Marketingowo to ryzykowny zabieg, aby wydawać nowe płyty muzyka co kilka miesięcy – a to już drugi tytuł w cyklu "Trios", zainicjowany w czerwcu. Wydawca widać uznał, że Lloyd jest na fali kreatywności i takiej okazji eksponowania artysty nie można przegapić.
Osiemdziesięcioczteroletni saksofonista i flecista jest w jazzie postacią szczególną, bo to w jego zespole w połowie lat sześćdziesiątych spotkali się giganci: Keith Jarrett i Jack DeJohnette.
Legendarny kwartet Charlesa Lloyda przyczynił się do wyprowadzenia jazzu ze ślepego zaułka stylu free, granego przez wielu niepowołanych. W ostatnich dekadach Lloyd ukierunkował swe poczynania na formy uduchowione i w takim to nastroju jest też utrzymany niniejszy album. Zawiera on cztery rozbudowane kompozycje autorskie spowite aurą melancholii.
Mistrz rozwija swe wątki na alcie, tenorze oraz flecie. Jak zwykle ton jego instrumentów jest aksamitny i pełen rozmarzenia, a śpiewna narracja imponująco wyważona. Sekundują mu z pełnym wyczuciem magicznej aury znakomici: Gerald Clayton na fortepianie oraz Anthony Wilson na gitarze.
Podobnie jak lider, oni też są w przypływie kreatywności, a stopień integracji ich poczynań ociera się o absolut. W krótkim komentarzu autorskim Lloyd podkreśla magiczność liczby trzy i z pewnością ten album też coś takiego w sobie ma.
Cezary Gumiński
Blue Note/Universal