Firma, oprócz działalności związanej ze swoimi produktami, projektuje i wykonuje całą elektronikę sprzedawaną przez… Pro-Jecta. A jak się można zorientować po niedawnym wysypie maleńkich pudełeczek z serii "box", jej konstruktorzy nie stracili ochoty do pracy.
Nowe otwarcie Canora polega nie tylko na zmianie nazwy, ponieważ wymianie ulega - lub ulegnie w najbliższym czasie - cała oferta. Najważniejsza zmiana dotyczy nowego projektu plastycznego - "drewnu już dziękujemy!".
Canor TP 106 VR - budowa
Front wzmacniacza Canor TP106VR został zaprojektowany przez plastyka związanego z nowoczesną sztuką użytkową, który zamieścił na nim wiele elementów z aluminium oraz czarnego akrylu.
Na głównym miejscu ulokowano bardzo dużą, wygodną w obsłudze gałkę siły głosu z podświetlanym otokiem. Światełko ma kolor bursztynowy, podobnie jak diody oznaczające wybrane wejście oraz logo Canora. To ostatnie przypomina zresztą starsze, ponieważ jego głównym elementem jest kamerton.
Pod gałką ulokowano dwa małe, niemal niewidoczne, guziki zmieniające wejście oraz większy przycisk "standby". Z tyłu widzimy tylko dwie pary złoconych gniazd głośnikowych oraz rząd gniazd RCA - pięć wejść liniowych oraz wyjście do nagrywania. Jest też gniazdo sieciowe IEC z umieszczonym obok wyłącznikiem sieciowym.
Nazwa nowego wzmacniacza, jakkolwiek mało romantyczna, mówi wiele. TP oznacza "Tube Power", 106 wskazuje, że jest to następca modelu 105, zaś VR oznacza użycie w zasilaniu lamp prostowniczych (Vacuum Rectifier).
TP 105 VR testowaliśmy w " Audio" jakiś czas temu i był to jeden z nielicznych wzmacniaczy lampowych, który nie zniesmaczył prowadzącego pomiary Radka Łabanowskiego. Zarówno szum, jak i THD oraz pasmo przenoszenia - wszystko było znakomite.
Canor trochę ustępuje Ayonowi pod względem masy, ale i tak jest bardzo ciężki - ponownie dzięki solidnej obudowie i dużym transformatorom. To podstawa każdego przyzwoitego urządzenia lampowego.
Trafo zasilające, przykręcone do bocznej ściany Canora TP 106 VR, jest toroidem specyfikowanym na moc 285 W. Wychodzą z niego liczne uzwojenia wtórne. Osobne zasilacze otrzymały: kanał lewy końcówki mocy, kanał prawy końcówki mocy, przedwzmacniacz, żarzenie, zasilanie niskonapięciowe (przekaźniki, napęd potencjometru).
Prąd do końcówek prostowany jest w dwóch prostownikach półokresowych GZ34 firmy JJ. To pewna zmiana w stosunku do TP 105, gdzie znajdowały się cztery diody PY88. Za lampami widać bank dziesięciu kondensatorów filtrujących. Napięcie to dostarczane jest do lamp 6L6, pracujących w klasie A w trybie push-pull, które też wykonała słowacka firma JJ.
Na wyjściu umieszczono dwa potężne transformatory o klasycznej budowie, z blachami EI. Stąd sygnał podawany jest krótkimi kabelkami na gniazda głośnikowe. Ponieważ trafa znalazły się tuż przy lewej ściance wzmacniacza, wspomniane gniazda też umieszczono skrajnie, z lewej strony tylnej ścianki; szkoda tylko, że kabelki kończą się niezłoconymi skuwkami nałożonymi na złocone elementy gniazd - chyba lepiej byłoby je po prostu przylutować.
Czytaj również: Jakie są i czym się charakteryzują klasy pracy wzmacniacza?
Wraz ze zmianą nazwy firmy nastąpiła całkowita zmiana projektu plastycznego. Przednią ściankę wykonano z grubego płata aluminium. Co ważne, Canor wykonuje swoje urządzenia w całości w słowackim Prešovie.
Canor TP 106 VR - lampy
Napięcie anodowe lamp przedwzmacniacza i drivera jest prostowane i stabilizowane - w tej sekcji pracują podwójne triody 12AT7EH firmy Electro-Harmonix. Na lampy wejściowe nałożono elementy chłodzące, ekranujące i tłumiące drgania Cool Damper firmy EAT, minimalizując w ten sposób mikrofonowanie.
Dampery zostały połączone z masą układu. Sygnał doprowadzany jest do lamp za pośrednictwem krótkich ekranowanych kabelków, z niewielkiej płytki przykręconej prostopadle do tylnej ścianki. Zamontowano na niej przekaźniki selektora wejść oraz niebieski potencjometr "Blue Velvet" Alpsa.
Tak, potencjometr umieszczono tutaj (świetnie!), a jego oś przedłużono do ścianki przedniej, dzięki czemu ścieżka sygnału jest stosunkowo krótka, a więc jest on mniej narażony na zakłócenia. Złocone gniazda wejściowe RCA zostały wlutowane wprost do tej płytki.
Lampy wejściowe i drivery (pracujące także jako odwracacze fazy) zostały sprzęgnięte przez polipropylenowe kondensatory firmy SCR. W układach katodowych mamy z kolei kondensatory firmy Rifa. Oporniki są metalizowane, precyzyjne.
Całość wygląda niezwykle kompetentnie i jedyne, co bym w przyszłości ewentualnie zmienił, to lampy końcowe i może zasilające. Pomyślałbym też nad zalutowaniem kabli głośnikowych biegnących z transformatorów wyjściowych do gniazd. W komplecie dostajemy ładny, metalowy sterownik.
Czytaj również: Jak dzielimy wzmacniacze ze względu na technikę wzmacniania sygnałów?
Odsłuch
Dobrze pamiętam, jak grał wzmacniacz TP 105 VR (jeszcze z logiem Edgara) - był to szybki, dokładny dźwięk, bez cienia zawoalowania i podbarwień. Niezwykłe było to, że w pomiarach nie "poległ", jak wiele innych wzmacniaczy lampowych. To ten przypadek, kiedy podstawowe dane dobrze korelują z tym, co słychać. Bo chodziło o niskie szumy, niskie zniekształcenia i szerokie pasmo przenoszenia.
Canor TP 106 VR jest bardzo podobnym urządzeniem. Wszystkiego jest trochę więcej, wszystko jest trochę większe, głębsze, szersze, bardziej kolorowe niż w Edgarze, jednak kierunek wyznaczony przez poprzednika (zrywający z brzmieniem pierwszego produktu tej słowackiej firmy, modelu TP 101) został zachowany.
Przy opisie wyglądu zewnętrznego nie wspomniałem o jednym detalu, ale chciałem poczekać z tą uwagą do tego momentu: Canor zaprojektował front swoich urządzeń w sposób znany z Coplanda. Przywołanie skandynawskiej firmy jest uzasadnione ze względu na brzmienie - zrównoważone, uniwersalne, pasujące do każdego rodzaju muzyki.
Oczywiście nie jest to "drut ze wzmocnieniem" i stuprocentowa neutralność. Dokładne, pełne w zakresie średnicy, równie mocne na górze i konkretne na basie brzmienie Canora jest zdrowe, kompetentne i bez kompleksów, chociaż nie prezentuje wielkiego zaangażowania w budowaniu klimatów i nadzwyczajnego wyrafinowania w cyzelowaniu szczegółów. Po prostu bardzo dobry, wyrównany dźwięk i na tym można by właściwie zakończyć...
Ale nie ma lekko, trzeba temat drążyć. Bas jest dobrze zintegrowany, prowadzony pod dyktando rytmu, trochę podporządkowany średnicy - inaczej niż w Spiricie, gdzie chętniej imponował niezależnością i bogactwem wybrzmień, w Canorze TP 106 V jest bardziej zdyscyplinowany, mniej spektakularny, chociaż nie można go przyłapać na żadnym niedomaganiu.
Brzmienie Canora bardziej skupia się na środku pasma niż na dole, ale jeśli ktoś potrzebuje mięsistego, soczystego basu w roli lidera, to również z Canorem może sporo wygrać, dobierając kolumny o takim charakterze.
Czytaj również: WAT WAT-owi nierówny, czyli co powinien wiedzieć amator lamp
Canor TP 106 VR to nowoczesne urządzenie, mimo że wykorzystuje lampy próżniowe. Świetne zasilanie, przemyślany rozkład elementów.
Mimo wysokiej mocy, trzeba mocno odkręcić pokrętło wzmocnienia, aby zagrać głośno. Spójność brzmienia, jego czystość, której nie przeszkadza nasycony środek, daje komfort obcowania ze wzmacniaczem nie muszącym się napinać ani niczego udawać.
Głosy, nawet męskie, nie potrzebują wyeksponowanego basu, brzmiały wiarygodnie. Wyższy bas jest energetyczny, instrumenty mają oparcie, nie są "szkieletowate". Dopiero przy płytach, gdzie przydałoby się zwierzęce uderzenie, Canor ustępuje pola. Tak było w drugim utworze genialnej płyty Larsa Danielssona, a także na "Spiritchaser" Dead Can Dance.
Z nawiązką kompensują to inne zalety tego urządzenia, zwłaszcza sposób artykułowania środka pasma. Wciąż bez przesadnego ocieplenia, lecz z doskonałą koherencją, wypełnieniem i naturalnością. Przekaz jest bezpośredni, niezagmatwany, oczywisty.
Nie jest to takie nasycenie, jakie można uzyskać z lampami EL34 czy KT88, ale też nie ma mowy o suchości, na jaką cierpi część wzmacniaczy z tetrodami strumieniowymi 6550C - w tej dziedzinie jest zresztą też lepiej niż z triody 6C33C zastosowanej w Ayonie.
Myślę, że 6L6 to dobry kompromis. Wprawdzie użyte w Canorze TP 106 VR lampy JJ-a nie należą do moich ulubionych i z NOS-ami będzie znacznie lepiej, ale nawet tu i teraz, w "pakiecie" firmowym dźwięk jest kompletny i dokładny.
Mimo że góra pasma nie jest wybitnie selektywna, brzmi mocno, dźwięcznie, z ładnym nasyceniem. Tutaj słychać muśnięcie lampy, przede wszystkim przez zaokrąglenie ataku i homogeniczność barwy, zawsze perlistej. Blachy nie są jednak specjalnie różnicowane, sposoby uderzenia w instrumenty na "Spiritchaser" - trochę ujednolicone. Taka uroda, wszystkiego mieć nie można.
Dynamika urządzenia jest dobra, choć nie wybuchowa. Mocniejsze wejścia z płyty "Division Bell" Pink Floyd były nieco mniej "totalne" niż z tranzystorów i mniej żywiołowe niż z niektórych lamp. Scena dźwiękowa jest poukładana, instrumenty plastyczne i jednocześnie dobrze wyrysowane.
To zaleta wzmacniaczy lampowych - zachowując duży wolumen, potrafią dobrze definiować poszczególne źródła dźwięku. Zarówno Sara K. solo, jedynie z gitarą z płyty "Don’t I Know You From Somewhere?", jak i Radiohead z "Amnesiac" - wszystko miało bardzo ładne nasycenie. Wzmacniacz, który nie zawiedzie miłośników lamp, a jednocześnie nie wyłoży się w tematach, które zwykle nie są ich najmocniejszą stroną.