Zdjęcie zadumanego Johna Coltrane`a patrzącego w dal zdobi opasłe pudełko zawierające 125 utworów i 1100 minut muzyki, najlepszej z minionej epoki jazzu i dziś wciąż atrakcyjnej. To niemal wszystkie nagrania legendarnego saksofonisty dokonane dla wytwórni Prestige. Brakuje tylko trzech sesji z kwintetem Milesa Davisa, te ukazały się w innym wydawnictwie.
W dwa i pół roku, od maja 1956 r. do grudnia 1958 r., John Coltrane nagrał materiał na dziewiętnaście albumów. Teraz zebrano je na szesnastu płytach, dodając utwory z albumów, których nie firmował, ale miały znaczący wpływ na brzmienie. A John Coltrane zawsze pozostawiał swój znak na muzyce. Słuchamy go do dziś, a młodzi muzycy obrali go sobie za wzór do naśladowania.
Ciekawe, co o muzyce Coltrane`a powiedział mi niedawno Branford Marsalis. Kiedy przyłączył się na początku swej kariery do big bandu Arta Blakeya, bardzo chciał brzmieć jak Coltrane. Kiedy lider dowiedział się, że słucha Coltrane`a, a potem próbuje powtarzać jego solówki miał mu powiedzieć: - Jak myślisz, kogo słuchał John Coltrane? Czy słuchał samego siebie? Nie, on słuchał starych mistrzów, ich nagrań z lat 30. i 40. Warto dodać, że tych mistrzów miał na wyciągnięcie ręki, słuchał ich na żywo. A z rówieśnikami miał doskonałe kontakty.
Wayne Shorter opowiadał mi, jak rozmawiali o wielu sprawach, ale bardzo mało o samej muzyce. Coltrane interesował się polityką, sprawami społecznymi, na rozwiązanie wielu problemów miał własne pomysły. Julian "Cannonball" Adderley, jego partner z sekstetu Milesa Davisa wspominał: "Nauczyłem się od Johna więcej niż od innych, byliśmy przyjaciółmi".
Trzeba zauważyć, że John Coltrane był najbardziej wpływowym saksofonistą od czasu Charliego Parkera. A w latach 50., kiedy występowali i nagrywali mistrzowie ery swingu, jak Coleman Hawkins, Johnny Hodges, Lester Young i Ben Webster, o przywództwo w tej kategorii nie było łatwo. Nie zapominajmy też o Dexterze Gordonie.
W latach 50. Coltrane był wziętym sidemanem, nagrywał swoje płyty, ale jeszcze niewiele komponował. Pierwszy album złożony wyłącznie z jego kompozycji "Giant Steps" został wydany dopiero w 1960 r. Wtedy miał już ukształtowane wyraziste brzmienie i własny styl improwizacji. Ten stale się rozwijał. W latach 1955-1960 nagrywał dla czternastu firm płytowych, z których Prestige miał największy udział.
W połowie lat 50. spotkało się dwóch młodych i gniewnych lwów jazzowej sceny: Sonny Rollins i John Coltrane. Efektem był album "Tenor Madness" firmowany przez Rollinsa, uważany do dziś za arcydzieło i jedno z najważniejszych nagrań hard-bopu. Utwór tytułowy otwiera pierwszą z szesnastu płyt.
Saksofoniści spotkali się wcześniej w zespole Milesa Davisa, potem występowali już bez niego. Mimo że liderem był Rollins, to Coltrane podnosił poziom improwizacji na wyższy poziom harmonicznych komplikacji. W maju 1956 r. na sesję do studia Rudy`ego Van Geldera w Hackensack zaprosił Coltrane`a pianista Elmo Hope. Na drugim tenorze zagrał Hank Mobley, na trąbce Donald Byrd, sekcja rytmiczna została "wypożyczona" z zespołu Davisa. To miej znane nagrania, ale dziś można je określić jako mistrzowskie.
Prawdziwe "Tenor Conclave", jedna z wielu sesji Prestige`u "bez lidera", odbyło się 7 września 1956 r. Do Mobleya i Coltrane`a dołączyli Al Cohn i Zoot Sims, na fortepianie grał Red Garland. 15-minutowa wersja standardu "How Deep is the Ocean" pokazuje możliwości tytanów saksofonu.
Wydawcy starali się ułożyć nagrania tak, by nie dzielić albumów, co czasem nie odpowiada chronologii, jak np. na wydawnictwach zawierających wszystkie nagrania Milesa Davisa. Dzięki temu mój ulubiony album "Coltrane" z 1957 r., zawierający urokliwą balladę "Violets For Your Furs", zajął niemal cały dysk szósty.
Ta sesja z 31 maja 1957 r. była pierwszą, na której John był samodzielnym liderem. Ciekawostką są nagrania z płyty "Slowtrane" zrealizowane w sierpniu. To rzadka okazja posłuchania saksofonisty w trio, a towarzyszy mu kontrabasista Earl May i perkusista Art Taylor.
Płyty 8-10 zestawu są efektem współpracy Coltrane`a z pianistą Redem Garlandem. Kolejny dysk to udział w albumach tubisty Raya Drapera i saksofonisty Gene`a Ammonsa. Warto sięgnąć po płytę dwunastą, czyli wspaniałą "Lush Life" z trębaczem Donaldem Byrdem. Sesja z 7 lutego 1958 r. nagrana w kwartecie z Garlandem, kontrabasistą Paulem Chambersem i perkusistą Artem Taylorem trafiła na album "Soultrane".
Zważywszy różnicę czasu, urodziłem się właśnie przy tych cudownych dźwiękach saksofonu, choć bardzo daleko od studia Van Geldera. W 1958 r. muzyka Coltrane`a weszła na wyższy poziom, o czym świadczą kolejne albumy z Kennym Burrellem: "Black Pearls", "Standard Coltrane" i "Bahia". Słuchając szesnastu płyt po kolei, spędzimy dużo czasu z jednym z największych muzyków naszych czasów. Istnieje uzasadniona obawa, że już niczego innego nie będziemy później chcieli słuchać. Przez długi czas.
Marek Dusza
PRESTIGE/UNIVERSAL