne czynniki powodują, że chyba największą dawkę oczekiwanej analogowości dostaniemy w zakresie niskich tonów.
Bas jest przepiękny. Nie tracąc konturów, ale nie brnąc w twardość, generuje wyjątkową różnorodność, przy tym utrzymuje spójność, jest idealnie włączony w całą charakterystykę i jednocześnie zaznaczony, pełny, obszerny, rozciągnięty. Na samym dole trochę "omszały", suchy (ale i przez to naturalny); wyżej nabiera kolorytu i wigoru, wchodzi w zadania rytmiczne pewnie… i na lekkim luzie znamionującym analogową dynamikę.
Nawet najdokładniejsza kalibracja gramofonu kojarzy się z mozolną pracą... na oko – mimo że jest ono wspomagane przyrządami optycznymi. Bierzemy jednak zwykle pod uwagę tylko pewien fragment całości. Kierujemy się przede wszystkim obudową wkładki.
A w gruncie rzeczy nie to powinno nas interesować, bo istotna jest igła i sposób, w jaki dotyka ona rowka. Igła (wraz z generatorem) jest osadzona w obudowie wkładki z pewną tolerancją, wynikającą z kilku czynników (dokładność wykonania poszczególnych części, montaż...).
Stąd wszystkie popularne sposoby "wizualnej" kalibracji są zaledwie przybliżeniem, choć zwykle najlepszym, na jakie nas stać i bardzo często wystarczająco dobrym. Jednak zyskującymi popularność metodami pozwalającymi zbliżyć się do perfekcji są mikroregulacje związane z pomiarami elektrycznymi.
Skupiają się one na tym, jak zachowuje się igła, bez względu na okoliczności i przyczyny rożnych niedokładności. Nie mam pewności, jakimi metodami kalibrowany był Naim Solstice SE, ale łatwy dostęp do wszystkich regulacji kusi, by sprawdzić, jak zachowuje się system, gdy coś zmienimy.
Nie są to korekcje, których należałoby się brzydzić, przecież nie angażują dodatkowej elektroniki (tak jak regulacje barwy we wzmacniaczu), jedynie modyfikują istniejące ustawienia i działanie obowiązkowych układów dodatkowych (w przedwzmacniaczu).
Mikroregulacje należy jednak przeprowadzać rozważnie, aby móc wrócić do punktu wyjścia, ponownie wszystko sprawdzić, posłuchać. Pamięć wrażeń dźwiękowych jest zawodna w stopniu znacznie większym, niż się to większości audiofilów wydaje.
Krótki przegląd niektórych prób zaczynamy od ustawień przedwzmacniacza. Rekomendacje producenta wydają się jak najbardziej słuszne, jednak zmiana impedancji obciążenia może się przydać w dostosowaniu dźwięku do własnych upodobań. Punktem wyjścia jest rekomendowane 100 Ω.
Delikatne zmniejszenie (do okolic 85 Ω – czyli minimum zakresu regulacji) powoduje subtelne, ale na pewno zauważalne wzmocnienie niskich rejestrów i średnicy. Dźwięk jest gęsty, ciemniejszy, ale z dostępem do informacji na górze pasma wciąż nie ma żadnych problemów.
Mogę sobie łatwo wyobrazić, że taka modyfikacja spotka się z uznaniem tych, którzy z gramofonu chcą wycisnąć jak najwięcej klimatu, "analogu". Popieram, bo jest to tutaj możliwe bez żadnego kompromisu dla przejrzystości i dokładności. Nie degradujemy brzmienia, nie pogarszamy jego obiektywnych walorów dla "ciepełka".
Jak można się domyślać, aby dźwięk szerzej "otworzyć" i doświetlić, należy wypróbować obciążenie z okolic 150–200 Ω. Wpływ tych regulacji jest na tyle subtelny, że nie należy porównywać go z typową korekcją częstotliwościową we wzmacniaczu czy automatycznych systemach korekcji akustyki.
W samym gramofonie możemy regulować wysokość ramienia, ale to już propozycja dla bardziej zaawansowanych. Powrót do ustawień wyjściowych będzie znacznie trudniejszy, zmiany powinny być pod każdym względem delikatne - drobne i wykonywane z zegarmistrzowskim wyczuciem.
Jego brak może w skrajnych wypadkach zakończyć się nawet uszkodzeniem płyty lub wkładki, więc nie namawiam do takiej "zabawy", chociaż "analogowe" dociążenie dźwięku poprawi się wraz z obniżaniem wysokości kolumny.
Nie będę jednak udawał, że moje złote ucho i wytrawny gust pozwoliły odnaleźć ustawienie jednoznacznie lepsze od fabrycznego. Po kilku eksperymentach, na koniec testu, wróciłem do niego, odczuwając ulgę i nabierając jeszcze większego szacunku dla konstruktorów, którzy nie tylko stworzyli system o ogromnych możliwościach, ale też przygotowali go do natychmiastowego wykorzystania.