Najtańszy "Nadzik" został wykonany przyzwoicie, front oraz wszystkie elementy regulacyjne są wprawdzie plastikowe, co jednak w tej cenie jeszcze nie razi.
Główna baza konstrukcji jest już oczywiście metalowa, o dobrą wentylację dbają wycięte w górnej ściance otwory, przez które można dojrzeć część zasilacza i końcówek mocy. NAD nigdy nie upierał się przy skrajnym minimalizmie, więc "316-tka" ma aż pięć wejść liniowych, a do tego jedną pętlę dla rejestratora (kto go dzisiaj używa...).
Gniazdko dla źródła podręcznego (mini-jack) znajduje się na przedniej ściance, razem z wyjściem słuchawkowym. NAD C 316 BEE nie "boi się" także pokręteł regulatorów barwy i zrównoważenia kanałów, ale jeśli ich nie potrzebujemy, to mamy też przycisk Tone Defeat, wyłączający ze ścieżki sygnałowej zbędne wtedy układy. Pokrętło wzmocnienia sprzęgnięto z klasycznym potencjometrem analogowym.
Wszystkie RCA są złocone (podobnie jak styki gniazdek na przedniej ściance), a pojedyncze zaciski głośnikowe mają masywne, choć plastikowe nakrętki. Nie trzeba jednak walczyć z żadnymi zaślepkami (przynajmniej w moim egzemplarzu ich nie było), terminale są od razu gotowe na wtyki bananowe. Kabel sieciowy zainstalowano na stałe, co niektórzy mogą odebrać jako ograniczenie.
Odsłuch
Trudno mówić o potężnym basie czy piorunującej dynamice, jednak NAD C 316 BEE wygrywa z konkurentami barwą i prawdziwością środka pasma. To największy atut tego malucha - potrafi pokazywać różnice, a przy tym nasycać dźwięk i czynić go wiarygodnym.
NAD C 316 BEE spisuje się dobrze w każdych okolicznościach, choć najwięcej z jego charakteru można usłyszeć przy instrumentach akustycznych. Trochę je wygładza, usuwając po części naturalne chropowatości, jednak bez przesadnego zmiękczenia.
Syntetyczne dźwięki wzmacniacz do pewnego stopnia łagodzi, dodaje trochę słodyczy, którą można traktować jako przyjemną modyfikację, niekoniecznie odkształcenie.
Wysokie tony ograniczają metaliczność, lecz nie odbierają blachom blasku. Nie wszystkie detale są widoczne jak pod lupą, dźwięki główne czasami je przysłaniają, owa "redukcja" jest jednak bezbolesna i proporcjonalna - dzięki temu całe brzmienie jest spójne i nie przesuwa uwagi w stronę góry pasma.
Bas pielęgnuje rytm, dba o kontury, czasami pojawia się nisko, ale pozostaje raczej delikatny i wpleciony. W sumie to dźwięk przyjemny i prawdziwy, niedążący ani do kreowania dziwnych klimatów, ani do bezlitosnej precyzji, na którą takiego malucha pewnie nie byłoby stać, za to przemyca do swojej naturalności pewną dawkę miękkości i subtelności.
Radek Łabanowski