Dokładnie w 86. urodziny amerykańskiego saksofonisty i flecisty Charlesa Lloyda, 15 marca ukazał się jego album "The Sky Will Still Be There Tomorrow", nagrany w kwartecie z pianistą Jasonem Moranem, kontrabasistą Larrym Grenadierem i perkusistą Brianem Blade’em.
Oczekiwałem na album "The Sky Will Be There Tomorrow" z niecierpliwością po tym, jak podczas niedawnej rozmowy z prezydentem Blue Note Records, Donem Wasem, usłyszałem od niego, że będzie to najlepszy album w karierze Lloyda. – Kiedy rozmawiałem o tych nagraniach z Charlesem, miał łzy w oczach – zwierzył się Don Was.
Choć trudno uwierzyć, że po 80-tce jazzman nagrywa najlepsze płyty swojego życia, ale rzeczywiście jest to wyjątkowy album. Słychać tu jego muzyczne i życiowe doświadczenie, niezwykłą wrażliwość na brzmienie i harmonię, a co najważniejsze – dobro płynące z muzyki.
Już tytuł albumu mówi o tym, co było natchnieniem dla kompozytora i lidera, a także muzyków jego kwartetu. "Nadal niebo będzie tu jutro" – w tych słowach zawarta jest mądrość prowadząca do szczęścia, wiedza o powtarzalności procesów na Ziemi i w naszym życiu. Jest i ostrzeżenie, że choć niebo pozostanie, to nas może już nie być.
Filozofię Charlesa Lloyda możemy odkrywać słuchając piętnastu utworów, a wskazówkami niech będą ich tytuły. Szczęśliwie mieliśmy okazję podziwiać jego muzykę na żywo, kiedy podczas legendarnej trasy jego kwartetu po krajach Europy Wschodniej zagrał na Jazz Jamboree ’67, a towarzyszyli mu: Keith Jarrett, Jack DeJohnette i Cecil McBee. Grywał w Polsce wielokrotnie, a na festiwalu Jazztopad ’2023 we Wrocławiu świętował 85. urodziny.
Kiedy Charles Lloyd przyleciał do Polski po raz pierwszy w październiku 1967 r., jego koncertowy album "Forest Flower: Charles Lloyd at Monterey" przekroczył sprzedaż 1 mln egzemplarzy. Echo tytułowego utworu z tamtego albumu "Forest Flower: Sunrise" słychać w melodyjnym, subtelnym temacie kompozycji otwierającej najnowszy album.
W "Defiant, Tender Warrior" – wyzwaniu "czułego wojownika", jakim niewątpliwie jest sam Lloyd – słychać nuty, jakich nie zagra żaden inny saksofonista – niezwykle nastrojowe, ale i mocne, silnie działające na wyobraźnię i pobudzające zmysły. Obok łagodnych melodii zespół Lloyda pokazał swoją free-jazzową stronę.
Nie na darmo lider terminował jako nastolatek u boku samego Ornette’a Colemana, który miał mu powiedzieć: "Człowieku, z pewnością umiesz grać na saksofonie, ale to nie ma wiele wspólnego z muzyką". Dlatego poszukiwał dźwięków i melodii, które pozwolą mu wyrazić swojego ducha i życiową mądrość. Wspaniały album, trzeba go mieć i słuchać.
Marek Dusza
BLUE NOTE/UNIVERSAL