Producent cytuje jakiś autorytet, że to "Jeden z największych sukcesów w branży głośnikowej wszystkich czasów". Chodzi nie o aktualną serię 12, która na taki sukces jeszcze przecież nie miała czasu zapracować, ale o całą epopeję Diamondów. Producent obiecuje, że najnowsza seria ma być najlepszą do tej pory... Każda kolejna miała być lepsza, nic w tym oryginalnego, ale jest parę przesłanek, aby tego oświadczenia nie lekceważyć.
Wharfedale i seria 12
W serii 12 pojawiły się wyraźnie inne rozwiązania niż w poprzedniej serii 11. Nie ma już układów trójdrożnych, które wcześniej opanowały wszystkie konstrukcje wolnostojące; wracamy do prostszego schematu dwuipółdrożnego (dwa modele wolnostojące), trzymając się oczywiście dwudrożnego w modelach podstawkowych (trzy modele) i centralnym.
Konstruktor nie szalał ani z układami, ani z wielkością przetworników nisko-średniotonowych; zatrzymał się na 18-cm średnicy, którą zastosował w największych podstawkowych 12.2 i wolnostojących 12.4; 15-cm trafiły do podstawkowych 12.1, wolnostojących 12.3 i centralnego 12.C, a w malutkich 12.0 (mini-monitor, surround) siedzi 12-cm przetwornik.
Przy czym podaję naszym "kontynentalnym" zwyczajem średnicę koszy, a nie membran lub membran z zawieszeniami (w danych firmowych będą to przetworniki odpowiednio 15-, 13- i 10-cm). W ten sposób największa kolumna głośnikowa serii – Diamond 12.4 – to układ dwuipółdrożny z parą 18-tek.
O ile w przypadku serii Bronze Monitor Audio dziwiliśmy się, że nie ma w niej takiego popularnego układu, o tyle tutaj może zaskakiwać, iż nie ma już nic większego. Jakby firmy pozostawiały sobie pewne obszary do wyłącznej dyspozycji...
My testujemy mniejsze 12.3 z parą 15-tek, wedle takiego kryterium jego odpowiednikiem są Bronze 200 (w ofercie Mission – LX4 MKII, a w Jamo – C97 II). Jak z tego widać, 15-tki mają coraz większe znaczenie, chyba osiągnęły już podobny udział jak 18-tki. Sprzyja temu powolne, ale jednak, doskonalenie techniki głośnikowej, pozwalające dzisiaj mniejszym przetwornikom osiągać parametry podobne jak wczoraj większym.
Czytaj również: Jakie znaczenie ma moc, a jakie efektywność zespołów głośnikowych?
Ważna i ciekawa informacja dotyczy osoby projektanta. Sama firma chwali się, że serię tę przygotował Karl-Heinz Fink, faktycznie wybitny ekspert, który brał udział w wielu projektach, jednak zwykle jako szara eminencja, zakulisowo, aby nie odbierać splendoru samym firmom, nieraz z samego świecznika, szczycącym się samodzielnością, własnymi pomysłami i zespołami projektowymi... A tutaj jeden człowiek "z zewnątrz" potrafi lepiej załatwić sprawę.
Zwłaszcza firmom brytyjskim ciężko było się przyznawać, że ich brytyjskie brzmienie najlepiej opanował Niemiec... Można się więc dziwić, że Wharfedale zdecydowało się nie tyle na taką współpracę, co na taki "comingout". Można się i nie dziwić, bo to nazwisko już na tyle znane i szanowane, że tylko zwiększy zaufanie do produktu i jego sprzedaż. A to jest w końcu najważniejsze.
Wharfedale Diamond 12.3 - układ głośnikowy
Wharfedale Diamond 12.3 widziany od frontu nie jest znacznie większy od Bronze 200, odrobinę szerszy i wyższy, jednak razem z wyraźnie większą głębokością objętość obudowy znacząco rośnie, co oczywiście służy lepszemu rozciągnięciu niskich częstotliwości – chociaż wiele zależy również od parametrów przetworników.
Czytaj również: Czy obudowa z membraną bierną to obudowa zamknięta?
Tutaj od razu wejdźmy w szczegół techniczny, typowy dla działań Finka i dość dokładnie przedstawiony przez samego producenta. W celu zmniejszenia zniekształceń w filtrach zastosowano tylko cewki powietrze. Powoduje to jednak wzrost ich rezystancji w stosunku do cewek rdzeniowych, nawiniętych drutem o podobnej średnicy (dłuższe uzwojenie przy określonej indukcyjności), co z kolei może negatywnie wpływać na odpowiedź impulsową.
Można temu przeciwdziałać, zwiększając grubość drutu, ale to duże dodatkowe koszty, zwłaszcza że miedź drożeje... Okazuje się, iż taniej jest przygotować silniejszy (większy) układ magnetyczny zapewniający takie parametry układu rezonansowego (wraz z odpowiednio dobraną objętością i częstotliwością rezonansową bas-refleksu), które uwzględniają wpływ określonej rezystancji szeregowej.
Z tym właśnie może wiązać się dość duża objętość (jak na dwie 15-tki), która pozwala utrzymać dobrą odpowiedź impulsową, a jednocześnie ustalić niską częstotliwość graniczną. Większa obudowa to oczywiście też koszty, ale końcowe rezultaty są tego warte.
Czytaj również: Po co w zespołach głośnikowych jest zwrotnica?
Obydwie 15-tki, już bez żadnego kombinowania, pracują w jednej komorze z jednym otworem znajdującym się z tyłu. Obudowa została wewnątrz wzmocniona też w sposób nieprzypadkowy, lokalizację wieńców ustalono starannie, aby ich wpływ wytłumiał rezonanse ścianek, a nie tylko zmieniał ich rozkład.
Skorupa obudowy jest ponoć złożona z dwóch, a nawet trzech warstw, skoro łączący klej ma właściwości tłumiące drgania. Takie obudowy rzadko spotyka się w tej klasie cenowej.
Membrany nisko-średniotonowe kończą (albo przerywają) trwającą wiele lat (w Diamondach) epokę membran plecionych, wracają do membran polipropylenowych, ale mocno zmodyfikowanych – z dodatkiem wzmacniającej miki, a przede wszystkim z usztywniającymi, promienistymi przetłoczeniami, którym firma nadała nazwę Klarity. Zawieszenie wygląda klasycznie – to półokrągła wypukła fałda z gumy o niskiej stratności.
Czytaj również: Na jakiej zasadzie działają kolumny z głośnikami niskotonowymi na bocznej ściance, jakie są zalety i wady takiego ustawienia?
Najbardziej zachowawczo (przypominając wcześniejsze Diamondy) prezentuje się wysokotonowy: 25-mm tekstylna kopułka jest w charakterystyczny dla Wharfedale sposób grubo powleczona czarną, "gumowatą" substancją, która przykrywa plecioną strukturę tkaniny.
Wharfedale podkreśla, że kopułka znajduje się blisko płaszczyzny frontu w celu jak najszerszego rozpraszania, nie jest więc cofnięta w falowodzie, jak to dzisiaj jest modne, chociaż płytkie pierścieniowe wybrzuszenia frontu też będą miały wpływ na promieniowanie.
Bardzo starannie przygotowano maskownicę – jest cienka (płytka – tylko 5 mm) i ma wyprofi lowania wewnętrznych krawędzi. Korpus obudowy oklejono folią drewnopodobną. Do wyboru są cztery wersje: biała, czarna, jasny dąb i orzech. Front jest lakierowany na biało (wersje biała i dębowa) lub czarno (czarna i orzechowa).
Wharfedale Diamond 12.3 - odsłuch
Mission i Wharfedale zachowują na rynku odrębne pozycje. Większość klientów nie zdaje sobie sprawy, że należą one do jednego właściciela, a produkcja odbywa się w tej samej wielkiej fabryce (tak przynajmniej było jeszcze kilka lat temu), bowiem nie idzie z tym w parze skoordynowana dystrybucja – jest ona chyba specjalnie dywersyfikowana, aby obydwie popularne marki (a na dodatek jeszcze Castle) nie robiły sobie u jednego dystrybutora "wewnętrznej konkurencji".
W ramach tej polityki pozostaje również charakterystyczna dla każdej marki technika, chociaż w dwunastej edycji Diamondów uległa ona dużej zmianie, być może pod wpływem sugestii "wynajętego" projektanta – KH Finka. Wiedząc już, że miał w tym swój udział, jestem trochę zdziwiony brzmieniem Wharfedale Diamond 12.3.
Jego wcześniejsze strojenia dość konsekwentnie trzymały się liniowości, neutralności, nie pozwalając nawet na delikatne wyeksponowanie wysokich tonów, co czasami dawało brzmienie jeśli nie ciemne, to suche i poważne. Teraz góry na pewno nie brakuje, chociaż daleko do ekscesów C97 II.
Czytaj również: Czy maskownica kolumny słyszalnie obniża jakość dźwięku?
LX5 MKII grają bliżej, Diamondy 12.3 – z dystansu, chłodniej i dokładniej. Różnymi sposobami obydwie kolumny IAG unikają zarówno napastliwości, jak i sterylności, jednak Mission grają bardziej naturalną, bardziej nasyconą barwą, a Wharfedale Diamond 12.3 przynoszą więcej informacji, wchodzą głębiej w szczegóły, lecz może właśnie dlatego odsuwają pierwszy plan od słuchacza, aby nie zasypać go detalami, lecz tylko pokazać je z bezpiecznej odległości.
Mowy nie ma o tym, aby ten dźwięk kojarzyć z ostrością, zresztą ów detal jest raczej drobny i sypki, czasami iskrzący, ale niedzwoniący, tutaj z kolei przychodzi porównanie z Monitor Audio Bronze 200, które konkretne wysokie tony podporządkowały średnicy i ogólnej lekko metalicznej tendencji, natomiast Wharfedale Diamond 12.3 wysokie tony uwalniają, nie tyle ich wyeksponowaniem, co "odwiązaniem" od średnicy.
O ile przejście średnica–góra w Mission wydaje się lekko i płynnie cofnięte, o tyle w Wharfedale pojawia się pewna dawka "nieciągłości". Na dłuższą metę dźwięk okazuje się łatwy w odbiorze, chociaż nie tak bezpośredni jak z Mission i Monitor Audio, za to efektowniejszy głębszymi planami i rozproszeniem wysokich częstotliwości. Jest swobodny oddech, bez nieustannego zwracania uwagi na wysokie tony, ale z pozostawieniem im własnego pola do gry.
Czytaj również: Jakie jest optymalne wytłumienie pomieszczenia odsłuchowego?
Wharfedale Diamond 12.3 jednocześnie dobrze różnicują, chętnie wchodzą w szczegóły, a jednocześnie mają sposób, aby nimi nie zamęczać. Średnica jest spokojna, ale nie zmulona – nie wypycha i nie powiększa wokali, tego rodzaju "naturalizmu" jest więcej z LX5 MKII, a najwięcej z Raptorów 9, a z Diamondów 12.3 są za to wyraźnie rysowane.
Bas jest podobny jak z Jamo, a to już tylko komplement, o ile nie zależy nam na jego obfi tości, lecz wyrównaniu, dobrej kontroli czy nawet niezłym rozciągnięciu.
Bez podbicia średniego podzakresu, z dobrym nasyceniem i rytmicznością kolumny Wharfedale Diamond 12.3 może nie zrobią wielkiego wrażenia, ale też nie sprawią problemu nawet w małych pomieszczeniach. To kolumny uniwersalne, bezpieczne, a do tego dość ambitne, nieidące na łatwiznę natychmiastowego efektu.