Wharfedale to jedna z najstarszych firm głośnikowych, jej historia zaczęła się w latach 30. ubiegłego wieku. Jest dobrze udokumentowana i z dumą przedstawiana przez obecnego właściciela marki, a wśród wielu ważnych momentów zaznaczone jest wprowadzenie na początku lat 90. małego modelu Diamond, który dał początek całej serii, ta zdobyła wielką popularność, była później oczywiście wielokrotnie modyfikowana, ale nazwa i tradycja Diamondów określiła wizerunek Wharfedale.
Okazało się to nawet pewnym obciążeniem, bowiem z założenia niskobudżetowe Diamondy nie ułatwiają budowania wysokiego prestiżu. Wharfedale nie daje za wygraną i rozszerza swoje wpływy na klientów bardziej wymagających, wprowadzając ostatnio bardzo ambitne konstrukcje serii Elysian, i odwołując się do innych znamienitych dokonań w swojej historii – modelem Linton Heritage, uwaga, kosztującym niemal dokładnie tyle, ile Diamondy 11.5. Nie mógłby jednak wystąpić w tym teście, bo chociaż duży, to wymaga podstawek.
Czytaj również: Czy maskownica kolumny słyszalnie obniża jakość dźwięku?
Wharfedale Diamond 11.5 to największy i najdroższy diament w całej serii. Naprawdę się ucieszyłem, gdy się okazało, że pasuje do tego testu – wreszcie obok tych fajnych, ładnych maleństw, które jednak nie każdego będą przekonywać swoją wysublimowaną techniką, pojawia się konstrukcja znacznie większa. Mniejsze modele wolnostojące tej serii – Diamond 11.4 i 11. 3 – już testowaliśmy, więc będzie można porównać zmierzone charakterystyki.
Testowane wcześniej Q550 KEF-a i QX3 Mission są w swoich seriach modelami najmniejszymi (wśród trzech wolnostojących w obydwu), a Wharfedale Diamond 11.5 jest największy; najmocniejszy w swojej rodzinie jest też Knight 5 Castle, chociaż jest (pod względem wielkości) podobny bardziej do Q550 i QX3.
Seria Diamond 11 jest więc pozycjonowana nieco niżej (pod względem cen) niż Q i QX i podobnie do serii Knight, ale Diamondy są generalnie większe. Castle, Mission i Wharfedale należą do IAG – taki przegląd dobrze pokazuje, jak skutecznie koncern wykorzystuje swój gruby portfel głośnikowych marek do zróżnicowania całej oferty.
Wharfedale ma też swój własny arsenał rozwiązań konstrukcyjnych, odmiennych niż Castle i Mission, i odrębną estetykę. W serii Diamond jest ona najmniej charakterystyczna, "utylitarna", ale takie jest prawo konstrukcji dużych, w dodatku głośnikowo bardziej rozwiniętych, od mniejszych konkurentów z odpowiedniego zakresu cenowego; gdzieś trzeba było poczynić oszczędności; i chyba dobra wiadomość jest taka, że ograniczono się do wykończenia obudowy.
Nie ma tutaj naturalnego forniru ani tym bardziej lakierowania na wysoki połysk, chociaż... front jednak polakierowano, pozostała część obudowy została oklejona matową folią. Kosze wszystkich głośników są osłonięte pierścieniami, a maskownica mocowana na magnesy.
Wharfedale Diamond 11.5 - obudowa
Obudowa nie jest prostopadłościanem – ma wygięte i zbiegające się ku tyłowi boczne ścianki. Nie jest to oczywiście dla nas niespodzianką, skoro testowaliśmy 11.4 i 11.3, schemat obowiązuje w całej serii, ale w kontekście ceny jest to coś specjalnego.
Czytaj również: Prąd i siła. Głośniki niskotonowe
Pokazywany i opisywany przez producenta pionowy przekrój obudowy ujawnia, że niektóre ścianki – na pewno górna, dolna i tylna, a może też i boczne – mają strukturę wielowarstwową (zewnętrzne warstwy są z mdf-u, a wewnętrzna – z płyty wiórowej).
Front jest jednolity, ale ma większą grubość. Już założyciel firmy, Gilbert Briggs, eksperymentował ze ściankami wypełnionymi piaskiem i taka recepta pojawiała się w wielu poradnikach dla hobbystów zainteresowanych samodzielnym wykonaniem kolumn... To jednak znacznie trudniejsze.
Wharfedale Diamond 11.5 - przetworniki
Nie mniej inspirująca jest jakość zastosowanych przetworników – i to w takiej liczbie, w tej cenie! Układy magnetyczne są duże i wyposażone w miedziane kapsle redukujące indukcyjność, modulowanie charakterystyki impedancji w funkcji amplitudy i wynikające stąd zniekształcenia. Kosze są odlewane, czym wcale nie mogą pochwalić się wszystkie pozostałe konstrukcje tego testu, przecież mniejsze, a nie tańsze, więc teoretycznie bardziej zobowiązane do dbałości o takie szczegóły.
Czytaj również: Czy większość amplitunerów rzeczywiście nie jest zdolna do współpracy z 4-omowymi zespołami głośnikowymi?
Z zewnątrz przetworniki Diamondów, mniejszych i większych, też wyglądają charakterystycznie; membrany niskotonowych i średniotonowych są kewlarowe (ale powleczone substancją nadającą mu kolor czarny), w ich centrach znajdują się elementy w kształcie "pocisków", ale nie są to nieruchome "korektory fazy", lecz części zintegrowane z membraną, chociaż o średnicach odpowiadających cewkom – wygląda więc na to, że niskotonowe mają cewki 50-mm, a średniotonowy – 32-mm.
Górne zawieszenia są piankowe – to już drugi taki przypadek w tym teście (po AE309), pianka wraca więc do łask, tutaj producent podkreśla jej lepsze właściwości dla przetwarzania średnich częstotliwości.
Kopułka wysokotonowa jest miękka... Unikam takiego sformułowania, bo jeżeli jest tekstylna, to wiadomo, że jest miękka, a nie każda miękka jest tekstylna, więc najczęściej można doprecyzować, że tekstylna, a w rzadkich przypadkach (kiedyś zdarzało się to częściej) z miękkiego tworzywa (zwykle poliamidowa). Tutaj jest tekstylna, ale wyjątkowo silnie zaimpregnowana gęstą substancją tak, że w dotyku jest "gumowa". Podobnie potraktowano pierścieniową membranę w QX3 Mission.
Czytaj również: Jakie właściwości mają magnesy neodymowe?
Z kolei podobieństwo do Knightów 5 Castle wyraża się w sposobie wyprowadzenia ciśnienia z układu bas-refleks; co prawda w Castle ma działać układ z linią transmisyjną, ale jego ostatni "etap" jest taki, jak w Diamondach: wyjątkowo wąski prześwit między dolną ścianką a cokołem. W Diamondach w dolnej ściance zainstalowano typowy, okrągły tunel (z wyprofilowaniem na obydwu końcach) i, co ciekawe, takie rozwiązanie zastosowano też w modelach podstawkowych.
Dwie większe konstrukcje wolnostojące serii Diamond – 11.4 i 11.5 – są trójdrożne. Aranżacje są dość klasyczne: z przetwornikami umieszczonymi blisko siebie, "w choinkę", z wysokotonowym na samej górze. Różnią się średnicą przetworników niskotonowych (18-cm w 11.4 oraz 22-cm w 11.5), mając takie same średniotonowe – 12-cm.
Małe średniotonowe znowu się pojawiają (np. w konstrukcjach Monitor Audio), chociaż od dłuższego czasu większość konstruktorów optuje za większymi, które są bardziej wytrzymałe, wydajne i uniwersalne, chociaż trzeba z nimi ustalać niższe częstotliwości podziału, chcąc utrzymać dobre charakterystyki kierunkowe w okolicach częstotliwości podziału.
Czytaj również: Czy obudowa kolumny jest potrzebna po to, aby działać jako pudło rezonansowe?
W Diamondach rozsądnie i w spodziewany sposób wykorzystano właściwości małego średniotonowego, ustalając podziały – wg informacji producenta – przy 640 Hz i 3,5 kHz. Pierwsza wartość może wydawać się dość wysoka i zdradzać słabość małej jednostki, jednak warto wziąć pod uwagę, że i niskotonowe nie są bardzo duże i powinny łatwo sobie poradzić z przetwarzaniem nawet do 1 kHz. Przecież niewiele mniejsze, 18-cm, są stosowane powszechnie jako nisko-średniotonowe, a 22-cm w 11.5 nie wyglądają na szczególnie wyspecjalizowane do przetwarzania tylko najniższych częstotliwości.
Odsłuch
Brzmienia AE 309 i Wharfedale Diamond 11.5 mają szczególny wspólny mianownik, czego pewnie mało kto się spodziewa na podstawie ich konstrukcji. Jest nim większa niż u konkurentów otwartość i artykulacja, przy dużym udziale "wyższego środka".
Zmierzone charakterystyki nie pokazują wyeksponowania tego zakresu, ale jest on prowadzony relatywnie wyżej (w całościowym ujęciu) niż w Knightach 5 i QX3, które grały łagodniej, cieplej i delikatniej. To również można nazywać "żywością", a tym bardziej naturalnością, ale akcenty są rozłożone inaczej: w Diamondach 11.5 leży on wyżej, wokale są jaśniejsze, wyraźnie artykułowane. Czy przez to bliższe? Niżej ustawione męskie wokale w Knightach 5 niosą ze sobą mniej informacji, ale nie mniej emocji, i już więcej wrażenia "obecności".
Czytaj również: Jakie znaczenie ma moc, a jakie efektywność zespołów głośnikowych?
Soczystość i plastyczność można przypisać jednym i drugim, ale różnią się one barwą. Przykładając miarę możliwie najbliższą obiektywnej, to po stronie Diamondów 11.5 stoi neutralność i dokładność, natomiast Knighty 5 i QX3 dają więcej ciepła i miękkości, która poprawia subiektywną naturalność.
W kolumnach tych zręcznie wyprofilowano charakterystyki, kreując dźwięk gęsty i poważny z dość niewielkich przecież kolumienek. AE 309 swoim własnym sposobem podkreślają tempo, grają twardo i dobitnie, Q550 łączą wciąż mocny bas z przestrzenną finezją, natomiast konstruktor Wharfedale Diamond 11.5, dysponując znacznie większymi środkami (układem trójdrożnym, z parą 22-cm niskotonowych, w odpowiednio dużej obudowie), mógł wybrać z szerszej palety możliwości, ale nawet w takich warunkach trudno jest osiągnąć wszystko jednocześnie.
Wharfedale Diamond 11.5 nie czarują, nie dodają klimatu, polegają na swoich "przyrodzonych" cechach, na sile swojego głośnikowego arsenału, i pozwalają sobie... wcale nie wzmacniać bas, nie podgrzewać nim atmosfery, nie "dopalać" średnicy. Nie muszą żadnymi sztuczkami przenosić środka ciężkości ku niższym częstotliwościom, bo dobrze rozciągnięty bas w sposób niewymuszony, naturalny pojawia się, kiedy trzeba. I wtedy słychać, co potrafią Wharfedale 11.5, a czego nie potrafią żadne inne kolumny tego testu.
Ale na "dzień dobry" nie przygniatają "basidłem", swobodnie kreują duży dźwięk, do czego przykłada się też dość wysoko rozciągnięta scena. Masywność i potęga może zostać wywołana tylko nagraniem, a nie własnymi skłonnościami, kontrola basu jest naprawdę dobra, kontrabas zagrał czysto, z "szarpnięciem", gitary basowe miały wyrazisty "klang" (o ile go miały...), a stopa perkusji była oddana z siłą i "powietrzem".
Ale wszystko to bez wysiłku i emfazy, te kolumny lepiej zniosą przysunięcie do ściany (i pracę w średniej wielkości pomieszczeniu) niż niejedne mniejsze. To zupełnie inna koncepcja niż np. z KEF-ów Q950. Tym samym jednak nie będę polecał Wharfedale 11.5. do dużych pomieszczeń, ustawienia daleko od ściany, a także osobom, dla których zgoda na zainstalowanie tej wielkości kolumn (abstrahując od ceny, dla jednych to majątek, dla innych pikuś) powinien wiązać się z obfitością niskich częstotliwości, natychmiastowym, nieustannym i intensywnym z nimi obcowaniem...
Te wielkie kolumny potrafią coś jeszcze, co niektórych zbije z tropu. Dają wyśmienitą przestrzeń. Szeroką, płynną, z mocnym planem centralnym i bardzo stabilnymi pozycjami na dużym planie, z umiejętnością wyjścia poza bazę. To wcale nie jest zarezerwowane tylko dla monitorów!
Czytaj również: Dlaczego nie można podłączać kolumn 4-omowych do wzmacniaczy 8-omowych?