W naszym teście dominują firmy, które można nazwać w dużym skrócie - brytyjskimi. Słusznie kojarzymy ich pochodzenie z tym kierunkiem, chociaż można też ich "brytyjskość" wziąć w cudzysłów. Zostały założone na Wyspach, tamże przez wiele lat miały swoje siedziby, nie tylko wpisy do rejestrów, ale działy projektowe, a nawet fabryki. Stamtąd na cały świat wyjeżdżały tony kolumn, co miało nas przekonać o wyższości brytyjskiej szkoły dźwięku.
Brytyjskimi markami obrodziło w latach 70., uważanych za "złotą epokę hajfaju". Wiele z nich zajmowało się, również lub wyłącznie, zespołami głośnikowymi. Miały zasięg światowy i wydawało się, że zdobyta pozycja jest nieprzemijająca.
Kiedy jednak przyszedł okres, który można nazwać "kryzysem" (też użyjmy cudzysłowu), a więc przełom XX i XXI wieku, gdy tradycyjne stereo musiało oddać sporą część klientów modzie na kino domowe, okazało się, że audiofilskich specjalistów jest zbyt wielu. Część "padła", część wytrzymała te trudne czasy w lepszej lub gorszej kondycji, ale przeobrażenia dotknęły je wszystkie.
Firmy mają dawne nazwy, bo te mają przecież swoją rynkową wartość, lecz kwestie własnościowe i organizacyjne są rozproszone i niejednoznaczne. Klienta ma interesować konkretny produkt wspierany siłą znanej marki, a nie to, czy płynie on ze Wschodu czy z Zachodu. Mission, razem z kilkoma innymi brytyjskimi markami, przejęło IAG (International Audio Group), czyli korporacja założona przez braci Chang - Chińczyków z Tajwanu.
Wielka fabryka produkująca wszystko, co obecnie występuje z logo Audiolab, Castle, Mission, Quad, Wharfedale, znajduje się po drugiej stronie Cieśniny Tajwańskiej, więc z perspektywy Tajwanu - na Zachodzie. Od początku XXI wieku właśnie stamtąd płyną do nas kontenery sprzętu z brytyjskim rodowodem.
Trzeba jednak przyznać, że właściciele i zarządzający IAG dbają o oryginalny wizerunek poszczególnych marek; unikają ryzykownych eksperymentów, wyraźnego rozszerzania profilu o produkty będące poza pierwotną specjalizacją, czy nawet poważnych zmian w designie samych kolumn.
Czytaj również: Po co w zespołach głośnikowych jest zwrotnica?
Obudowa LX-3 jest wykończona skromnie, ale starannie, z lekko wyprofilowanym frontem i maskownicą trzymaną na magnesy, nie próbuje nas zachwycić, a skutecznie zdobywa sympatię.
Wprowadzają nowe produkty, ale trzymając się ściśle wytyczonych kursów, jakby dając wyraz przekonaniu, że siła każdej marki wiąże się nie tylko ze wspomnieniami, ale też z tymi elementami, dzięki którym klient wciąż może ją rozpoznać.
Castle wyglądają więc jak Castle, Mission - jak Mission, a Wharfedale... tutaj nie ma jakichś specjalnych estetycznych "zobowiązań". Wreszcie wszyscy "brytyjscy", głośnikowi specjaliści z IAG zajmują się, tak jak dawniej, kolumnami, a w znacznie mniejszym stopniu urządzeniami jak słuchawki, soundbary i systemiki Bluetooth.
Mission seria LX
Seria LX będzie na pewno bardzo ważna dla Mission przez kilka najbliższych lat, bo kolumn nie wymienia się przecież co sezon, a tutaj mamy do czynienia z dość obszerną (jak na współczesne zwyczaje) gamą produktów.
Jeszcze tańsze są modele serii VX, których ceny są już podejrzanie niskie (przynajmniej z naszej perspektywy). LX to propozycje "przystępne cenowo", początkujący audiofil nie będzie się już ich wstydził. Wybór jest spory - dwa modele podstawkowe (LX-1, LX-2), trzy wolnostojące (LX-3, LX-4, LX-5) i jeden centralny (LX-C).
Podstawkowe mogą służyć jako surroundy, a subwoofery w ofercie Mission są już tradycyjnie gromadzone w odrębnej serii MS, więc z kompletowaniem systemów kina domowego nie będzie trudności.
Nacisk na kino domowe jest jednak umiarkowany, gdyż LX-1 i LX-2 mają proporcje podstawkowych/regałowych "monitorów", a nie konstrukcji naściennych.
I właśnie te najmniejsze modele najlepiej nawiązują do firmowej tradycji Mission, której konstrukcje odróżniały się od konkurentów tzw. "odwróconą" konfiguracją (głośnikiem wysokotonowym umieszczonym poniżej nisko-średniotonowego lub poniżej średniotonowego w układach trójdrożnych).
Cele i skutki stosowania takiej konfiguracji nie będą jednak tutaj omawiane, bowiem testowane Mission LX-3, podobnie jak większe LX-4, zaprojektowano jako układ symetryczny - z wysokotonowym pomiędzy dwoma nisko-średniotonowymi (a więc wciąż jest to układ dwudrożny).
Z historii Mission znamy kolumny wolnostojące z układami "odwróconymi" (a więc z jednym nisko-średniotonowym); tutaj zastosowano dwa, ale niewielkie - w LX-3 to 13-ki, których łączna powierzchnia membran jest podobna jak jednej 17-ki.
Czytaj również: Co to jest obudowa z linią transmisyjną?
Gniazdo jest pojedyncze, ale ilu audiofilów stosuje dzisiaj bi-wiring? Większość zajęta jest raczej szykowaniem jak najlepszych zwor... które tutaj w ogóle nie są potrzebne.
Membrany nisko-średniotonowych nie są aż tak oryginalne, aby mówić o wyjątkowości, ale ich profil również należy do cech charakterystycznych (przynajmniej od dłuższego czasu) dla Mission; nie mają przecież takich ani Castle, ani Wharfedale pochodzące z tej samej "stajni".
Na tym przykładzie widać więc, że IAG dba gruntownie o "niezależność" poszczególnych marek, również w fazie projektowania przetworników, a nie tylko ich konfigurowania i szykowania obudów. Nie stosuje przetworników "uniwersalnych", co zresztą mogłoby mieć akustyczny sens, ale powodowałoby zacieranie różnic i osłabienie wyrazistości.
Membrany
Jednoczęściowe, wklęsłe membrany kolumn Mission LX-3 wykonano z "zaawansowanego włókna", które wygląda na celulozę (i nie jest to wiadomość zła), a kopułkę wysokotonową - z mikrowłókna (wygląda na tekstylną). Mission jest kolejnym producentem, który zwraca (naszą) uwagę na kwestię utrzymania niskich tolerancji wykonawczych, kluczowych w przypadku parametrów i jakości.
Zwłaszcza głośników wysokotonowych wymagających niemal laboratoryjnej dyscypliny, jako że kropla kleju mniej (lub więcej) może zasadniczo zmienić charakterystykę - i nawet nie chodzi o to, czy na bezwzględnie gorszą, jednak zasadnicza jest konieczność trzymania się blisko ustalonego wzorca danego modelu, choćby po to, aby kolumny lewa i prawa grały tak samo.
Obydwa nisko-średniotonowe pracują we wspólnym układzie bas-refleks (obudowa jest jednokomorowa), z którego wyprowadzono dwa tunele (każdy o średnicy 5 cm i długości 11 cm). Przy obydwu tunelach otwartych daje to taki sam efekt (częstotliwość rezonansową), jak jeden tunel o takiej samej długości i powierzchni odpowiadającej sumie powierzchni dwóch mniejszych tuneli.
Z tego wyjaśnienia, a także na podstawie intuicji, można by jednak wyciągać fałszywy wniosek, że poziom basu zależy wprost od wielkości (powierzchni) otworu - iż większy otwór mocniej promieniuje. Nie tędy droga, bowiem podobny skutek, jak powiększenie/zmniejszenie powierzchni otworu, przyniosłoby skrócenie/wydłużenie tunelu; ale długości tunelu nie widzimy, więc intuicja nic na ten temat nam nie podpowiada... Znowu trzeba wiedzieć więcej, niż tylko widać to z zewnątrz.
Ale zamknięcie jednego tunelu pozwala na łatwe przestrojenie układu do niższej częstotliwości rezonansowej (będziemy to dokładnie obserwować w laboratorium), co przede wszystkim obniża poziom basu w wyższym podzakresie, zanim zdecydujemy się na bardziej radykalny ruch - zamknięcie obydwu otworów.
Czytaj również: Czy do podstawkowych zespołów głośnikowych potrzebne są specjalne, firmowe standy?
25-mm tekstylna kopułka wysokotonowa to statystycznie najczęstszy wybór większości producentów, ale wśród firm brytyjskich - wcale nie taki oczywisty. Jednak Mission konsekwentnie stosuje tylko "miękkie" kopułki.
Według informacji producenta, częstotliwość podziału wynosi 2,2 kHz, co przy 13-cm głośnikach nisko-średniotonowych może wydawać się wyborem nadmiernie niskiego podziału, obciążającego głośnik wysokotonowy.
Takie rozwiązanie w układach symetrycznych jest jednak pożądane, gdyż ograniczenie zakresu częstotliwości, w którym współpracują obydwa średniotonowe, poprawia charakterystyki kierunkowe (w płaszczyźnie pionowej) podatne na przesunięcia fazowe (powstające poza osią główną, gdy odległość od obydwu głośników do punktu pomiarowego jest różna).
Mission LX-3 wyglądają skromnie... i dlatego bardzo ładnie; nie ma w nich żadnego blichtru i pozorów, obwieszania się dekoracjami, które w tym zakresie ceny musiałyby być tandetne. Nie ma też kombinowania z krzywiznami (tradycyjnie stosowanymi przez Mission w innych seriach).
Na prostopadłościennej bryle zaznaczają się tylko trzy okręgi samych głośników, układ symetryczny tym bardziej podkreśla estetyczną dyscyplinę projektu, tylko dyskretnym akcentem jest wyprofilowanie frontu, a odpowiednio wygięta maskownica (cienka, 12-mm) jest trzymana przez ukryte magnesy. Mocowanie głośników też zostało nowocześnie ukryte pod pierścieniami maskującymi.
Front polakierowano, pozostałe ścianki oklejono folią winylową z imitacją drewna, wersje biała i czarna są kolorystycznie jednolite (front taki, jak cała obudowa), wersja orzechowa ma front czarny.
Wszystkie prezentują się schludnie, a konstrukcja budzi też zaufanie całkiem sporą masą - dla takiego "chudziaka" 17,5 kg to całkiem sporo, świadczy o solidnym wykonaniu obudowy, o czym zresztą producent wspomina w swoich materiałach. Bardzo sympatyczne kolumny, chociaż na sam ich widok nie siadamy z wrażenia.
Odsłuch
Myślałem, że będą musiał te maluszki otoczyć specjalną opieką. Najmniejsze w całej grupie, niewinnie białe, subtelne w detalach wykonania, jakby już swoim wyglądem prosiły, aby ich nie katować, nie zmuszać do wysiłku, do którego nie zostały przeznaczone, bo przecież w teście pojawiły się trochę przypadkiem.
Wystarczyło, że zmieściły się w ustalonym zakresie cenowym i spełniły warunek "podłogowości", ale przecież nie znaczy to, że muszą od razu wymiatać, brać się za bary z niskim basem i takimi konkurentami, jak MR6 i 616F...
Niestety, muszą stawać w szranki, ale przecież moc, dynamika i rozciągnięcie niskich tonów to niejedyne kryteria oceny; jest duża szansa na ładny środek, scenę, detal itp. itd. I tak właśnie wyglądałaby recenzja tych kolumn, gdyby nie ich zdecydowany protest przeciwko tak protekcjonalnemu traktowaniu. One nie chcą taryfy ulgowej. Ich delikatny wygląd jest mylący, ale tym bardziej atrakcyjny, a brzmienie - imponujące.
Czytaj również: Jakie jest optymalne wytłumienie pomieszczenia odsłuchowego?
Wklęsłe membrany nie są wynalazkiem Mission, ale też wpisały się już w styl firmy. Dwie 13-ki zastosowane w LX-3 nie wygenerują potężnego basu, lecz rozciągnięcie charakterystyki okazało się bardzo dobre.
Nie ma sposobu, aby małe, niskobudżetowe kolumny sięgały możliwości znacznie większych i droższych konstrukcji; w tę stronę nie będę naginać relacji. Mission LX-3 nie sili się na kreowanie dźwięku "większego niż one same", ani ocieplonego, co jest znanym kierunkiem ucieczki od szczupłości, zagrażającej maluchom, czy to wolnostojącym, czy podstawkowym (doskonałym tego przykładem były kolumny Pro-Ject Speaker Box 10 sprzed dwóch miesięcy).
Mission LX-3 nie ustawia się w takiej pozycji, nie odchyla asekuracyjnie do tyłu, lecz jedzie do przodu. Jego dźwięk nie jest potężną budowlą, lecz obrazem szybkich zmian, przykuwających uwagę nawet nie wyizolowanym detalem, co żywością, połączeniem plastyczności i wyrazistości.
Jest tutaj nuta metaliczności, nawet wyostrzenia, wysokie tony mają swoje podbarwienie, przypominające trochę działanie słuchawek, stąd też wrażenie podkreślania detalu, choć jest on raczej "dobarwiany" albo eksponowany selektywnie.
I teraz jest już jasne, że ta charakterystyka nie aspiruje do wzorcowej neutralności, aby słuchacza nigdy nie zanudzić, aby z każdego nagrania wyciągnąć energię, emocje albo przynajmniej trochę błysku.
Aby z kolei zachować dostateczną naturalność, jest uchwycona dobra ogólna równowaga i brzmienie to nie jest tendencyjnie rozjaśnione, bowiem udało się "napędzić" niezły bas, dość silny, sprężysty i nawet dobrze rozciągnięty, a do tego wolny od twardości i dudnień. Środek pasma jest obecny, nasycony, czytelny, dobrze ustawia wokale, chociaż będą podkreślane sybilanty.
Charakterystykę zbilansowano tak harmonijnie, że wszędzie "dużo się dzieje". O zmuleniu nie ma mowy, o pełnej przejrzystości i najwyższej precyzji też... zapomnimy, gdy Mission LX-3 przedstawią nam muzyczne podsumowanie tego, co nagrano, wcale nie popisując się profesjonalnym "monitorowaniem".
Andrzej Kisiel